24 lipca mija 98. rocznica urodzin jednego z najwybitniejszych polskich poetów Jerzego Lieberta. Poety dziś niemal zupełnie zapomnianego. Trzeba odświeżyć pamięć o nim. Tym bardziej, że pochodził z Częstochowy.
Jeśli wartość człowieka, a szczególnie artysty, mierzyć ilością wybitnych przyjaciół, znajomych, kolegów, ludzi doceniających jego dokonania, to bez wątpienia Jerzy Liebert był kimś zupełnie wyjątkowym. Jeśli poprzestać tylko na ocenie jego dorobku, to był wyjątkowy w dwójnasób.
Urodził się 24 lipca 1904 roku w Częstochowie. Matka – Maria z Kubackich i ojciec – inżynier Stanisław Liebert byli wielkim patriotami. W takiej też atmosferze wzrastał przyszły poeta. Dziadek Lieberta spędził wiele lat na zesłaniu na Syberii, gdzie towarzyszem jego niedoli był Apollo Nałęcz-Korzeniowski, ojciec wybitnego pisarza Józefa Conrada Korzeniowskiego. Z racji wykonywanego zawodu ojciec Lieberta często zmieniał miejsce zamieszkania. Po Częstochowie był Ostrowiec, później Warszawa. Tam, w 1913 r. rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Mikołaja Reja. Rok później Liebertowie wyjechali do Moskwy, gdzie spędzili cztery lata. Jerzy uczył się tam w Szkole Komitetu Polskiego. Jednym z jego szkolnych kolegów był Konstanty Ildefons Gałczyński. Młodzieńcy serdecznie się zaprzyjaźnili, choć żaden z nich nie przejawiał jeszcze wówczas zainteresowań twórczych. Po czterech latach Liebert wrócił wraz z rodzicami do Warszawy i ponownie trafił do Gimnazjum im. Reja, a kiedy, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, do Warszawy przeniesiono moskiewską Szkołę Komitetu Polskiego kontynuował naukę w tejże placówce. To był fatalny okres w życiu przyszłego poety. Nie lubił szkoły, często popadał w konflikty z nauczycielami, groziło mu nawet wydalenie.
Pierwsze próby poetyckie datują się na rok 1919. Rok później trafił z kilkoma swoimi wierszami do redakcji “Kuriera Polskiego”, w którym dział literacki prowadził Jarosław Iwaszkiewicz. To był pierwszy kontakt Lieberta z jednym ze Skamandrytów. Wkrótce poznał wszystkich pozostałych: Juliana Tuwima, Antoniego Słonimskiego, Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia. Był zafascynowany ich twórczością. Szybko też – mimo różnicy wieku – zawiązały się między nim a poetami ze Skamandra przyjaźnie. Szczególnie z Iwaszkiewiczem, u którego był stałym gościem, zwłaszcza w weekendy. U jednego z kolegów organizował, wraz z Gałczyńskim i Władysławem Sebyłą (wybitny, także nieco zapomniany, poeta rodem z Kłobucka) wieczory poetyckie. W roku 1925 uzyskał wreszcie świadectwo dojrzałości. W tym samym roku ukazał się pierwszy tom jego wierszy “Druga ojczyzna”. Wtedy także związał się z katolickim “Kółkiem”, prowadzonym przez ks. Władysława Korniłowicza, które stanowiło zalążek późniejszego środowiska katolickiego, skupionego wokół czasopisma “Verbum”. We wspomnianym 1925 roku stała się także dla Lieberta rzecz niezmiernie ważna. Poznana kilka lat wcześniej Agnieszka, młoda socjalistka, pod wpływem znajomości z poetą przyjęła chrześcijaństwo.
W tym okresie powstała “Litania do Najświętszej Panny”, którą Iwaszkiewicz nazwał “jednym z najładniejszych wierszy literatury polskiej w ogóle”. A jeden z największych kompozytorów XX wieku Karol Szymanowski, zachwycony wierszem, napisał do niego muzykę, którą uznał, podkreślając wznisłość “Litanii…”, za jedno z najwybitniejszych swoich kompozytorskich osiągnięć. W tym czasie pozycja Lieberta była już ugruntowana. Jego wiersze publikowały najważniejsze pisma artystyczne, z “Wiadomościami Literackimi” na czele. W 1929 roku poeta rozpoczął pracę w kwartalniku naukowo – literackim “Pamiętnik Warszawski”, redagowanym m.in. przez Wacława Berenta, Ludwika Hieronima Morstina i Jana Lechonia. Właśnie za wstawiennictwem tego ostatniego Liebertowi powierzono obowiązki sekretarza redakcji. Praca w “Pamiętniku” trwała niespełna rok. Z uwagi na bardzo zły stan zdrowia poeta zmuszony był wyjechać na kurację w Karpaty Wschodnie. W 1930 r. wychodzi drugi tom poezji “Gusła”, zawierający najgłębsze utwory Lieberta. Był to swoisty zapis, jak twierdzili krytycy “jego formy kontaktu nie tylko ze Stwórcą, ale i z innymi ludźmi, ze współbraćmi w istnieniu, w wierze”. Wiosną 1931 roku stan zdrowia Lieberta gwałtownie się pogorszył. Gruźlica szerzyła spustoszenie w jego organizmie. Przewieziono go na leczenie najpierw do Lwowa, a następnie do Warszawy. Wyniki badań były bezlitosne: gruźlica nieuleczalnie zaatakowała mózg. W warszawskim szpitalu nie odzyskał już przytomności. Zmarł 19 czerwca 1931 roku. Miał zaledwie 27 lat. Pochowany został na Cmentarzu Powązkowskim. Żegnali go wszyscy najwięksi polscy poeci i pisarze. “Wiadomości Literackie” i “Gazeta Polska” poświęciły Liebertowi specjalne numery. Rok po śmierci ukazała się “Kołysanka jodłowa”, trzeci tom poety, nad którym pracował do samej śmierci. To jeden z najbardziej przejmujących w polskiej poezji zbiorów. Kazimierz Wierzyński napisał po ukazaniu się “Kołysanki”: “Pamięć śmierci, jej sąsiedztwo i nadchodzące kroki straszliwej zagłady wypełniają “Kołysankę jodłową”. Podeszły one tak blisko, że na niektórych kartach ręka poety nie mogła doprowadzić słów do końca”. A w przedmowie do wydanego w 1934 r. pierwszego tomu “Pism” Leopold Staff stwierdził bez wątpliwości: “Spuścizna poetycka Jerzego Lieberta, szczupła objętościowo, ma ważkość złota”.
Od samego początku swojej poetyckiej działalności Liebert był niezwykle popularny. Po śmierci, a zwłaszcza po ukazaniu się “Kołysanki jodłowej”, jego popularność, zwłaszcza wśród młodzieży była wręcz niezwykła. Dziś powiedzielibyśmy: kultowa. Po wojnie, choć komunistyczne władze PRL starały się bagatelizować rolę i znaczenie Lieberta dla polskiej literatury – uznawany był przecież za twórcę katolickiego – nie udało się na szczęście zepchnąć poety na margines. Miały bowiem poezje Lieberta siłę niezmierną. Zachwycali się nimi także sztandarowi twórcy socjalistyczni, jak choćby Wojciech Żukrowski. Być może właśnie to – o paradoksie – sprawiło, że Liebert nie został zapomniany. Znacznie gorzej jest obecnie. Bo dzisiaj o twórcy “Drugiej ojczyzny”, “Guseł”, “Kołysanki jodłowej” już mało kto pamięta.
Kołysanka jodłowa
Koniec wróżą lekarze.
Przyjechała rodzina,
Sfrasowani grabarze
Męża, brata i syna.
Słońce mocno przypieka,
Każdy atom rozkłada –
Jakąś resztkę człowieka,
Kosmicznego owada.
Resztka życia kołata,
Lecz już płuca wyplute…
Jeszcze jeden dzień lata
Gruźlikowi nad Prutem.
A tu z każdym dniem jodły
Stokroć w lipcy wonniejsze…
Cóż, i jodły zawiodły,
Nie pomogło powietrze.
W termometrze rtęć skoczna
Jutro się uspokoi.
Z próżnią przykro widoczną
Przestrzeń wnet sie oswoi.
Poprzez wonność jodłową
Pójdą, każde w swą stronę,
Ciało – w ziemię lipcową,
Dusza w góry zielone.
(lipiec, 1930)
ANDRZEJ KAWKA