Michała Zmysłowskiego nasi Czytelnicy poznali dwa lata temu. Wówczas to wybrał się w swoją pierwszą, wielką podróż wokół Morza Czarnego. Przemierzył ją samotnie, na rowerze, a na naszych łamach opublikowaliśmy opis jego podróży. Teraz proponujemy Państwu kolejną relację Michała, z jego kolejnej wyprawy. Tym razem na rowerze przemierzył Słowację, Czechy, Węgry i Austrię
Wyjazd
(…) noc kulturalna. Cały czas pada. Oby tylko nie padało podczas wyjazdu. Po ostatnich doświadczeniach z wyjazdu do Niemiec to byłaby chyba najgorsza opcja, jaka mogłaby mnie spotkać i tego właśnie obawiam się najbardziej. Po miesiącu przygotowań organizacyjnych, kompletowaniu sprzętu oraz przygotowaniach kondycyjnych nadszedł czas kolejnej wyprawy rowerowej. Sakwy, jak zwykle obładowane. Męczy mnie jeszcze myśl o jutrzejszej jeździe po nieprzespanej nocy. Jak zwykle nie ma wagonu bagażowego, gdzie można by spokojnie zostawić rower. Pociąg do Zakopanego odjeżdża o 1.42. Na szczęście okazuje się, że skład jest praktycznie cały pusty i po rozkręceniu roweru mogę przespać się w przedziale. I tak oto o 8 rano zaczyna się wszystko od początku.
odcinek pierwszy Zakopane – Dolny Kubin – Turany
Prawie zupełnie wyspany startuję z Zakopanego na południe. Początkowo do Chochołowa, a stamtąd na Słowację. Oczywiście, żeby nie było zbyt prosto od razu na początku okazuje się, że most jest obecnie remontowany, a co za tym idzie wszystkim zafundowano objazd. Od samego początku dokucza mi trochę kolano i prawy łokieć, pamiątka wyprawy do Turcji. Później jakoś przechodzi i już tylko standardowo drętwieją dłonie i czasem trudno usiedzieć na siodełku. Ten odcinek to właściwie czas pożegnania z górami. Niektóre podjazdy potrafią być wyjątkowo męczące, a pogoda nie jest niestety rewelacyjna. Cały czas zachmurzone niebo, czasem mocno wieje, czasem trochę pokropi. Na szczęście od jutro ma być już słonecznie.
Dotychczas jadę tylko przez mniejsze miejscowości, ale ludzie których tutaj spotykam są niezwykle otwarci i bardzo sympatyczni. Również niesamowita szczerość wszystkich tych, których jak dotąd spotykam pozwoli mi pewnie tak dobrze wspominać Słowację. To zaledwie początek, a już miałem okazję doświadczyć wielu dowodów sympatii oraz bezinteresownego wsparcia ze strony mieszkańców. Dziś przejeżdżam przez Dolny Kubin – główne miasto Orawy z ciekawym zabytkowym centrum otoczonym osiedlami wieżowców wspinających się na górskie stoki.
odcinek drugi Martin – Prievidza – Zlate Moravce
Po około 10 km docieram do Martin, jednego z patriotycznych symboli dla wszystkich Słowaków. To właśnie tutaj w XIX w. powstałą Macierz Słowacka, tutaj również proklamowano słowacką deklarację niepodległości w 1848 r., tu wreszcie spoczywają najwybitniejsi Słowacy. Martin jest ponadto interesującym miejscem dla narciarzy, ale to nie ten sezon i zdecydowanie nie ta wyprawa.
Małe zaskoczenie czekało mnie przejeżdżając przez park narodowy Tribec. Spodziewałem się raczej krótkiego odcinka z niewielką ilością podjazdów, a okazało się, że góry Tribec powitały mnie dwugodzinnym marszem, praktycznie nieustannie wpychając rower pod górę. Na szczęście nie było tak strasznie tyle tylko, że doszedłem do tego wniosku oczywiście już po pokonaniu całego wzniesienia. Później pozostał już jedynie przyjemny dwudziestominutowy zjazd w kierunku Topolcianky. Niesamowity widok. W oddali widać dachy pobliskiej wioski, a wokół mnóstwo kwiatów.
Powoli ból w kolanie staje się coraz bardziej uciążliwy, a ponadto zaczyna mi dokuczać drugie kolano. Okolica staje się czasami coraz bardziej monotonna, ale to raczej plus ponieważ znikają większe wzniesienia i jedzie się stopniowo coraz łatwiej. Gdyby nie problemy z kolanem zdecydowanie można by było pokonywać zdecydowanie większe odległości. Do tego wszystkiego niebo zaczyna się trochę przejaśniać więc mam nadzieję, że wkrótce zrobi się zdecydowanie cieplej. Ponieważ po drodze nie ma praktycznie żadnego kempingu pozwolono rozbić mi się na terenie miejscowej szkoły, co również było miłym zaskoczeniem ponieważ już myślałem, że będę miał poważniejszy kłopot z noclegiem.
Ostatecznie jednak zdecydowałem się jechać jeszcze kawałek i tak oto spędziłem noc na zapuszczonym przystanku. Trochę chłodno i srtesująco, ale wysiłek robi jednak swoje i udaje mi się dosyć szybko zasnąć i przespać całą noc.
odcinek trzeci Tesarske Mlynary – Nove Zamky – Kolarovo
Pobudka o 5 i… nie mogę się utrzymać przez chwilę na nogach. Boli tak bardzo, że musiałem usiąść. Po chwili przechodzi, ale poważnie się wystraszyłem. Po godzinie ogarnąłem się na tyle, że mogę jechać już dalej. Czasami jednak boli, aż tak bardzo, że musze zejść z roweru i prowadzić go przez jakiś czas nawet na prostej drodze. Po kilkunastu kilometrach ból staje się coraz łagodniejszy , a rozruszane kolan pozwala na w miarę szybką jazdę.
Nareszcie wyszło słońce i jedzie się naprawdę przyjemnie. Jednak po południu skwar jest już tak silny, że muszę robić dłuższe przerwy ponieważ nie da się po prostu jechać. Nie wiem, czy to kolano jest powodem, czy też może jeszcze coś innego, ale wydaje mi się, że jedzie się zdecydowanie trudniej niż dwa lata temu do Turcji. W porównaniu z tegorocznym wyjazdem wypad do Niemiec wydaje się być błahostką.
Pod koniec dnia przejeżdżam przez Kolarovo. Jest to jak się dowiaduję jedenastotysięczne miasteczko o średniowiecznym rodowodzie. Znajdują się tutaj pozostałości fortyfikacji z czasów wojen tureckich, jednak najsłynniejszym zabytkiem pozostaje zdecydowanie XIX-wieczny pływający młyn przycumowany na brzegu Małego Dunaju – wierna rekonstrukcja obiektu, które niegdyś pływały po rzekach Niziny Naddunajskiej.
Dzisiejszej nocy nocuję u Tibora. Mieszka kilka kilometrów za Kolrovem. W okolicy nie ma nawet żadnej wioski. Mówi, że lubi spokój dlatego wybrał właśnie takie miejsce. Dobrze się z nim rozmawia. Pewnie właśnie dlatego pomimo męczącego dnia jednak nie kładę się spać tylko rozmawiamy do późnej nocy. Dyskutujemy praktycznie o wszystkim. On sporo pyta o życie w Polsce, ale też chętnie opowiada o Słowacji i o swoim życiu. Tak oto przesiedzieliśmy kilka godzin opowiadając sobie przeróżne historie i te wesołe i te smutniejsze. Ciekawe jak ludzie często potrafią otworzyć się przed obcym człowiekiem. Być może właśnie dlatego, że rano odjedzie i ma się prawię tę stuprocentową pewność, że więcej się nie spotkamy. Zdecydowanie z całego pobytu na Słowacji, a także w pozostałych krajach to spotkanie już do końca będę wspominał najlepiej. Zarówno z tych, które już miały miejsce oraz tych, które jeszcze na mnie czekały.
MICHAŁ ZMYSŁOWSKI