Małgorzata Stępniak urodziła się w 1973 roku w Częstochowie. W latach 1993-98 studia na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie; dyplom w pracowni prof. Włodzimierza Kunza. Maluje akrylem na płótnie. Na swoim koncie ma już trzy wystawy indywidualne: w częstochowskiej Galerii Klub Wiedeński (2000), w Galerii Magenta, w Nijmegen w Holandii (2001) i w Studio Estima w Warszawie. Brała udział w wystawach zbiorowych: w Krakowie, Warszawie i Legnicy, gdzie na IX Ogólnopolskim Przeglądzie Malarstwa Młodych “Promocje” (1999) otrzymała nagrodę Ministra Kultury i Sztuki.
Ekspozycja w piwnicach Ratusza Muzeum Częstochowskiego jest więc jej czwartą wystawą indywidualną.
– Pani malarstwo jest bardzo charakterystyczne, wypracowała Pani swój własny styl, który trudno pomylić z kimś innym.
– Zaczęłam nad tym pracować zaraz po dyplomie. To przedstawieniowe obrazy, nawiązujące do postaci. Najpierw malowałam tylko ludzi, z czasem na obrazach zaczęły pojawiać się przedmioty.
– Mam wrażenie, że główną bohaterką Pani obrazów jest jedna kobieta.
– Nie, to nie jest ta sama postać. Są też panowie… Chciałabym zwrócić uwagę na przestrzeń w moich obrazach, nawiązującą do estetyki lat 50-60-tych. Z tamtych czasów są przedmioty, wnętrza.
– A’propos wnętrz, Pani obrazy wykorzystywane są przez aranżatorów wnętrz, zdobią ściany katalogowych mieszkań…
– Nie tylko katalogowych! W tym miesiącu faktycznie pojawiły się w “Dobrym Wnętrzu”, ale kilkadziesiąt moich obrazów wisi w studiu meblowym “Festina” w Warszawie. To stała kompozycja, dekoracja. Można je także oczywiście kupić…
– Zresztą nieźle się sprzedają…
– Niestety, nie w Częstochowie. Tutaj kupują je głównie moi przyjaciele. Sprzedaję sporo w Galerii “Art” w Warszawie, w galerii “Kersten” w Krakowie. Współpracuję też z galeriami w Holandii.
– Dużo Pani pracuje?
– Tak, dużo maluję. Dowodem na to jest choćby ta wystawa. Wszystkie prezentowane tutaj obrazy, a jest ich aż 39 powstały na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Muszę przyznać, że marzyłam, żeby mieć tutaj wystawę. Te wnętrza są takie piękne…
– Zdecydowana większość Pani obrazów namalowana jest w dość ostrej czerwonej tonacji. Tego nie da się nie zauważyć. Dlaczego wybrała Pani tak zdecydowany kolor?
– To prawda, w moich obrazach jest głównie czerwień, albo inne ciepłe kolory, pomarańcz. Dzięki temu są gorące, mają w sobie wiele krwistości, temperamentu, emocji…
– Sprawia Pani wrażenie osoby bardzo spokojnej, opanowanej, powiedziałabym, że wręcz nieśmiałej. Zupełne przeciwieństwo tego, co widać na Pani obrazach. Nie jest tak, że drzemie w Pani coś bardzo ognistego?
– Też tak myślę. Ale to coś jest bardzo głęboko schowane i tylko w ten sposób – na obrazie – się ujawnia. Bardzo bym chciała, żeby moje prace były odbierane z humorem, optymistycznie. Stąd te postacie trochę zdeformowane.
– Plany na przyszłość?
– Będę kontynuowała to, co robię, ale na pewno nie będzie to to samo, będą zmiany. W styczniu 2003 roku planuję wystawę w Miejskiej Galerii Sztuki.
– Dziękuję za rozmowę.
SYLWIA BIELECKA