Wspomina stuletnia częstochowianka Zofia Wawrzynowicz
Święta Bożego Narodzenia, zwłaszcza Wigilia są obchodzone w Polsce szczególnie uroczyście. Związane z nimi tradycje podkreślają ich wyjątkowy, rodzinny charakter. Wieczerza wigilijna, kojarząca się z opłatkiem, śpiewem kolęd i choinką to element bardzo ważny, budujący
Nie zawsze jednak w historii Polski możliwe było tak uroczyste świętowanie (Zabory, dwie wojny światowe, stan wojenny). Było wiele wieczorów wigilijnych, strasznych, bolesnych, pełnych trwogi. Nie zawsze był opłatek, choinka czy tradycyjne potrawy, ponieważ chleb był na kartki, kartkową rację oleju okupant ściśle wyliczał, a za kupowanie poza kartkami przez Polaków masła, mąki czy chleba groziła śmierć. Żyje jeszcze wiele osób, również w Częstochowie, pamiętających trudne dla naszej ojczyzny czasy. Jedną z nich jest Zofia Wawrzynowicz, wnuczka Nepomucena Pośpieszalskiego – weterana Powstania Styczniowego. Pani Zofia jest osobą wyjątkową, ponieważ przeżyła dwie wojny światowe i wiele smutnych Wigilii. Urodziła się 25 kwietnia 1909 r. we Włocławku. Po przeprowadzce do Częstochowy w 1922 r. ojciec podjął pracę w przychodni lekarskiej Kasy Chorych na Stradomiu. W tym okresie pani Zofia uczęszczała do gimnazjum. Właśnie w tym gimnazjum odkryła w sobie zamiłowanie do muzyki, które z latami przekształciło się w fascynację i stało się celem jej życia. Mając 18 lat poznała przyszłego męża – Tadeusza Wawrzynowicza, którego ojciec, Ludwik założył pierwszą w Częstochowie szkołę muzyczną.
W grudniu 1928 r. Zofia Grandys i Tadeusz Wawrzynowicz pobrali się. Pierwsze lata małżeństwa pani Zofia poświęciła dalszej nauce gry na fortepianie, a wejście do domu przepojonego atmosfera muzyki pozwoliło jej na poznanie znanych muzyków, którzy często odwiedzali ich dom rodzinny. W tym okresie życie muzyczne w Częstochowie rozkwitało, a rodzina Wawrzynowiczów była niczym magnes ściągający wielu kompozytorów, wirtuozów i pedagogów z całej Polski. W 1935 r. pani Zofia skończyła szkołę muzyczną w klasie fortepianu a jej mąż objął stanowisko dyrygenta Chóru Jasnogórskiego i razem przeprowadzili się na 5 lat do klasztoru. Niestety, pracę tą przerwała II Wojna Światowa. Wtedy to Wawrzynowiczowie zostali przez Niemców wypędzeni z klasztoru. W 1936 r. zmarł ojciec Zofii. Po jego śmierci matka wraz z 4 młodszymi braćmi i Zofią przeprowadziła się na ul. Dąbrowskiego 56.
Właśnie w tym mieszkaniu pani Zofia przeżyła najcięższe momenty okupacji. Był jesienny wieczór 1943 r. Do mieszkania na II piętrze wpadli gestapowcy. Przyszli aresztować najstarszego brata Henryka, działacza AK, który uprzedzony o wsypie dwa dni wcześniej zdążył się wyprowadzić. Zastali tylko Zofię i jej 63-letnią matkę. Nastąpiła brutalna rewizja. Niemcy nie czekając na otwarcie szafek i drzwiczek wyłamali je bagnetami, a zawartość wyrzucili na podłogę. Szukali broni, ulotek i prasy podziemnej, ale nic nie znaleźli. Dowódca gestapowców, kapitan oświadczył, że w zastępstwie brata aresztuje Zofię. W mieszkaniu stało pianino, a na otwartym pulpicie leżały nuty. Gestapowiec podszedł do pianina, przejrzał nuty i zapytał: kto tu gra? Zofia odpowiedziała, że ona. Niemiec wybrał nuty Impromptus nr 3 Ges-dur Schuberta, rozsiadł się w fotelu i kazał grać. To mówiąc, że jest po C-moll patetyczny. Zapytał, czy Zofia to zagra. – Zdawałam sobie sprawę, że jest to bardzo trudny technicznie utwór, którego jeszcze w pełni nie opanowałam. Byłam spięta, ale starałam się opanować nerwy, że być może ważą się losy mojego życia. Jednak sonatę wykonałam bezbłędnie. Na koniec gestapowiec zapytał, czy mogę zagrać jakiś utwór Chopina. Pomyślałam, że być może jest to prowokacja, bo granie Chopina w czasie okupacji było zabronione. Ale ostatecznie zagrałam Nokturn Des-dur, który ostatnio ćwiczyłam z uczennicami na tajnych lekcjach muzyki –wspomina pani Zofia.
Muzyka spowodowała, że w zasłuchanym gestapowcu obudził się „człowiek”. Niemiec odstąpił od aresztowania, elegancko zasalutował i wręcz przeprosił za najście. Matka pani Zofii po wyjściu gestapowców długo stała w szlafroku – blada, prawie sparaliżowana. Okazało się, że cały czas stała na pliku ulotek, które zauważyła w ostatniej chwili i zasłoniła jej szlafrokiem. „Tego wszystkiego nie da się opisać, ani opowiedzieć, to trzeba było przeżyć” – powiedziała pani Zofia. Z aresztowanych w obławie tego wieczora nikt żywy nie wrócił do domu. Z okresem wojny wiąże się jeszcze jedno bolesne wspomnienie, które pani Zofia przywołuje zawsze wtedy, gdy zbliżają się święta Bożego Narodzenia. W czasie okupacji Wawrzynowiczowie święta, także Wigilię spędzali z krewnymi. Rodzina Pospieszalskich po wysiedleniu z Poznania przyjechała do Częstochowy i zamieszkała na plebanii przy kościele św. Barbary. Wigilie te były bardzo skromne, wspomina p. Zofia. Wprawdzie była choinka, ale bez ozdób, a kolacja składana: każdy przynosił co mógł. A podczas łamania się opłatkiem wszyscy życzyli sobie przede wszystkim wolnej ojczyzny Rodzina była rozproszona, mężczyźni walczyli na froncie, np. dwaj bracia p. Zofii brali udział w Powstaniu Warszawskim a później dostali się do niewoli niemieckiej. Po upadku Powstania Warszawskiego do Częstochowy skierowano duże transporty wysiedleńców lokując ich w barakach na terenie przyległym do dzisiejszej al. Jana Pawła II. Pani Zofia włączyła się do pomocy jako sanitariuszka, dostarczając żywność i ubrania. Stan psychiczny i fizyczny wysiedleńców wymagał dużej troski – pani Zofia poświęcając wiele dni i nocy uznawała tę działalność za obowiązek patriotyczny. Oby Polacy nie musieli więcej przeżywać tak smutnych chwil.
Julia Sęk