„Moje spotkania z Ojcem”


Siostra Maria Goretti Nowak jest jak przysłowiowa iskra Boża. Niezwykle żywotna i energiczna, a jednocześnie ciepła i serdeczna. Jej życie wypełniły różne doświadczenia. Tych dobrych było znacznie więcej, bo Pan Bóg ofiarował jej stały kontakt z Ojcem Świętym Janem Pawłem II.

Talentów moc
Siostra Maria Goretti urodziła się w 1939 roku w Gliwicach. W bieżącym roku obchodziła dwa jubileusze – 70-lecie urodzin i 50-lecie ślubów zakonnych. Codziennie można ją spotkać na Jasnej Górze. Przy głównym wejściu do sanktuarium przyjmuje od pielgrzymów ofiary na Msze święte.
Dzieciństwo spędziła w sierocińcach, prowadzonych przez zakonnice – najpierw w Gliwicach, później w Bielsku-Białej. – Moi rodzice wcześnie zmarli, ich groby odnalazłam dopiero czterdzieści lat po wojnie. Wówczas też spotkałam swoich krewnych. Mama – tyle pamiętam – przepowiedziała mi, że będę miała w życiu dużo szczęścia – mówi siostra Maria.
Przepowiednia matki spełniła się. Pan Bóg szczególnie obdarował Marię, stawiając na jej drodze księdza Karola Wojtyłę – najpierw kardynała, potem papieża. Dał jej też wiele talentów. Paulin ojciec Marian Lubelski tak mówi o uzdolnieniach siostry: „Siostra Maria Goretti śpiewa, gra tańczy, robi szpagat, pisze wiersze i haftuje. A w dalszym planie jest przedstawicielem Jasnej Góry.”

Zamiast do baletu poszła do zakonu

Siostra Goretti swoją energię pożytkowała na rozwijanie talentów. Uprawiała sporty, uczyła się baletu. – Marzyłam o scenie teatru, nie o zakonie, ale Bóg chciał inaczej – mówi. Do klasztoru pokierowała ją Matka Boska Niepokalana. – Przyśniła mi się i kazała mi iść do zakonu. Gdy powiedziałam to księdzu na spowiedzi, on powiedział: „Jesteś nadzwyczajnym dzieckiem, idź służyć Bogu”. Więc poszłam – wspomina.
Do Zgromadzenia Córek Bożej Miłości wstąpiła w 1956 roku. Profesjonalną edukacją dzieci zajęła się po ukończeniu Liceum Pedagogicznego dla Wychowawczyń Przedszkolnych w Bielsku-Białej, ale pierwsze doświadczenie pracy pedagogiczno-wychowawczej zdobyła w sierocińcu w Gliwicach, tam również nauczyła się dyscypliny i karności. Wiedzę religijną pogłębiła w Studium Katechetycznym i Studium Małego Dziecka, a także podczas licznych pieszych pielgrzymek na Jasną Górę.
Dzieci wychowywała i uczyła przez czterdzieści lat. Kochała je i dziękowała Bogu, że mogła im poświęcić dużą część swojego życia. Pracowała głównie w Krakowie – w przedszkolu „Caritas” (tam prowadziła „Wesołe Przedszkole”), na Woli Justowskiej, a także w Witkowicach i Jastrzębiu. Z rozrzewnieniem wspomina kościół na Wzgórzach Krzesławickich, gdzie nauka była pod gołym niebem.
Od dwunastu lat (1997 roku) siostra Maria spełnia posługę na Jasnej Górze. Jak sama mówi, to dla niej pokuta, bo większość czasu spędza przy okienku przyjmując od pielgrzymów na Msze święte. – Jak przyjdzie lato, to pracujemy bez przerwy przez dwanaście godzin. A ja nie mogę usiedzieć w jednym miejscu, ciągle bym coś robiła. Kiedyś tańczyłam, śpiewałam, grałam na gitarze, odgrywałam różne spektakle. Brakuje mi tego – śmieje się.

Uprzywilejowany świadek
Bezpośredniość i niezwykłe poczucie humoru siostry Marii, jej radość życia i promieniujące z wnętrza ciepło były (i są nadal) jak magnez. Jak pszczoły do miodu lgnęły do niej maluchy, zawsze miała blisko mnóstwo dobrych ludzi. Największym szczęściem – jak to określił ks. kardynał Stanisław Dziwisz – było bycie uprzywilejowanym świadkiem posługi Jana Pawła II. Ks. kardynał Stanisław Dziwisz niezwykle trafnie wyraził dzieło Siostry Marii. „W jej życiu widać wyraźnie charyzmatyczny wpływ Sługi Bożego, który umiłował ponad wszystko Chrystusa. Każde spotkanie z Janem Pawłem II było dla siostry jakby zawołaniem: „Wstańcie, chodźcie”. W tej przestrzeni miała ona łaskę żyć, zapewne też dzięki tej bliskości z Ojcem Świętym było jej łatwiej realizować w swym zakonnym powołaniu charyzmat Córek Bożej Miłości, wyrażony przez Matkę Założycielkę Franciszkę Lechner w słowach: „Czynić dobro, nieść radość, uszczęśliwiać i prowadzić do nieba”.

Liczne wcielenia aktorskie
W zakonie jej talenty aktorskie nie zmarnowały się, wręcz przeciwnie – kwitły. Siostra Maria pracując z dziećmi wykorzystywała swoje zdolności. Jej życie artystyczne było barwne, bo i pomysły na przebrania i spektakle sypały się jak z rękawa. – Tu byłam Indianinem, tu Chińczykiem, Mahometaninem Abrahamem. Byłam górnikiem, rzeźnikiem, kucharzem, marynarzem, pielęgniarką, generałową, góralką. Nawet diabłem, czarownicą i Cyganką byłam. I do każdego przebrania tworzyłam wiersz, wszystkie pamiętam. A stroje i wspaniałe kapelusze zawsze przygotowywałam i szyłam sama, dla siebie i dla moich wychowanków – opowiada pokazując zdjęcia.
Czasem zaskakiwała swoich widzów. – Kiedyś po występach na pielgrzymce zaczęłam ściągać strój. Zdjęłam spódnicę i serdak, które nałożyłam na habit. Ludzie na widok habitu krzyknęli: „O Jezus Maria jeszcze przebrała się za zakonnicę.” Wówczas przedstawiłam się, że jestem siostrą zakonną Marią Goretti i idę w „15 Purpurowej”. I potem, gdy wieść się rozniosła, wszyscy mi gratulowali – wspomina.
Poczucie humoru zawsze jej dopisywało. – Kardynał Dziwisz kazał mi mówić wiersz Ojcu Świętemu. Zaznaczył, że ma być krótki. Spytałam więc, czy może być taki: „Powiem krótko, węzłowato, że cię kocham, co ty na to?” – śmieje się.

Blisko Dobrego Pasterza Kardynała
Karola Wojtyłę poznała w 28 września 1958 roku podczas jego konsekracji biskupiej na Wawelu. I odtąd, aż do śmierci, towarzyszyła jego drodze kapłańskiej. Kolejne spotkanie było 30 sierpnia 1959 roku na Pędzichowie w Krakowie, gdzie składała śluby. U Ojca Świętego ceniła najbardziej „jego świętość, pobożność i ludzkość do człowieka”. – Można go było podziwiać na każdym kroku – stwierdza.
Spotkań z nim było wiele. Część opisała w swojej książce „Moje spotkania z Ojcem”. – Ksiądz kardynał Wojtyła przybywał do nas na Pędzichów na różne uroczystości, szczególnie upodobał sobie występy przedszkolaków. Dzieci go uwielbiały, otaczały go ze wszystkich stron, wyciągały do niego ręce. Chętnie występowały dla niego, tańczyły – polkę-galopkę, krakowiaka, walczyka, mówiły wiersze i śpiewały. A on rozbawiony, pełen humoru, uśmiechał się zawsze i rozmawiał z maluchami. Potem obdarowywał je słodyczami, tulił, błogosławił im. Umiał dzieci pozyskać swoim dobrym sercem – opowiada siostra.
Kardynał Wojtyła często z okazji imienin, urodzin, świąt, karnawału, zapraszał siostrę i jej wychowanków do swojej siedziby przy ul. Franciszkańskiej. – Podczas wizyt wszyscy czuliśmy, że jesteśmy jedną rodziną, że mamy przy sobie Dobrego Pasterza. Wszystkim udziela się atmosfera dobroci i bezpośredniości. Nie szczędził krzepiących słów, służył dobrą radą. Ożywiał i wzmacniał naszą wiarę – wspomina siostra Goretti.
Dla kardynała Wojtyły przygotowywała wiele przedstawień. Wspomina jedno, na srebrny jubileusz kapłaństwa w 1971 roku. – Kościelny z parafii św. Floriana w Krakowie opowiedział mi jak kardynał Wojtyła przyszedł zimą boso do kościoła i poprosił o jakieś buty, choćby kalosze. Okazało się, że buty dał biednemu. Ten motyw wykorzystałam do przedstawienia jubileuszowego. Opracowałam opowieść o św. Janie Kanty, który też chodził boso, bo buty dał biednemu – opowiada.

Blisko Dobrego Papieża
Gdy kardynał Wojtyła został papieżem siostra Maria towarzyszyła mu we wszystkich pielgrzymkach do Polski. – Na jednej zauważył mnie w tłumie. Zatrzymał papa-mobile i chwilę ze mną porozmawiał. Wszystkie z nim spotkania były ważne, wypełnione miłością, dobrocią – mówi.
Dzisiaj z pietyzmem pielęgnuje pamiątki po Ojcu Świętym. Otrzymała od niego ponad dwieście listów z powinszowaniami i pozdrowieniami. – Zawsze pamiętał o mnie. Na każdy jubileusz, imieniny, urodziny przysyłał mi życzenia. Był dla mnie jak rodzony ojciec, zawsze serdeczny, bo wiedział, że jestem sierota. To była dla mnie wielka łaska, że Pan Bóg na mojej drodze postawił mi tak wspaniałego przyjaciela, dzięki któremu zawsze odczuwałam jasność w duszy. Wybrałam go sobie za ojca duchowego i codziennie modliłam się za niego osobiście i z dziećmi – mówi.
Nieustająco też czuwała w godzinę śmierci Jana Pawła II. Wybrała się do Rzymu na pogrzeb. – Nogi puchły, ale stałam całą noc, by podczas uroczystego nabożeństwa być jak najbliżej papieża. Miałam przy sobie, jako świadectwo, piękne zdjęcie Jana Pawła II z dziećmi. Wzbudzało ono zainteresowanie i musiałam w trzech językach – po angielsku, niemiecku i po polsku mówić o Ojcu Świętym – wspomina. Po pogrzebie długo ze swoimi przyjaciółmi pozostała na Placu św. Piotra. – Mieliśmy świadomość, że – z jednej strony – odejście Ojca Świętego przyniosło nam wielkie poczucie osamotnienia, że zostaliśmy opuszczeni przez największy autorytet całego współczesnego świata, ale z drugiej strony – on pozostał z nami jako wzór życia duchowego, jako ten, który do końca wypełnił misję Namiestnika Chrystusa na ziemi – konkluduje siostra Maria Goretti.

W oczekiwaniu na beatyfikację
Siostra Maria jest święcie przekonana, że w przyszłym roku Jan Paweł II na pewno będzie wyniesiony na ołtarze. – Na kanonizację zapewne przyjadą miliony ludzi. Był on ojcem chrześcijaństwa, ale wszyscy go kochali. Jest bardzo dużo uzdrowień, nawet u nas w Częstochowie. A cuda czynił już za życia. W swojej książce opisałam dwa, pięcioletniej dziewczynki z Krakowa chorej na epilepsję, którą Karol Wojtyła jeszcze jako kardynał uzdrowił w 1971 roku i trzydziestodwuletniej kobiety z Liverpoolu chorej na nowotwór węzłów chłonnych. Rodzina umożliwiła jej spotkanie z Ojcem Świętym w 1991 roku. Na Placu świętego Piotra Jan Paweł II dostrzegł ją na noszach, podszedł, chwycił za dłoń i pocałował w czoło. Bóg Miłosierny uzdrowił chorą w tym momencie – opowiada. – I mnie pomaga w trudnych chwilach. Gdy dwa lata temu 4 grudnia miałam operację na przepuklinę śnił mi się i mówił mi: „Ja jestem z tobą, nie martw się”. Na operację szłam tak radosna, że wszyscy się w szpitalu dziwili – dodaje.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *