Na przeciwko mnie siedzi srebrnowłosa pani – Maria Mandat. Z rodziców Jerzego i Ewy Lemieszków. Kresowiaczka z korzeni, Sybiraczka z urodzenia. Na stole stoi oprawiony w złotostare ramy obraz Najświętszego Serca Jezusa Chrystusa. Wyraża troskę o człowieka, którego odkupił, miłosierdzie i jakby zadumanie nad naszym polskim losem.
Pani Maria zaczyna opowieść o swojej rodzinie. Mieszkali w Brynowie, miejscowości nieopodal Bełza, w powiecie Rawa Ruska, w województwie lwowskim. Obok był budowany kościół. Był rok 1928. Jej rodzice, po ślubie przeznaczyli obrączki, jako dar na kielich eucharystyczny. W podzięce otrzymali od parafii obraz Najświętszego Serca Jezusa Chrystusa, wedle św. Małgorzaty Marii Alacoque. Nikt wtedy nie przypuszczał, jaki ciężki krzyż za dwanaście lat, poniesie Chrystus ze swoim ociernionym sercem wraz z rodziną Lemieszków. Rodzice pomogli kiedyś chwale Jezusa. Jezus uchronił ich przed zagładą.
Tuż przed wojną wybudowali dom.
Cieszyli się trójką córek. Ojciec gospodarzył, matka wychowywała dzieci. Zaczęła się II wojna światowa. Nastała okupacja Związku Sowieckiego. Lemieszkowie znaleźli się na liście do zesłania na Sybir. Razem z córkami – dziesięcioletnią, siedmioletnią i pięcioletnią. Pani Marii nie było jeszcze na świecie. Był 10 lutego 1940 roku. Wpadli do domu żołdacy sowieccy i dali im pół godziny na spakowanie się. – “Rodzice zawsze pamiętali o Bogu – wspomina pani Maria – w tym momencie wielkiej rozpaczy i grozy, pamiętali by wziąć ukochany obraz. Podczas transportu na Sybir mama dowiedziała się (transport trwał miesiąc), że przyjdzie na świat kolejne dziecko. To byłam właśnie ja. Po wielu, wielu latach powiedziała mi, że modliła się do Jezusa Najświętszego Serca i prosiła Go: … “Dziecko, które jest w moim łonie, zabierz go mój Panie Jezu, żeby to dziecko nie męczyło się tam, gdzie my jedziemy.” … – mówi pani Maria.
– Bóg wiedział lepiej. Pani przyszła na świat …
– “Tak, Bóg wiedział i Matka Boża wiedziała, co z tym zrobić. Urodziłam się 8 września, w dzień urodzin Matki Bożej, na krańcach świata, daleko, koło Irkucka w Tłunie. To jest sam koniec tej nieludzkiej ziemi – królestwo sowieckiego ludobójstwa. Jeszcze mnie nie było, jak zaczęła się prawdziwa katorga. Tato zachorował. Nie mógł pracować. Potem nie wytrzymał, dostał pomieszania zmysłów. Chodził codziennie na dworzec, pytał enkawudzistów i bolszewickich kolejarzy, kiedy będziemy wracać do Polski. Uznali go za szpiega i poszedł do więzienia na półtora roku. Mama z trojgiem córek, brzemienna, została sama. Jedenastoletnia siostra poszła do pracy do kołchozu. Rodzina mieszkała w lepiankach. Bez wody. Topili śnieg. Ale w lecie? Niedomyci, nie ubrani, butów nie było. Dur brzuszny i cholera dziesiątkowały Polaków. A moja mama pomimo to, że była w błogosławionym, bardzo zaawansowanym stanie, pomagała ludziom. Zresztą tak było i jest w całej mojej rodzinie. Oddać drugiemu swoje serce. To był wielki dar miłości bliźniego od tego naszego Jezusa Chrystusa, który stał się też Sybirakiem. Dał mamie tę miłość do bliźniego. Cała rodzina nazywała Go “Chrystus-Sybirak”. Wokół umierały dzieci, które żyły w lepszych warunkach niż my (ja urodziłam się, jak jeszcze tato był w więzieniu). Byliśmy głodni. A jednak żadne z dzieci w naszej rodzinie nie umarło. Ociernione Serce Jezusa biło dla nas. W ogóle czuwała nad nami Opatrzność.
Ni stąd ni zowąd odwiedził nas wujek
Wracał z katorżniczej pracy w kopalni odkrywkowej i podzielił się z nami żywnością. Nie umarliśmy z głodu. Wujek uratował nas, niestety sam później umarł i został tam. My przetrwaliśmy. W towarzystwie karaluchów, wszy, pluskiew i szalejących wokół epidemii, ale Bóg nas zachował. Wiele razy było przecież tak, że mogliśmy nie przeżyć. Siostry chodziły po prośbie. Modliły się. Rosjanie byli bardzo ciekawi Boga, chcieli by siostry uczyły ich modlitw. I tak było. Za naukę modlitwy i rozmowę o Bogu dostawały jałmużnę. One żebrząc ewangelizowały. To było możliwe tylko chyba na Syberii.
Natomiast Polacy, sami organizowali spotkania modlitewne, oczywiście potajemnie, z narażeniem życia. Modlitwy spisywało się na skrawkach gazet, na przykład na ich “Prawdzie”. Nie było zeszytów, ołówków. A rosyjscy robotnicy stawali przy barakach i słuchali naszych modlitw. Chyba to tak jest, że im silniej prześladuje się Boga, to tym mocniej wiara się rozwija, tęsknota za Bogiem w sercach płonie” – wspomina pani Maria
– Jest Pani niezwykle silnie i głęboko związana z Jezusem i Matką Bożą… – “Tak. Czuję tę opiekę Matki i Jezusa Najświętszego Serca nie tylko poprzez szczęśliwe urodzenie. Do trzech lat nie chodziłam. Dopadła mnie krzywica i gruźlica. Matka nie miała pokarmu. Przeżyłam. Choroby odeszły. Najważniejsze wydarzenia w moim życiu były powiązane z datami ważnymi z życia Matki Bożej, choćby urodziny. 8 grudnia 1949 roku, w święto Matki Bożej Niepokalanie Poczętej, tuż przed Pierwszą Komunią świętą, poparzyłam się bardzo groźnie. Rodzice modlili się z siostrami dzień i noc. Przeżyłam. 11 lutego, w święto Matki Bożej z Lourdes, brałam ślub. 13 maja, w rocznicę objawień fatimskich chowałam męża. Ale cały czas na Syberii był z nami nasz Jezus Najświętszego Serca. Był i czuwał. I był potem też w Ojczyźnie przy nas.
W 1946 r. wielka radość, wracamy do Polski.
Na granicy w Brześciu Litewskim krzyczą do nas: “Jak macie jakieś wizerunki wiary, wywieście na zewnątrz!!! Będzie prowokacja. Strzelanina!” Ojciec wywiesił Jezusa. Po strzelaninie, tato wychodzi po Jezusa, a obrazu nie ma! Odnalazł go w innym wagonie u rodziny wyznania mojżeszowego. Ukradli go ze strachu, by ratować swoją rodzinę, kosztem nas … Jakie to było niskie i podłe … Tata obraz odzyskał.
Rodzice osiedlili się w miejscu, które miało być polskie, w miejscowości Uchynów. Z tego miejsca widzieli ich przedwojenny dom po stronie (na tamten czas) rosyjskiej, sowieckiej. Patrzyli na niego całymi dniami. Ale niestety, granice zostały przesunięte na niekorzyść Polski. Wylądowaliśmy więc na Dolnym Śląsku. Tam dowiedzieliśmy się, że kościół, na który rodzice dali obrączki i darowiznę, spłonął. Ukraińcy zamknęli w nim Polaków i spalili ich żywcem. Już po latach uświadomiłyśmy sobie z siostrami, że gdyby nie zesłanie na Syberię, to na pewno spotkałby nas ten sam los.
Zamieszkaliśmy na ziemiach odzyskanych w Legnicy. Tam poznałam swojego męża. Przyjechał do Legnicy z Działoszyna koło Częstochowy szukać pracy. Znalazł pracę i żonę. W roku 1970 przeprowadziliśmy się do Częstochowy. Na Jasnej Górze byłam po raz pierwszy w nagrodę, po ukończeniu siódmej klasy. Miałam wtedy 14 lat i tak się modliłam: “Matko Boża, jakbym chciała tak bardzo blisko Ciebie mieszkać.” I tak się stało w 26 lat później.
Teraz, już jako wdowa, jestem przy Matce i mój Jezus też jest blisko Matki swojej.
Chodzę z nim na świadectwa. Byłam w szkołach, w Wyższym Seminarium. To są przejmujące spotkania. Opowiadam o Jezusie, Syberii. Młodzież słuchając opowieści ma łzy w oczach. Na pewno nie jest zła. A nasz Chrystus-Sybirak odbył bardzo długą drogę do Matki. Przebył, w zawiniątku na dwukołowym wózku, całą Golgotę Wschodu. 6 tysięcy kilometrów. Na Syberię i z powrotem. Był świadkiem gehenny i martyrologii Polaków na nieludzkiej ziemi, świadkiem męki krzyżowej Narodu Polskiego, świadkiem nienawiści ludobójczego systemu komunistycznego.
Mieszkaliśmy tam, gdzie mieszkały pokolenia polskich zesłańców, wnukowie, prawnukowie powstańców z listopada 1830 i stycznia 1863 r. Oni już byli zrusyfikowani. Wiedzieli, pamiętali, że Bóg jest. Tylko już było to tak wszystko zatarte, zniszczone w ich sercach. Moja mama rozmontowała swój różaniec i zostawiła potomkom zesłańców. Kiedy wracaliśmy do Polski, oni tak strasznie płakali i mówili: “Wy do Polski wracacie, a nam tu przyjdzie umrzeć.” Ich jedynym marzeniem było odziać się i najeść do syta zwykłego chleba…Dlatego serce mnie boli, jak widzę chleb rozrzucony pod oknami, na ścieżkach osiedlowych, na chodnikach. Niby do karmienia. Depczą po chlebie ludzie dorośli, dzieci. Tak naprawdę, chleb u nas nie ma szacunku. Tam na Syberii, te okruchy deptane zesłańcy zebraliby do ostatniego okruszka. Kiedy modlę się do mojego Jezusa, to proszę go by dał nam łaskę czci i szacunku dla chleba. Myślę, że mnie wysłucha tak, jak przez całe moje życie” – mówi pani Maria.
PIOTR PROSZOWSKI