RESTRUKTURYZACJA MIEJSKIEGO SZPITALA ZESPOLONEGO
Dzisiaj, 13. grudnia radni podejmą decyzję o przyszłości Miejskiego Szpitala Zespolonego – czy zostanie on spółką ze 100-procentowym udziałem miasta, czy nadal będzie szpitalem publicznym. Na poprzedniej sesji wniosek w sprawie utworzenia spółki odrzucono. Oficjalnie koronnym argumentem przeciw jej powołaniu był zbyt późno dostarczony akt założycielski. Nieoficjalnie – walka o stołki w zarządzie i radzie nadzorczej tejże spółki. Jak to dyplomatycznie określił Ireneusz Leśnikowski, rzecznik Urzędu Miasta, radni dali sobie czas na przemyślenia.
Planowanej przez wiceprezydenta Zdzisława Jacka Betnarskiego restrukturyzacji MSzZ sprzeciwili się pracownicy i związki zawodowe. Największe oburzenie wywołał pomysł wydzierżawienia prywatnemu właścicielowi szpitala przy ul. Mickiewicza oraz projektowana 20-procentowa redukcja etatów w lecznicach przy ul. Bony i Mirowskiej, na bazie których ma powstać spółka miejska pn. „Częstochowskie Centrum Zdrowia”. To stało się przyczyną manifestacji związków zawodowych i pracowników (artykuł na ten temat zamieściliśmy w poprzednim numerze). Rozpoczęto negocjacje, ale najpierw żądano odwołania wiceprezydenta Betnarskiego.
Dlaczego szpital powinien przejść restrukturyzację, która jest de facto prywatyzacją? – pytamy wiceprezydenta Zdzisława J. Betnarskiego
– Jedyną drogą do uratowania szpitala jest zmiana jego formy prawnej, a w ślad za tym przejęcie przez miasto 60-milionowego zadłużenia. Umożliwi to placówce funkcjonowanie od zera, bez bagażu długu. Jeżeli nic nie zrobimy, skażemy szpital na powiększanie się zadłużenia – z każdym miesiącem rośnie ono o kolejny milion. Środki z NFZ nie wystarczają nawet na wynagrodzenia. A co z lekami, mediami, innymi kosztami? Chcąc zatem uniknąć grupowych zwolnień, co w praktyce też nie rozwiązuje problemów, zdecydowaliśmy się na rozwiązanie, które z sukcesem wdrożyło 50 samorządów w Polsce. Jeżeli im się udało, to uda się i w Częstochowie.
Jak ma przebiegać restrukturyzacja?
– Zakładamy, że będzie to dłuższy proces. Przyjęty harmonogram zakłada, że nowy podmiot zacząłby funkcjonować od 1. września 2008 roku, zgodnie z procedurami, które nas wiążą. Przystąpienie do tego programu daje możliwość ugody z wierzycielami, miasto przejmując długi, stanie się gwarantem, że zostaną spłacone. Jeżeli nie pokazalibyśmy, że jesteśmy przygotowani do tego procesu, już w lutym 2008 roku komornik mógłby zająć konta szpitala i nikt z 900. osób tam zatrudnionych nie otrzymałby wynagrodzenia. I dalej już nie ma ratunku. Szpital umiera, bo nie ma prawnych możliwości, by samorząd przekazał jakieś środki na jego bieżącą działalność. Bez restrukturyzacji sytuacja pracowników byłaby więc znacznie gorsza.
Ich obawy może wynikają z niewiedzy?
– Wspólnie uzgodniliśmy, że najpierw załatwimy kwestie, dotyczące szpitala przy ul. Mickiewicza. Choć porozumienie gwarantowało wszystkim pracownikom szpitala przy ul. Mickiewicza zatrudnienie przez nowego właściciela na warunkach nie gorszych niż dotychczasowe, do podpisania dokumentu nie doszło, ponieważ „Solidarność” wniosła szereg zastrzeżeń.
Jakich?
– Chodziło im o układ zbiorowy, ale tu akurat stroną nie jest miasto, tylko dyrektor. Niemniej prezydent zobowiązał się, że zostanie nadane odpowiednie tempo, by jak najszybciej uzgodniono warunki układu zbiorowego. Ustalono nawet horyzont czasowy ustosunkowania się dyrektora do propozycji związków. W rozmowach nie uczestniczyli lekarze. Ich opinia była ważna, choćby ze względu na wchodzącą od nowego roku ustawę, ograniczającą czas pracy lekarzy do 48. godzin tygodniowo. Przyjęcie układu zbiorowego wymaga szczegółowej analizy kosztów, w tym także z uwzględnieniem planu restrukturyzacji. Potrzebna jest także akceptacja wszystkich grup pracowniczych.
Związki protestowały w obronie pracowników szpitala.
– Przedstawiliśmy analizę – przychód i koszt funkcjonowania każdego oddziału, jego budżetowanie oraz pulę środków, która może być przeznaczona na pensje, by spółka nie popadała w zadłużenie. Określiliśmy poziom wynagrodzeń – dla lekarza 4-4,5 tys. zł, dla pielęgniarki – 2,6-2,8 tys. zł. To nie jest mało w stosunku do innych grup pracowniczych, bo nauczyciel dyplomowany zarabia niecałe 2,2 tys. zł. Zarobki dla pielęgniarek, choć nie wymarzone, byłyby przyzwoite. Takie warunki zakładają jednak zmniejszenie liczby pracowników. Chcemy w tym wypadku zapewnić zwolnionym osobom inną pracę lub przekwalifikowanie. Podmiot zewnętrzny, który przygotowywał założenia restrukturyzacji, wykazał jak jest i jak powinno być. Zwrócił uwagę na przerost zatrudnienia oraz inne niepotrzebne koszty, wśród których największe są, niestety, koszty pracownicze.
To najwyraźniej wskazuje, że z chwilą powołania spółki i sprzedaży szpitala przy ul. Mickiewicza, będzie za późno na regulowanie kwestii pracowniczych. Stąd działania związkowców.
– Bez względu na rozmowy, musimy jak najszybciej przeprowadzić zmianę formy prawnej, jeżeli chcemy ratować szpital. Najtrafniej dookreślił to radny Marek Domagała. Podczas dyskusji nad planem restrukturyzacji zadał pytanie: „Czy ma ktoś inny, lepszy pomysł?”. Po tych słowach zapadła głucha cisza na sali sesyjnej. Więc jeśli nikt nie ma lepszego pomysłu, to nie ma powodu by blokować próby ratunku.
Ponadto problem ludzi nie jest jedynie problemem związków zawodowych. Nas też on dotyczy. Chcemy określić jasne i czytelne kryteria ponownego zatrudnienia, by każdy pracownik był sprawiedliwie oceniony.
Czyli deklaruje Pan, że żaden pracownik nie zostanie pozostawiony bez pomocy miasta?
– Oczywiście. Tak samo było z przychodniami, które dzisiaj funkcjonują dobrze. Od dwóch lat nie mam żadnej skargi ani na ich działanie, ani na pracę lekarzy czy ich stosunek do pacjentów.
Jaki będzie przyszły los placówek, które mają być bazą spółki? Będą sprywatyzowane?
– Dzisiaj nikt o tym nie myśli, chcemy zobaczyć, jak będzie sobie radziła spółka. Szpital oddajemy w dobrym stanie, jeżeli jednak jego dalszy rozwój będzie problemem, to zapewne będziemy rozmawiać o innych formach, na przykład pozyskaniu inwestora strategicznego.
Czy przejęcie długu szpitala przez miasto nie zagrozi stabilności finansowej? Już dzisiaj jesteśmy o krok od przekroczenia pułapu bezpieczeństwa finansowego. Słyszy się opinie, że konsekwencją zwiększenia zadłużenia będzie zarząd komisaryczny.
– My tej granicy nie przekroczymy. Zadłużenia szpitala to głównie kredyty bankowe i składki ZUS, które można rozłożyć na lata. Nie będzie to druzgocące dla budżetu. Inna sytuacja będzie bez podjęcia natychmiastowych działań restrukturyzacyjnych. Katastrofalnie narastające zadłużenie szpitala może rzeczywiście wówczas zagrozić stabilności miejskich finansów.
Czy restrukturyzacja miejskiego szpitala nie powinna przebiegać w porozumieniu ze szpitalami wojewódzkimi? Ten aspekt podkreśla dr Kazimierz Pankiewicz.
– Dr Pankiewicz ma niewątpliwie rację. Od 2003 roku zapraszamy marszałka Sejmiku Wojewódzkiego do wspólnych rozmów na temat lecznictwa stacjonarnego w naszym regionie. W poprzedniej kadencji nie udało się nawiązać jakiegokolwiek porozumienia, usłyszeliśmy wręcz, że nic nie będzie zmieniane. Teraz zwróciliśmy się do marszałka Moszyńskiego o powrót do rozmów. Trwało to długo, ale ostatnio coś drgnęło i powstał nawet wspólny zespół fachowców.
Ma Pan własną wizję jak miałyby funkcjonować szpitale w Częstochowie?
– Na początku tej kadencji zaproponowałem przemyślenie wspólnego zarządzania szpitalami przez jeden podmiot. Jest to też możliwe poprzez zmianę formy prawnej i utworzenie jednej spółki, która zawiadywałaby wszystkimi szpitalami albo poprzez powołanie holdingu. To jest modelowe rozwiązanie, ułatwiające szybką decyzyjność.
Podczas manifestacji padło w stosunku do Pana oskarżenie-stwierdzenie, że jakoby powiedział Pan, że niedobrze się Panu robi jak patrzy na związkowców, a przecież to Pana korzenie.
– Absolutnie nic takiego nie powiedziałem. To nieprawda.
Nie odcina się Pan od związków?
– Nigdy w życiu. Nie było jeszcze takiej sytuacji, bym związkowcom, gdy proszą, odmówił spotkania lub odkładał je w nieskończoność. Zazwyczaj reaguję natychmiast. Tylko że o niektórych decyzjach związku dowiaduję się z prasy. Nikt ze mną nie rozmawia i nagle słyszę na przykład o manifestacji czy moim odwołaniu. Nikt wcześniej nie przyszedł do mnie i nie chciał podyskutować o planach na temat restrukturyzacji – jej skutków i efektów. Prośby o takie spotkanie nie było ani telefonicznie, ani pisemnie.
Co Pan sądzi o manifestacji i Pana odwołaniu?
– Są jakieś granice absurdu i one w moim przekonaniu zostały przekroczone.
Dziękuję za wyjaśnienia.
URSZULA GIŻYŃSKA