Z soboty na niedzielę (8. na 9. grudnia br.) na dworcu Stradom doszło do zamieszek kibiców z policją
Był to pociąg specjalny, który wiózł kibiców Górnika Zabrze z Warszawy. Jechało w nim około tysiąca osób, rozkrzyczanych, rozemocjonowanych. Około w pół do pierwszej w nocy zatrzymał się na dworcu Stradom na przerwę techniczną. W zasadzie pociąg takiej relacji nie powinien stawać na dworcu w większym mieście, dla bezpieczeństwa mieszkańców. Przepisy mówią, że mogą to być maleńkie mieściny lub miejsca zupełnie odludne. Pociąg miał stanąć w Blachowni i tam policja była przygotowana na ewentualne niespodzianki ze strony kibiców. Na Stradomiu było około piętnastu policjantów z oddziału prewencji z Katowic, wyposażonych w specjalistyczny sprzęt ochronny oraz około dwunastu z Częstochowy, ściągniętych w trybie pilnym z różnych komisariatów. Niestety tych stróżów prawa na spotkanie z kibicami wysłano bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Nie mieli ani tarcz, ani kasków, a tym bardziej broni gładkolufowej (broń z plastikowymi nabojami), która stała się ostatnio jedynym skutecznym narzędziem obrony przed watahą rozjuszonych szalikowców.
Po przeglądzie pociąg ruszył i nic nie wskazywało dalszych niespodziewanych wydarzeń. Nagle skład zatrzymał się – ktoś pociągnął za hamulec bezpieczeństwa. I zaczęła się jatka. Kibice obrzucili policjantów kamieniami. To cud, że nikt żaden z nich nie został ranny. Do kontrataku ruszyli funkcjonariusze z Katowic. Oddali ogień z broni gładkolufowej, żeby nie dopuścić do bezpośredniego starcia. Nie było to strzelanie na wiwat, jak przewiduje procedura. Od razu skierowano broń w stronę agresorów. Ale policjanci zdawali sobie sprawę, że nikomu nie zrobią krzywdy. Pociski z takich pistoletów mogą najwyżej nieco poturbować, w efekcie tu i ówdzie może trochę zaboleć. To rozjuszyło atakujących. Zaczęło być coraz groźniej, ale funkcjonariusze częstochowscy nie mogli udzielić wsparcia, bo nie mieli odpowiedniego zabezpieczenia i sprzętu. O mały włos uniknięto paniki. Powiadomiono policjantów czekających w Blachowni, by jak najszybciej przyjechali do Częstochowy. Zaczęło brakować amunicji. Wysłano komunikat, by ściągnąć jej zapas. Sytuacja powoli wymykała się spod kontroli. Na szczęście w porę pojawił się oddział prewencyjny, zabezpieczający wcześniej Blachownię. Ryk syren i widok samochodów wystraszył napastników. Błyskawicznie wskoczyli do pociągu, a ten jeszcze szybciej odjechał. Peron był czarny od kamieni. A szkody? Zniszczony zegar, połamane ławki i rozbite gabloty z rozkładami jazdy.
R