Recepta na szczęście


Z Henryką Zasempą-Kozerą umówiona byłam jeszcze przed południem. Padający mokry śnieg, pierwszy tej jesieni, spowodował, że mimo wczesnej pory zrobiło się szaro i ponuro. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo za progiem domu mojej Rozmówczyni, jesień nabrała ciepła i słońca.

CZĘSTOCHOWIANKI

Była to nie tylko zasługa wystroju, ale przede wszystkim gościnność i wdzięku Pani Domu. Skrzypiąca podłoga, bukiety kwiatów, ściany pełne obrazów no i pianino! Wszystko to wskazywało wyraźnie, że domownicy to ludzie nietuzinkowi, lubiący piękno i harmonię. Portrety z przeszłości, krajobrazy skrzące się srebrnym śniegiem czy rozjaśnione ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, anioł drzemiący na komodzie, niewielki Indianin w wojennych barwach – każdy ma swoją historię, którą oddaje miejscu, gdzie właśnie się zadomowił. Tak dzieje się jednak tylko tam, gdzie ludzie traktują sztukę, jak przyjaciela, który potrafi się dzielić, ale wymaga uwagi i miłości.
Skazana na muzykę
Henryka Zasempa urodziła się w typowo – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – mieszczańskim domu. Takim, gdzie każdy ma z góry wyznaczoną rolę, ale nie ma być ona wyrokiem a zwykłą koleją rzeczy. Ojciec był głową domu. Nieustannie dbał o bezpieczeństwo materialne rodziny. Stanowczy i sumienny urzędnik sądowy, wymagający i kochający tatuś. Mama – była jego podporą i dopełnieniem. Oboje rodzice grali. Pianino było w ich domu meblem tak naturalnym, jak stół czy szafa. Przecież od pokoleń panienki z dobrych domów grały na instrumencie. Nie było, więc innej alternatywy – mała Henia grać musiała! Pierwszą nauczycielką Henryki była prof. Iżykowska. To były lekcje prywatne. Ponieważ uczennica wykazywała się talentem, szybko należało podjąć naukę w Szkole Muzycznej. To wymagało nie tylko odwagi, ale i sporego wysiłku. Lekcje prywatne rozwijały technikę, w szkole dodatkowo uczono się teorii muzyki, umuzykalnienia. Trzeba było nadrobić w kilka miesięcy kilka lat zaległości. Nie było łatwo, ale efekt był rewelacyjny – Szkołę Muzyczną panna Henryka zaczęła od razu na poziomie szkoły średniej. Dzięki prof. Jędrzczak, wspaniałej pedagog pochodzącej z Katowic, zrozumiała, że muzyka jest jej pisana, jako sposób na życie. To ona ukierunkowała ją na artyzm. Dyplom uzyskała w terminie i z tak pozytywnymi wynikami, że wkrótce została studentką Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach. Nawet w tamtych czasach nie była to zwykła uczelnia. Dość wymienić nazwiska profesorów – Władysławy Markiewiczównej, Bolesława Woytowicza, Andrzeja Jasińskiego. O kierunku zawodowej drogi Pani Henryki zdecydował po trosze przypadek. Prowadząca zajęcia w Szkole Muzycznej poszła na urlop macierzyński. Szybko potrzebne było zastępstwo. Wybrano – jeszcze szybciej – studentkę IV roku, Henrykę Zasempę. Została pedagogiem. Rodzice bardzo tęsknili za jedyną córką. To zdecydowało o powrocie do Częstochowy.
Praca i pasja
W Częstochowie od razu rzuciła się w wir pracy – półtora etatu nauczycielskiego w Szkole Muzycznej, praca akompaniatorki w Filharmonii, później również w chórze Pochodnia, działalność estradowa, Miejski Dom Kultury, Ognisko Baletowe. Wyjazdy na liczne konkursy, festiwale. Koncerty, koncerty, koncerty. Najbardziej kochała śpiew, wyznając zasadę wypowiedzianą przez Fryderyka Chopina: „Żeby być dobrym muzykiem trzeba słuchać dobrych śpiewaków”. Wykorzystywała, więc każdą możliwość pracy ze śpiewakami. Poznała wielu wspaniałych artystów, odnosiła liczne sukcesy grając w kwartecie „Amabile” p. Gorzelaka, później w kwartecie Marka Klosia „Divertimento”. Pani Henryka Zasempa-Kozera i dziś jest niezwykle aktywna zawodowo. Dalej uczy w Szkole Muzycznej w Częstochowie i w Wieluniu. Sporo akompaniuje. Martwi ją stan szkolnictwa muzycznego w Polsce. Uważa, że zbyt rygorystycznie podchodzi się do rekrutacji uczniów. Stawia się wymagania, jak dla wirtuozów a jej zdaniem, winno się dawać szansę większej liczbie uczniów, żeby wykształcić nie tylko artystów, ale również pasjonatów, przyszłych odbiorców sztuki, grających dla przyjemności. I w przeszłości i dziś ma wielu utalentowanych uczniów. Wspomina szczególnie( z powodu ograniczenia miejscem, tylko kilku): Maciej Zagórski – obecnie prof. Akademii Długosza w Częstochowie, Artur Janda – student Akademii Muzycznej, który ukończył ją z fortepianu i… śpiewu, dziś udziela się, jako pianista i śpiewa w Operze Kameralnej w Warszawie, Iwona Czerny – doskonała częstochowska chór mistrzyni, Agnieszka Kopacka – studentka AM w Warszawie i Michał Biel – studenta AM w Katowicach. Patrząc na swoich wychowanków z dzisiejszej perspektywy wie, że aby zostać wirtuozem, nie wystarczy talent, nawet praca, potrzeba również inteligencji. To ona dopełnia całość i pozwala wydobyć kunszt artystyczny. Przykładem młodego artysty posiadającego właśnie te cechy jest Sebastian, Łoboz, który zdaniem p. Henryki posiada wielki talent. Właśnie przygotowują się do Konkursu Śląskiego w Zabrzu.
Miłość, szacunek, bezpieczeństwo
Te trzy słowa padły, kiedy spytałam o małżonka pani Henryki, Ireneusza Kozerę, naczelnika Wydziały Kultury w Urzędzie Miasta Częstochowy, wcześniej dyrektora Filharmonii Częstochowskiej. Scharakteryzowała go, jako człowieka wrażliwego, kontaktowego, sumiennego i trzeźwo patrzącego na świat. Co ważne w jego pracy – ma cechy dobrego psychologa, a to znacznie ułatwia mu relacje z innymi. Ponieważ zarówno pani Henryka, jak jej małżonek, zawodowo związani są ze światem kultury, jest im łatwiej zrozumieć wzajemne stresy. Pewnie również, dlatego, szybko wypracowali metodę, że dom ma być miejscem wypoczynku i „ładowania akumulatorów”, więc sprawy zawodowe zostają za drzwiami. Większą część życia państwo Kozerowie spędzają wśród artystów. Niejeden z nas pewnie pozazdrości takiego nieustannego kontaktu ze sztuką, obcowania z kulturą przez duże, „K”, chwil spędzonych z Gwiazdami, często największego formatu. To niewątpliwie ciekawy i nęcący świat, ale również bardzo wymagający. Artyści, pewnie przez swą wyjątkową wrażliwość, są ludźmi bardzo trudnymi, łatwo ich zranić i zrazić. Niewielu jest ludzi, którzy potrafią w tym wyjątkowym środowisku funkcjonować przez wiele lat, ciesząc się nieustannym szacunkiem i życzliwością. Małżeństwu Kozerów to się niewątpliwie udaje.
Na początku tekstu opisałam klimat domu, ponieważ wydał mi się kluczowy dla zrozumienia tajemnicy energii i pogody ducha mojej rozmówczyni. W otoczeniu piękna i miłości, która epatuje z taką samą siłą z portretów przodków, jak z kaflowego pieca stojącego dumnie w kącie, zwodząc swym zaprzeszłym ciepłem, można być tylko szczęśliwym człowiekiem. A może jest zupełnie odwrotnie, może tylko szczęśliwy człowiek potrafi tchnąć w zwykłe sprzęty duszę? Tak czy inaczej, spotkałam bardzo szczęśliwą osobę! Mam nadzieję, że udało mi się i Tobie, Drogi Czytelniku, choćby cząstkę tego szczęścia uszczknąć. Dziękuję Pani Henryko!

ANNA DĄBROWSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *