Budynek przy ul. Bór 19 w Częstochowie to rozkładająca się ruina. Ma 129 lat i zdaniem specjalistów nadaje się jedynie do rozbiórki. Zarządca – Zakład Gospodarki Mieszkaniowej TBS nie podejmuje jednak działań. Stwierdza, że nieruchomość ma nieuregulowaną sytuację prawną i nie może w nią inwestować. Lokatorzy natomiast żyją jak w slumsach i są narażeni na niebezpieczeństwo.
Budynek przy ul. Bór 19 nie był modernizowany od wielu lat. Ostatnią kontrolę techniczną przeprowadzono w nim w 1981 roku. Od maja 1983 roku decyzją Wydziału Gospodarki Mieszkaniowej administrację nad nim przejęło miasto Częstochowa. Kamienica budzi przerażenie już na pierwszy widok. Popękane mury, obdrapane tynki, walący się dach, odpadające cegły, spróchniały ganek i schody. Kompletny obraz nędzy i rozpaczy. Wewnątrz jakość mieszkań zależy od stopnia zamożności lokatorów. Na nic jednak zdają się przeprowadzane inwestycje odnawialne. W pokojach odpadają tynki, a z nimi tapety, przeciekają ściany, a w powietrzu unosi się duszący zapach pleśni i grzybów.
Apokaliptyczny widok przedstawia mieszkanie 50-letniej Ewy Staszczyk. Otrzymała je 12 lat temu z przydziału kwaterunkowego. W lokalu, którego część wygląda jak po kataklizmie, mieszka z synami w wieku szkolnym – 16-letnim Kacprem i 18-letnim Michałem; jeszcze do niedawna bytowali tu także jej dwaj starsi synowie – 29-letni Krystian i 26-letni Maksymilian. – Mamy dwa pokoje i maleńką kuchenkę. Wiatr u nas hula, po ścianach leje się woda, ściany ledwo się trzymają, podłoga grozi zawaleniem. Jednego pokoju w ogóle nie używamy. Odpada w nim sufit, a ściany to jedno bagno. Pomieszczenia nie możemy ogrzewać, bo nie w nim czynnego pieca – opisuje Ewa Staszczyk. W jej mieszkaniu nie było też toalety. Postanowiła więc z własnych środków ją wykonać. – Wykorzystałam na to komórkę na dworze, przylegającą do pomieszczenia, które sama obudowałam, by ochronić lokal przed deszczem, wiatrem i śniegiem – opowiada. Okazało się jednak, że dokonała nadużycia. – Wyjaśniono mi, że było to samowolne zajęcie miejsca, ale nikt z zarządcy nie powiedział mam, gdzie mieliśmy z synami załatwiać swoje potrzeby, skoro naszą toaletę na podwórzu zamurowano na wniosek Sanepidu, ponieważ lęgły się tam szczury – mówi.
Podobne trudności mają i inni lokatorzy. W mieszkaniu Beaty Latas ściana w pokoju to połać odsłoniętego muru. – Nic nie można z tym zrobić, bo taka jest wilgoć. To pomieszczenie jest bezużyteczne, syn nie może w nim przebywać – mówi kobieta. Również u lokal Małgorzaty Urbaniak przedstawia stan krytyczny. – W pokojach jest wilgoć, której w żaden sposób nie można zlikwidować. Nie mam też dostępu do komórki, bo stoi w niej gruntowa woda. Drewno na opał muszę rąbać w domu, co z kolei przeszkadza sąsiadom – żali się pani Małgorzata.
Najtrudniejszą sytuację ma Ewa Staszczyk. Kobieta przeszła kilka poważnych operacji i sama utrzymuje dzieci. Nie poddaje się jednak przeciwnościom losu. Ciężko pracuje za 700 złotych miesięcznie. Tę głodową stawkę uzupełniają alimenty na chłopców. To ich ratuje przed skrajna nędzą, ale nie przed narastającymi zadłużeniami. – Nie płacę za lokal, ponieważ nie stać mnie na miesięczne opłaty, które wynoszą 700 złotych. Przez wiele lat nie pracowałam, głównie z powodu chorób i operacji – mówi. Zaległości za bytowanie w „luksusach” narastały latami – na dzisiaj uzbierało się ich blisko 40 tysięcy złotych. Dzisiaj grozi jej i jej dzieciom eksmisja. Ostrzegawcze wymówienie lokalu otrzymała już kilkakrotnie. Jak wyznaje chce spłacać zadłużenie, mimo iż warunki mieszkaniowe są skandaliczne. Wniosła prośbę do ZGM o rozłożenie na raty. – Rozłożyli. Po 1600 złotych miesięcznie – mówi.
W styczniu 2010 r. Staszczyk zwróciła się do zarządcy – Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej TBS o kontrolę stanu technicznego budynku. Zdaniem specjalistów oględziny nie wykazały, jak to określono w protokole, „katastrofalnego stanu elementów konstrukcyjnych”. „Konstrukcja dachu, stropy, ściany zewnętrzne oraz schody są co prawda mocno zużyte, ale ich stan techniczny zapewnia bezpieczeństwo użytkowania.” – napisał w dokumencie dyr. techniczny Zbigniew Muchalski. Jego zdaniem wilgotność spowodowana jest złą wentylacją pomieszczeń, zabudowaniem ganku. I jak podkreśla remont należy do właściciela budynku, bez jego zgody ZGM nie może nic zrobić.
Pani Staszczyk napisała zatem do powiatowego inspektora nadzoru budowlanego. Ten 7 lipca 2010 roku, po kontroli, nałożył na właściciela budynku (tylko w praktyce nikt nie wie kor nim jest) obowiązek dostarczenia w ciągu pięciu miesięcy szczegółowej ekspertyzy budowlanej, która ma rozstrzygnąć o losie kamienicy. Wezwał też ZGM TBS do dostarczenia protokołu sprawności instalacji elektrycznej w budynku, po pożarze instalacji w mieszkaniu.
– Cóż z tego, że komisja jak najbardziej dotarła, panowie zrobili zdjęcia, wzięli pomiary. Jedyną reakcją była wymieniana kabli w ścianie. Ale przy okazji odcięto światło do korytarza, którym schodzimy do toalety – mówi pani Ewa. Duże wątpliwości stanu bezpieczeństwa zgłosił kominiarz. Uznał, że stan pieca, którym rodzina ogrzewa kuchnię i pokój, grozi zaczadzeniem i nakazał sprowadzić architekta do naprawy. – Owszem przybył, obejrzał, postukał, zrobił nawet pomiary i stwierdził, że nie ma sensu mieszkania ruszać, bo grozi zawaleniem – mówi Staszczyk.
Czas dokonania ekspertyz zbliża się milowymi krokami. Tylko kto je ma wykonać? Administracja tłumaczy, że nie może nic zrobić bez pozwolenia właściciela, a tego trudno znaleźć. – Nikogo nie interesuje, że budynek może w każdej chwili runąć, że ile deszczu na dworze tyle w domu, że pomimo opalania mieszkania ciepło ucieka dziurami w suficie. Ledwie przetrzymaliśmy poprzednią zimę, w pokoju gdzie śpimy jest 13 stopni ciepła, a w drugim minus 8. Jestem po kilku operacjach i czekają mnie kolejne. Staram się jak mogę. Mimo drugiej grupy inwalidzkiej pracuję, by utrzymać dzieci. Długo jednak nie wytrzymam – skarży się pani Ewa.
Ostatnia prośba Ewy Staszczyk o pomoc w poprawie warunków mieszkalnych kierownik eksploatacji ZGM Renata Stępień skwitowała w piśmie, że ten obowiązek leży w gestii najemcy. Przy okazji nie zapomniała przypomnieć p. Staszczyk o prawie 40-tysięcznym długu.
Nie udało się nam przed zamknięciem numeru – mimo kilku telefonów – skontaktować z dyrektorami ZGM. Pani sekretarka zapewniła, że w wolnej chwili odpowiedzialny dyrektor oddzwoni. Oczekujemy zatem odpowiedzi na kilka pytań i prosimy o ich przesłanie do redakcji.
Jakie inwestycje zostały poczynione w kamienicy dla zabezpieczenia odpowiednich warunków bytowych lokatorom?
Kto odpowiada za doprowadzenie budynku do takiego stanu?
Czy będzie można poprawić bezpieczeństwo mieszkania?
Czy budynek zostanie przekazany do rozbiórki, jeśli nie to jakie inwestycje zostaną poczynione?
Czy jest możliwość rozłożenia p. Staszczyk spłatę długu na niższe, bardziej odpowiadające jej dochodom raty?
URSZULA GIŻYŃSKA