***
Samuel Bentley zmarł w niedzielę o godzinie 17:10.
Minęły trzy długie dni i trzy długie noce nim ponownie mógł zobaczyć Joannę.
I choć byli szczęśliwym małżeństwem od ponad dziesięciu lat, to bardzo się denerwował przed tym spotkaniem.
Stał przed lustrem i patrzył uważnie. Wyglądał zupełnie zwyczajnie. I czuł się zwyczajnie.
Skóra wyglądała tak jak skóra, a kasztanowe włosy opadały na jego nowy kark ze starą i świetnie mu znaną nonszalancją.
Marynarka leżała idealnie, co skonstatował z zadowoleniem, strzepując niewidzialny pyłek z rękawa.
Był taki sam jak siedemdziesiąt dwie godziny temu.
Poruszył palcami lewej dłoni, wyjął z kieszeni lekko wymiętą paczkę i wyłuskał ze środka papierosa. Ręka zadrżała mu lekko, gdy z cichym trzaskiem odpalał zapalniczkę.
Wciągnął dym do płuc i uniósł brwi ze zdziwienia. Nie czuł nic. Dosłownie, nic.
Wypuścił bezszelestnie tytoniowy opar, tworząc finezyjne kółka.
I o dziwo, kółka wciąż pozostawały idealne, rozpływając się w przestrzeni.
Ale dym wciąż miał smak powietrza.
***
– Jak się czujesz? – zapytała Joanna.
– Zupełnie normalnie. I zupełnie tak, jak poprzednio – odparł Samuel, udając, że z lubością chłonie papierosowy dym.
– Pozwolili ci palić? – Joanna przyglądała mu się uważnie.
– Naturalnie. Mam sobie niczego nie odmawiać. „Żyj wspaniałą przeszłością i jeszcze lepszym jutrem” – tak brzmi slogan kliniki, nieprawdaż? – Samuel uśmiechnął się nieszczerze, upił łyk kawy i odkrył z przerażeniem, że płyn smakuje jak woda.
– Nie kręci ci się w głowie? – Joanna obserwowała go badawczo.
– Moja droga, naprawdę czuję się świetnie. Wprost wspaniale. Żadnych skutków ubocznych. Pozostanę jeszcze na obserwacji przez następne trzy tygodnie, a potem wrócę do domu, tak jak ustalone. Będzie dobrze.
– Wiem – uśmiechnęła się Joanna, dotykając jego dłoni. Zrobiła to jednak z lekkim wahaniem, co odnotował z niejaką przykrością.
– Samuel! – rubaszny jegomość wpadł do ogródka kawiarnianego niczym meteor i walnął Samuela z całej siły w plecy. Ten aż zgiął się wpół po tak czułym powitaniu.
– Samuel! Dobrze cię znów widzieć, człowieku! Witaj z powrotem! – hałaśliwy facet ukłonił się dwornie a zamaszyście Joannie – jak się ma ten, który przeszedł na drugą stronę?
– Jak skaut, który po udanej wyprawie, może wreszcie usiąść i napić się mleka. Przyzwyczajam się do nowej roli. I podziwiam na nowo starą scenografię – uśmiechnął się Samuel.
– Nie zauważysz żadnej różnicy, ani teraz ani później. Wiem, co mówię. Bo dopiero dzisiaj czuję, że żyję! Ukłony! – ryknął wesoło intruz, a następnie przecisnął się energicznie pomiędzy stolikami kawiarnianymi i wypadł na ulicę z szybkością pocisku. Aż dziw brał, że jego gabaryt szedł w parze z taką chyżością. Pomachał Joannie i Samuelowi na pożegnanie, i zniknął wśród różnobarwnego tłumu przechodniów.
– Kto to? – zapytała Joanna.
– Chris Evans. Dyrektor handlowy w jednej ze spółek, które niedawno weszły w skład mojego holdingu.
– Czyli, że on też…?
– Tak, od ponad roku. Miał zawał i przeszedł zabieg. Jak sama widzisz, bardzo pomyślnie.
***
– Czy moje zmysły działają prawidłowo? Nie czuję smaku.
Lekarz w białym kitlu spojrzał na niego ciekawie sponad złotych oprawek okularów.
– Nic a nic? Nawet podczas jedzenia?
– Tylko wtedy, gdy palę i piję.
– To niestety normalne. Program nie obejmuje używek. Co pan pił?
– Kawę, ale nie rozumiem…
– Kawa klasyfikowana jest jako używka. Podobnie jak herbata. O alkoholu nawet nie wspominając, bo to oczywiste.
Samuel milczał wstrząśnięty.
– Czy ja dobrze słyszę? Dziesięcioletnia whisky ma odtąd smakować tak jak woda? Podobnie jak zacna wódka?
– Niestety, tak.
– Opróżniając butelkę, mam czuć się jak słoń przy wodopoju? To jest skandal, to jest oszustwo! Czemu nie powiedziano mi o tym ani słowa przed zabiegiem?!
– Wszystko zawarte jest w „Instrukcji”, którą pan otrzymał. Należało przeczytać ją ze zrozumieniem – Samuelowi wydało się, że lekarz uśmiecha się złośliwie – a tytułem wyjaśnienia: przygotowując pana do zabiegu skupiliśmy się na istotnych szczegółach technicznych samej operacji i na bezawaryjnym przebiegu procedury wskrzeszeń. Jak sam pan świetnie wie, jest to bardzo obszerny materiał i musieliśmy przebrnąć przez niezliczoną ilość niezbędnych informacji. Informacji o zasadniczym znaczeniu dla pańskiego zdrowia i życia. Krótko mówiąc: nie na wszystko starczyło nam czasu.
– To jest kosmiczna granda!
Lekarz chrząknął lekko zniecierpliwiony i powiedział sucho:
– To nie wszystko. Alkohol nie tylko będzie smakował tak jak woda, ale też będzie działał tak, jak woda.
– Można nieco jaśniej?
– Implant superwątroby, który nosi pan w sobie, jest do tego stopnia efektywny, że usuwa alkohol z organizmu, nim ten zdąży dostać się do krwioobiegu i skutecznie go zatruć. Innymi słowy: nie ma takiej możliwości, by upił się pan czymkolwiek. Ani kiedykolwiek.
Samuel zacisnął zęby i spojrzał ponuro na rozmówcę.
– Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć?
– Seks – powiedział lekarz – a konkretnie: orgazm.
Samuel gwałtownie poderwał się z fotela – jestem impotentem?!
– Spokojnie, spokojnie – lekarz wskazał łagodnym ruchem ręki fotel – proszę usiąść i posłuchać uważnie. Jest pan w pełni… hmm… operatywny. Jedyna drobna różnica pomiędzy wczoraj a dzisiaj polega na tym, że pański orgazm będzie wywoływany od tej pory sztucznie, poprzez podpięcie specjalnych elektrod w okolicach uszu. Urządzenia są łatwe w obsłudze. Trzeba je tylko odpowiednio zaprogramować tuż przed rozpoczęciem gier miłosnych i określić dokładnie czas i moment, w którym ma nastąpić wielki finał.
– Mam się programować tak, jak budzik w telefonie?
– Mniej więcej – lekarz uśmiechnął się nieznacznie – ale… jest też i duża zaleta takiego rozwiązania. Proszę pomyśleć: ileż to radości można zafundować wybrance, określając precyzyjnie czas trwania zbliżenia oraz pełnej aktywności w trakcie? Ileż komfortu psychicznego zapewni panu fakt, iż może pan swobodnie ustalać ramy czasowe zabaw miłosnych na, powiedzmy, godzinę lub dłużej?
Samuel dyszał wzburzony.
– Nie godziłem się na to. To jest niedopuszczalne.
– Technologia, którą dysponujemy, jest wysoce zaawansowana – powiedział spokojnie lekarz – i gwarantuje naszym klientom nieśmiertelność. Proszę pomyśleć o tym, co pan zyskuje: wieczną młodość oraz piękne ciało. Ciało odporne na urazy i choroby. Zachowuje pan swoje dotychczasowe wspomnienia, a pańska osobowość nigdy nie ulegnie zmianie. Jest pan idealnym tworem ludzkim z wygenerowaną komputerowo duszą. Wieczne życie, wieczna młodość, wieczne zdrowie. Jest pan lepszą wersją samego siebie. Ba! Jest pan wręcz bogiem.
Samuel milczał obserwując muchę, która tańczyła niespokojnie na oknie.
– Jestem bogiem – powtórzył powoli – choć jeszcze tydzień temu byłem tylko człowiekiem. Tylko, co z tego?
Lekarz przypatrywał mu się uważnie.
– Niezbędne będą kolejne aktualizacje oprogramowania tyczącego kontroli uczuć. W trakcie naszej pogawędki zirytował się pan kilkakrotnie i to dość poważnie. A teraz widzę, że ma pan też dużą skłonność do melancholii. A to niedopuszczalne z punktu widzenia celów transformacji. No, ale nie od razu Rzym dźwignięto z posad. Trzy tygodnie obserwacji to wystarczająco długo, by uczynić z pana chodzący ideał. Jeśli pan pozwoli, uruchomię pierwszą aktualizację już teraz. I na wszelki wypadek zrobimy teraz też nadprogramowy skan antywirusowy.
Samuel w milczeniu skinął głową.
***
Chris Evans wstukiwał końcowe zdania raportu na klawiaturze komputera, gdy ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu.
Na progu stał Tom Holter, szef działu kadr.
– Cześć, cześć. Wpadłem pogawędzić.
Chris z rozmachem wcisnął klawisz „enter” i odchylił się energicznie w fotelu biurowym.
– Do usług. Wiesz przecież, że jestem jak ta złota rybka. Spełnię wszystkie twoje życzenia, ale tylko trzy.
– To bardzo wąska specjalizacja akwarystyczna. – zaśmiał się Tom i rzucił na blat biurka egzemplarz „New York Times’a” – Kiepskie nowiny. Czytałeś dzisiejszą prasę?
Chris zerknął na stronę tytułową.
Nagłówek głosił: „Ustawa o ograniczeniu praw humanoidów znów przedmiotem obrad komisji Kongresu”.
– Coś takiego – mruknął pod nosem – myślałem, że ten rasistowski projekt upadł już dawno temu.
– Niestety, wrócił niczym posępny bumerang – powiedział poważnie Tom – a nowy projekt zakłada drakońskie wręcz ograniczenia twoich swobód obywatelskich.
Chris przebiegł wzrokiem tekst.
– Odebranie praw wyborczych, zakaz dziedziczenia majątku powyżej określonych sum i kwot, zakaz małżeństw mieszanych… Zakaz małżeństw mieszanych?!
– A tak, choć jest to niedorzeczne – przytaknął Tom – bo wedle założeń tego projektu, decydując się na bycie humanoidem, musisz jednocześnie porzucić współmałżonka, z którym zawarłeś ślub jeszcze jako człowiek.
– To okrutne. To nieludzkie – Chris pokręcił głową – byłem święcie przekonany, że te faszystowskie bzdury odeszły do lamusa ładnych parę lat temu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce być humanoidem, jeśli nie zmusza go do tego choroba lub śmierć.
– A jednak – Tom przygryzł wargi, starając się opanować nagły wybuch śmiechu.
Chris przewrócił stronę i spojrzał na kolejny tekst.
– „Mam głód życia”. Wywiad z pierwszym humanoidem w historii ludzkości… Zaraz, zaraz – Chris spojrzał bystro na Toma – przecież Dawid, czyli Ten Pierwszy już dawno nie żyje. To znaczy, żyje, ale jest tylko smutnym warzywem w stanie wegetatywnym. Bo okazało się przecież, że dziewiczy prototyp miał błąd w oprogramowaniu i stracił wszystkie własne, i osobiste wspomnienia, i całą nabytą wiedzę. Więc jak to możliwe…?
Tom, nie mogąc dłużej nad sobą panować, wybuchnął głośnym rechotem.
– Nabierasz mnie, draniu? – Chris zmarszczył brew i spojrzał szybko na datę wydania numeru.
Cyfry i słowa głosiły: „1 kwietnia, 2107 rok”.
– To najświeższe wiadomości sprzed pięciu lat – ryczał ze śmiechu Tom – Prima Aprilis! Prima Aprilis!
– Okrutny żart – pokręcił głową Chris – i tylko okrutni ludzie mogą sobie na niego pozwolić.
– Ech, nie bocz się, stary – Tom poklepał zwierzchnika po ramieniu – wiesz przecież, że cię kocham.
– Tego właśnie boję się najbardziej. Miłości prawdziwego człowieka – powiedział Chris mnąc gazetę i ciskając ją do kosza.
***
Stał przed lustrem i patrzył na samego siebie.
37-letni przystojny mężczyzna o orlich rysach twarzy.
Oficjalnie zmarły na raka trzustki trzy dni temu. A teraz bardziej żywy niż kiedykolwiek wcześniej.
Starym zwyczajem sięgnął po papierosa. Zapalił i zaraz zdusił niedopałek, czując w płucach jedynie powietrze.
Czuł się dobrze i był pogodny. I bezustannie myślał o swojej żonie.
„Trzy tygodnie to nic w porównaniu z wiecznością, jaką będziemy mieli dla siebie. Trzy tygodnie miną szybko”.
Joanna również podpisała umowę i wpłaciła zaliczkę, stając się uczestnikiem i beneficjentem programu wskrzeszeń i transformacji humanoidalnej. Zrobiła to niedługo po tym, gdy dowiedzieli się o jego chorobie.
Samuel uznał to za wspaniały gest. Prawdziwy dowód prawdziwej miłości i szczerego oddania. Program humanoidalny, pomimo swojej olbrzymiej popularności, wciąż budził olbrzymie kontrowersje. Ekolodzy krzyczeli o przeludnieniu planety i degradacji środowiska, choć oczywistym było, że człekokształtne roboty nie wydzielają dwutlenku węgla ani nie zatruwają atmosfery. Rodził się opór wśród mało uświadomionych klas społecznych. Skinheadzi atakowali i podpalali humanoidy, a na murach ich domów, pod osłoną nocy, nieznana ręka pisała sprayem: „Uwaga! Wyrób człowiekopodobny”. Nie dziwi więc fakt, że mimo niezwykle przystępnej ceny usługi, nie każdy zwykły śmiertelnik gotowy był dać się zmienić w niezwykłą maszynę.
Joanna kochała go mocno, bez dwóch zdań. Musiała go kochać.
A on kochał Joannę szaleńczo. Kochał jej głos, kochał jej włosy i kochał sposób w jaki chodzi.
Joanna była jedynym i najważniejszym powodem, dla którego on sam dał się zmienić w wysoce wyspecjalizowany komputer osobisty.
Samuel wzruszył się. I szybkim krokiem ruszył ku drzwiom, wypadł na jasno oświetlony korytarz na pierwszym piętrze i zjechał windą na parter budynku.
Portier ziewał szeroko w przeszklonym pomieszczeniu, czytając gazetę online.
– Chciałbym wyjść na zewnątrz i trochę sobie pospacerować – oświadczył Samuel.
– Oczywiście – powiedział grzecznie portier – mam nadzieję, że zna pan zasady. Proszę pozwolić, bym uruchomił czytnik lokalizacji.
Co rzekłszy, ujął delikatnie lewą dłoń Samuela i nacisnął splot poniżej nadgarstka. Czerwone światełko zamigotało trzykrotnie poprzez sztuczną, syntetyczną skórę.
– I proszę pamiętać, że w trakcie obserwacji nie wolno…
– Wiem, wiem – powiedział niecierpliwie Samuel – nie wolno mi odwiedzać moich bliskich ani moich przyjaciół w ich domach. Spotkania tylko w miejscach publicznych.
Portier skinął głową na znak aprobaty i nacisnął klawisz na pulpicie. Rozległ się brzęczek i kilka sekund później Samuel znalazł się na rzęsiście oświetlonej wesołym światłem neonów ruchliwej ulicy.
Ośrodek transformacji mieścił się bowiem w samym centrum stolicy, a nie, jak to kiedyś bywało, na peryferiach metropolii.
Po paru minutach udało mu się namierzyć taksówkę. Podał adres kierowcy i czekał, niecierpliwie licząc skrzyżowania i przecznice dzielące go od celu.
Wysiadł z taksówki w odległości kilkudziesięciu metrów od własnego domu.
Stanął ukryty w wieczornym cieniu drzew po przeciwległej stronie ulicy i patrzył.
Obserwował podjazd i drzwi do garażu. Zupełnie bez sensu, bo nic istotnego się tam nie działo. Bo, w ogóle, nic się nie działo.
I zaglądał w zasłonięte oczodoły okien, śledząc cienie przesuwające się leniwie z drugiej strony materiału.
Większy cień to Joanna. A ten mały, w dziecięcej sypialni, to Joshua. Bystry i nad wiek rozwinięty dziewięcioletni syn Samuela.
Śledząc gesty cieni, Samuel wiedział, że Joshua wybiera się spać. A Joanna całuje go właśnie na dobranoc.
Samuel czuł się jak bóg. Było mu ciepło w okolicy syntetycznego serca, a ostatnia aktualizacja oprogramowania sprawiała, że miał ochotę płakać i krzyczeć z radości. Był dumnym mężem i dumnym ojcem.
W sypialni Joshuy zgasło światło, a większy cień przesunął się w kierunku jadalni.
Joanna usiadła przy wielkim, owalnym stole.
Samuel stracił rachubę czasu, obserwując ją poprzez zasunięte kotary. Cieszył się jak dziecko i pożerał wzrokiem jej cień. Z radosnego letargu wyrwał go pisk opon.
Nieopodal podjazdu jego domu zatrzymał się lśniący chromem i lakierem elegancki samochód sportowy.
Z wnętrza wysiadł przystojny, około czterdziestoletni mężczyzna.
Samuel widział jego twarz w świetle latarni. I ta twarz wydawała mu się dziwnie znajoma. Przysiągłby, że gdzieś i kiedyś już ją widział.
Mężczyzna skierował się pewnym krokiem ku drzwiom domu. Zapukał.
Cień w jadalni podskoczył na krześle.
Samuel był święcie przekonany, że cień Joanny podskoczył. I to wysoko.
Chwilę potem rozległ się szczęk zamka i Joanna stanęła na progu, w jasnej poświacie dobywającej się z wnętrza pomieszczeń.
Rzuciła się mężczyźnie na szyję, a on przytulił ją mocno i pocałował. Namiętnie i długo.
Samuel patrzył jak urzeczony. Nie czuł zdziwienia ani gniewu. Wręcz przeciwnie, czuł radość.
Najwidoczniej aktualizacja oprogramowania zrobiła swoje.
„Joanna mnie zdradza. Trzy dni po mojej śmierci. Tak szybko?” przemknęło mu przez głowę.
Drzwi zamknęły się cicho za kochankami, a Samuel stał nieruchomo po drugiej stronie ulicy. Był szczęśliwy.
„Joanna mnie zdradza” powtórzył radośnie w duchu raz jeszcze i chwiejnym krokiem ruszył w drogę powrotną.
Jak w amoku odnalazł taksówkę i jak we śnie minął przeszkloną budkę portiera.
A gdy dotarł do luksusowego apartamentu przejściowego na pierwszym piętrze budynku, opadł szybko na skórzany fotel.
Zapalił papierosa i starał się uspokoić intensywnie, wdychając powietrze.
W stanie radosnego rozedrgania ducha tkwił niespokojnie w fotelu ponad godzinę. A jego myśli galopowały niczym tabuny dzikich i wolnych koni.
Cdn.
Radosław Purski – ur. 1974 r., od dzieciństwa związany z Częstochową. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. Pisarz, dziennikarz. Od 2004 r. mieszka w Anglii.