Chęć zdobycia najwyższego urzędu w państwie co niektórych pretendentów pozbawia rozsądku i smaku. I jesteśmy świadkami przedwyborczego, kompromitującego spektaklu z udziałem aktorów ze spalonego teatru. Bo ambicje to nie wszystko, trzeba mieć jeszcze klasę, wiedzę i osobowość. Po prostu coś sobą reprezentować.
Kandydatka KO na urząd prezydenta Małgorzata Kidawa-Błońska już się całkowicie zdeklasowała. Brakuje palców u rąk, aby wyliczać jej kolejne wpadki merytoryczne i sytuacyjne. W efekcie, jej poparcie sondażowe z blisko 30-procentowego na starcie zbliża się obecnie do dwóch procent. O przejęcie tych cennych, wyparowanych procentów niczym ogiery na wybiegu zaczęli walczyć jej ideowi współbracia: Biedroń, Kosiniak-Kamysz, Hołownia. Na pokaz – konkurenci, ale w duchu – towarzysze broni, wywodzący się z tego samego pnia politycznego. Teraz już wszyscy chcą wyborów. Co tam, nawet w formule korespondencyjnej.
Z popisem wręcz kabaretowym wyskoczył Szymon Hołownia. Jako estradowiec liznął kilku pijarowskich sztuczek i odstawił szopkę. Ckliwa, maślana minka, łezka w oku, melodramat. Łkając na wizji, z Konstytucją w dłoniach, rozprawia o swojej Polsce marzeń. „Wszystko zrobię, żeby tak było” – zdradza swoje zamiary. Jaka to Polska? Bez krzyży, z prawem do aborcji, z adopcją dzieci przez związki homoseksualne.
Ten mierny show można jedynie skwitować słowami: Żenua. Kończ waść, wstydu oszczędź. Sobie.
URSZULA GIŻYŃSKA