KOMPAS ZDARZEŃ
Przedwyborcza karuzela ruszyła. SLD dwoi się i troi, by jak najwięcej uszczknąć z parlamentarnego tortu. Wypalona politycznie PO – pozbawiona już jednostronnego, brutalnego dla części opozycji poparcia mainstreamowych mediów, wewnętrznie skonfliktowana – tracąc z sondażu na sondaż coraz bardziej poparcie, próbuje robić dobrą minę do złej gry, by nieprzychylną sobie tendencję odwrócić. Będzie trudno. Wszak „salon”, z którego namaszczeniem Platformie wszystkie błędy, wpadki i zaniechania uchodziły dotychczas na sucho, szuka już nowych opcji, informując entuzjastycznie o mającej ponoć już od wielu miesięcy powstawać nowej formacji politycznej wokół osoby Leszka Balcerowicza.
Tymczasem jedyna realna siła prawicowa w Polsce – Prawo i Sprawiedliwość – mająca jasny, szeroko zakrojony program, kultywująca prawdziwą miłość do Ojczyzny i dbałość o jej interes narodowy, także na arenie międzynarodowej, nadal nie może liczyć na choćby gram akceptacji ze strony największych przedstawicieli gazet oraz stacji telewizyjnych i radiowych. Wciąż powtarzane są niewybredne epitety, mające na celu dyskredytowanie pielęgnujących wartości konserwatywne, jako przedstawicieli „ciemnogrodu”.
Nie jest to jednak niczym zaskakującym, taka jest tendencja ogólnoświatowa: rozmyć wartości patriotyczne poszczególnych narodowości, wyrzucić sprawy religii – szczególnie katolickiej – na jak najdalszy margines, promować zaś wszelakie równouprawnienie wszystkich do wszystkiego.
Tymczasem życie rewiduje tego typu myślenie. Z czym w pierwszej kolejności kojarzy się Kolumbia? Prawdopodobne odpowiedzi: narkotyki, niezmiernie agresywne działania lewicowych partyzantek terrorystycznych. Otóż przez ostatnie osiem lat wiele w tym kraju się zmieniło. Nastąpił szybki rozwój gospodarczy, diametralnie poprawił się stan bezpieczeństwa obywateli. Za czyją sprawą? Katolika, konserwatysty, prezydenta Álvaro Uribe, niebojącego się przyznać, że przed podejmowaniem ważnych decyzji politycznych… modli się. Jakżeż niepopularny dziś zwyczaj, nieprawdaż? I czy kolumbijskie społeczeństwo miało mu to za złe? W żadnym wypadku! Był pierwszym od stu lat prezydentem w tym państwie, który swój urząd pełnił pełne dwie kadencje. Zostałby wybrany na trzecią, gdy zezwalała na to Konstytucja. Jednakże w wyborach i tak bez większego trudu wygrał wskazany przez niego kandydat Juan Manuel Santos, wcześniej minister obrony narodowej w rządzie Álvaro Uribe.
Inny, świeży przykład: od ośmiu miesięcy premierem Węgier – również o konserwatywnych zapatrywaniach – jest Victor Orban, aktualnie wściekle atakowany przez liberalne i lewicowe media w kraju i zagranicą w sprawie reformy medialnej, którą przygotował, zapobiegającej powstawaniu monopoli informacyjnych (niekwestionowana zmora na polskim podwórku). Mimo to jego partia Fidesz, która zdecydowanie tryumfowała w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych, zdobywając 61 procent głosów, nadal cieszy się poparciem ponad połowy społeczeństwa.
Jakżeż spodobała mi się i napawała optymizmem pewna anegdota z początku sprawowania stanowiska przez premiera Orbana. Na biurku w swoim gabinecie postawił on bowiem dwie flagi: obie w narodowych barwach węgierskich. Gdy został spytany dlaczego nie ma zamiast jednej z nich żadnego symbolu Unii Europejskiej, odpowiedział jakże rozbrajająco szczerze i trafnie: „Przecież jestem premierem Węgier”. I to dowodzi prawdziwego patriotyzmu, stawiania na pierwszym miejscu interesu narodowego swojego państwa, którego Victor Orban broni za wszelką cenę na wielu forach, także w Parlamencie Europejskim.
Prawica wcale nie jest taka straszna. Oby ta prawda i w Polsce odbiła się szerokim echem.
ŁUKASZ GIŻYŃSKI