WOJENNE WSPOMNIENIA, Naród bez historii to jak drzewo bez korzeni


Wojenne wspomnienia Piotra Korgóla, który jako 11-letni chłopiec przeżył gehennę wojenną, zgotowaną przez Niemców.
Jesteście żywymi świadkami prawdy historycznej w czasach, kiedy wielu prawdę tę chce wypaczyć.

Kiedy z Polski – jednej z głównych ofiar II wojny światowej – czyni się sprawcę – powiedział do polskich Więźniów niemieckiego obozu w Mauthausen 6 maja 2018 r. przewodniczący Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Kasprzyk.
Piotr Korgól urodził się 21 czerwca 1928 r. w małej miejscowości Pukarzów, poczta Maluszyn, powiat Radomsko, w województwie łódzkim. Ukończył tylko 4 klasy szkoły podstawowej w Pukarzowie w latach 1935–1939. Jako najstarszy syn, 11-letni chłopiec musiał ciężko pracować i pomagać mamie i rodzeństwu. Ojciec zmarł mu w maju 1939 r., mając zaledwie 44 lata.
Gdy we wrześniu 1939 r. wybuchła II wojna światowa, szkoła i
Dwór Potockich w Pukarzowie zajęte zostały przez Niemców. W 1939 r. od Częstochowy szło Wojsko Polskie, a za wojskiem nadciągali Niemcy. 4 września 1939 r. Niemcy zaatakowali wojsko i mieszkańców w miejscowości Borzykowa. Bili się na bagnety, dochodziło do podpaleń. Wielu gospodarzy traciło swoje dobytki, wielu zginęło. Przelewała się krew. Mieszkańcy Pukarzowa i okolicznych miejscowości pomagali Żydom ukrywając ich w swoich domach, piwnicach i stodołach. – Na moich oczach, w Pukarzowie Niemcy postrzelili Żyda w kolano. Ja jako 11-letni chłopiec wraz ze swoim kolegą Aleksandrem Auguściakiem bandażowałem nogę rannego, narażając swoje życie. Byłem w strachu, że nas też mogą zastrzelić za pomoc Żydom. Niemcy nie odpuścili i zabrali rannego Żyda do Maluszyna pod most. Ślad po nim zaginął. W Maluszynie wojsko polskie odcinało drogę, ustawiając różne przeszkody, aby Niemcy nie mogli się przedostać. Dochodziło do walki i przelewu krwi, ginęli niewinni ludzie. W Maluszynie byli niemieccy żandarmi, którzy pilnowali pracujących tam pod przymusem Polaków, wycinających drzewa. Na rozkazy Niemców robili miejsce do obstrzałów. Jako 11-letni chłopiec z przymusu chodziłem tam do pracy na okopy, by kopać szerokie i głębokie rowy po to, aby nie mogły się przedostać rosyjskie czołgi. Ile wtedy przeżyłem strachu, to jeden Pan Bóg wie. W niedzielę Niemcy zbierali wszystkich mieszkańców Pukarzowa i okolic i wywozili do okopów do Maluszyna – opowiada Piotr Korgól.

– W tym samym czasie w Maluszynie Niemcy wysadzali w powietrze most na rzece Pilicy, pozbawiając życia niewinnych ludzi pracujących w pobliżu. To były straszne przeżycia, których nie da się wymazać z pamięci. Po wybuchu mostu Niemcy uciekali, opuszczali zajęte tereny, a my mogliśmy wtedy wracać do swoich domostw. A ja byłem taki nieduży, chudy i przemęczony chłopiec. Sołtys dostał od Niemców rozkaz, aby mnie wyznaczył do załadunku, rozładunku i wywożenia drzewa (klocków) z lasu. Byłem mniejszy niż te klocki, ale musiałem dawać radę, bo inaczej bym nie dożył swoich 90. urodzin. Ładowaliśmy klocki na żelazne wozy i zawoziliśmy do Włoszczowy na stację pociągową. Wtedy myślałem tylko o tym, aby przeżyć kolejny dzień, aby jak najszybciej skończył się ten koszmar. Niemcy bili ludzi pejczami podczas załadunku, gdzie popadło: po głowie, rękach, nogach, po całym ciele. Kto był silniejszy, to przeżył. Nade mną czuwał chyba specjalny Boży Anioł (mój nieżyjący tata), który nie pozwolił mi zginąć i dodawał mi sił. Bo jak teraz o tym myślę, to nie mogę w to uwierzyć, że przeżyłem. Jeden z gospodarzy Pukarzowa był bez jednej ręki, ale to Niemcom nie przeszkadzało. Też był wytypowany do ciężkich robót. Udało mu się uciec. Widziałem jak Niemcy cały czas do niego strzelali. Schował się w oborze, ale wyciągnęli go i zaczęli bić. Były też takie dni, że sołtys na rozkaz Niemców, pod przymusem wyznaczał pod wodę. Musiałem między innymi i ja jechać konnym wozem do Silniczki. Tam Niemcy robili łapankę Żydów, którym Polacy pomagali przetrwać. Niemcy wyłapywali ich, sadzali na długim drabiniastym żelaznym wozie i pod przymusem zawozili ich do Koniecpola na stację PKP. Tam Niemcy przepakowywali ich do czekających tam wagonów wysypanych chlorkiem i wapnem

W wagonach był okropny smród. Były to wagony zwierzęce. Do nich Niemcy wpychali całe rodziny żydowskie wraz z dziećmi. Wagony dopychali kolbami karabinów, zaryglowywali drzwi i pociągi odjeżdżały w kierunku Oświęcimia. Za to, że Polacy pomagali Żydom, Niemcy podpalali ich cały dobytek i rozstrzeliwali całe polskie rodziny.

Kiedy pociąg odjechał ze stacji, my pod strachem, czy też nas nie zastrzelą, odjeżdżaliśmy do domów. Ci, którzy uciekali przed śmiercią, bardzo często nie mieli do czego wracać. Było bardzo ciężko i bardzo niebezpiecznie, ale jakoś dzięki Bogu przeżyłem ten koszmar. Pozostały tylko smutne wspomnienia, kręcąca się w oku łza, piętno niemieckiej represji na sercu, zdrowiu i psychice, czego nie da się wymazać z pamięci do końca moich dni. Przy życiu trzymały mnie słowa: „Bóg, Honor Ojczyzna” i Miłość. Jednak nie poddałem się. W 1949 r., mając 21 lat i bagaż przeżyć wojennych, zostałem powołany do Polskiego Wojska do Kłodzka. W domu zostało młodsze rodzeństwo z mamą.

Wezwano mnie do WKR-u w Radomsku 18 maja 1949 r. Czekali na nas kaprale i czwórkami odprowadzili nas na stację PKP w Radomsku. Wyjechałem… pociągiem do Kłodzka. Była to Brygada Wojsk Ochrony Pogranicza. Zostałem żołnierzem Były to czasy bardzo ciężkie i bardzo niebezpieczne. Trzeba było wykonywać rozkazy przełożonych, broniąc i strzec granic Polski. Za wzorowe wykonywanie wojskowych obowiązków otrzymałem odznakę wzorowego żołnierza i przeniesiono mnie na kurs kucharski po czym zostałem szefem kuchni całej jednostki wojskowej w której odbywałem służbę.

Dzięki temu – choć daleko od rodzinnego domu, mimo zapisanego w mym sercu piętna wojny – szczęśliwie dotrwałem do zakończenia służby wojskowej do 18 października 1951 r. Po powrocie do rodzinnego Pukarzowa, do rodzinnego domu, założyłem rodzinę. 24 grudnia 1954 r. ożeniłem się z Kazimierą Marczyk urodzoną 9 kwietnia 1932 r. w Pukarzowie, która podobnie jak ja, przeżyła bardzo straszne i bardzo niebezpieczne lata wojenne i powojenne.

Dzięki Bogu i rodzinie (dwie córki, czworo wnucząt i jedna prawnuczka) mieszkam w Pukarzowie do dzisiaj, do moich 90. urodzin. DZIĘKUJĘ BOGU za każdy dzień mojego życia.

Notował:

Przemysław Pindor

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *