Stanisław Kałkus albo Stacho “Brzezina” Kałkus, jak chce , aby go zwano, do podczęstochowskiego Olsztyna przybył kilka lat temu. Przybył na skutek powikłań życiowych z rodzinnego Jastrzębia na Śląsku. Emerytowany inżynier górnik, niespokojna dusza, zaczynał na studia w krakowskiej PWST, skończył AGH. Ale dlaczego wybrał właśnie Olsztyn? Bo był tu kiedyś i to miejsce go urzekło.
Stacho przybył więc do Olsztyna, nabył działkę, a ponieważ miał kłopoty z nabyciem lub wynajęciem mieszkania – wykopał na swej działce ziemiankę i… przystosował ją do egzystencji. Jako inżynier górnik poradził sobie doskonale.
Postać pana Stanisława Kałkusa jest już trochę znana w naszym regionie. Tak za sprawą mediów, jak i imprez kulturalnych, w których bierze udział, a nawet sam je inicjuje. Ale po kolei.
Stanisław Kałkus albo Stacho “Brzezina” Kałkus, jak chce , aby go zwano, do podczęstochowskiego Olsztyna przybył kilka lat temu. Przybył na skutek powikłań życiowych z rodzinnego Jastrzębia na Śląsku. Emerytowany inżynier górnik, niespokojna dusza, zaczynał na studia w krakowskiej PWST, skończył AGH. Ale dlaczego wybrał właśnie Olsztyn? Bo był tu kiedyś i to miejsce go urzekło.
Stacho przybył więc do Olsztyna, nabył działkę, a ponieważ miał kłopoty z nabyciem lub wynajęciem mieszkania – wykopał na swej działce ziemiankę i… przystosował ją do egzystencji. Jako inżynier górnik poradził sobie doskonale.
W ziemiance Stacho żył dwa lata. Okoliczna ludność nazywała go Pustelnikiem. Ponoć jakaś babina nawet przyszła się do niego wyspowiadać. Toaletę i pranie nasz Pustelnik załatwiał u pana Jana W., zaprzyjaźnionego rzeźbiarza ludowego. W tym mniej czasie Stanisław Kałkus, “człowiek znikąd”, wygrał jedną z edycji Turnieju Jednego Wiersza w OPK “Gaude Mater”.
Od kilku lat Stacho “Brzezina” nie jest już Pustelnikiem. Zajmuje górę jednego z olsztyńskich domów. Ale niespokojna natura nie pozwala mu żyć spokojnie, odbierać górniczą emeryturę i nie wchodzić ludziom w oczy, co najwyżej – pisać sobie wierszyki do szuflady. Ostatnio media znów zajęły się jego osobą. Kałkus bowiem, mając zgodę swego gospodarza, “wyrychtował” pustą stodołę i… założył w niej teatr. Taki prawie prawdziwy. Ze sceną, widownią, oświetleniem, muzyką mechaniczną. Pomogli mu przyjaciele: Urszula Ostrowska (na co dzień dyrektor GOK-u w Janowie i wokalistka) zajęła się stroną muzyczną przedstawień, kierownictwo literackie zgodził się piastować znany poeta Ryszard Sidorkiewicz, Grażyna Kaczmarek próbuje wcielić się w skórę scenografa. Taka ekipa przygotowała już jeden spektakl pt. “Taniec na tęczy”, zaś w sobotę 26 lipca sami oglądaliśmy “Biesiadę jurajską”, przygotowaną wspólnie z zespołem folklorystycznym Koła Gospodyń Wiejskich ze Skrajnicy.
Trzeba było widzieć gospodynie ze Skrajnicy zajeżdżające z fasonem bryczką na podwórko pod stodołę. Przepraszam: pod Teatr “Stodoła”, bo taką właśnie nazwę przybrało tak miejsce zdarzenia, jak i trupa.
Nie będziemy streszczać “Biesiady”. Spektakle Stacha można oglądać każdej soboty o godz. 17.00. Nie ma tu biletów, a widz – jeśli chce – może dać “co łaska”, przy wyjściu rzucając datek o dowolnym nominale na cynową misę.
Stanisławowi Kałkusowi udała się sztuka nie lada. Nie tylko stworzył artystyczną, ba! – poetycką nawet scenę na wsi, w oryginalnej stodole, ale też autentycznie zintegrował swoje otoczenie. Starszych, średnich, zwłaszcza młodzież. Plany ma też ogromne. Nie mam upoważnienia, aby je zdradzać, mogę powiedzieć tylko, że wkrótce jednym z gości ma być … legendarny Józef Broda.
Tak trzymaj, Stachu. Będziemy Cię odwiedzać. Myślę też, że twoja scena będzie się rozwijać i dojrzewać. Myślę też, że z czasem gości będzie ci przybywać, nie tylko z naszego regionu. Czekam też na kolejną wiadomość: czym jeszcze zaskoczy nas Stanisław Kałkus?
WALDEMAR M. GAIŃSKI