17. stycznia w klubie Rura zagrała, znana z ostrego przekazu, rockowa kapela Coma. Rozmawiamy z wokalistą zespołu, Piotrem Roguckim.
Gracie razem od 10 lat. Po debiucie dość szybko i wygodnie usadowiliście się na polskiej scenie muzycznej. Jaka jest wasza recepta na sukces?
– Na scenie pojawiliśmy się dopiero po półtora roku wspólnego grania. Ale jak już się tam pojawiliśmy, zaczęliśmy robić to coraz częściej. Dzięki wierności i oddaniu naszych fanów, zaczęliśmy występować także poza naszą rodzinną Łodzią. Później, także dzięki fanom, wydaliśmy płytę i mogliśmy zacząć występować regularnie w całej Polsce. Nie mamy czegoś takiego, jak przepis na sukces. Staramy się mieć w miarę otwarty umysł, świadomość tego, co robimy, jakąś pewność siebie, obiektywizm w stosunku do tego, co robimy, no i trochę wytrwałości. Koniecznie trzeba też wspomnieć o szczęściu.
Podobno jesteście pierwszym łódzkim zespołem, za który miasto nie musi przepraszać?
– Wcale nie pierwszym, przecież Trubadurzy to też był fantastyczny zespół (śmiech). A tak bardziej serio, jest jeszcze kilka łódzkich kapel, które całkiem dobrze dają radę, jak choćby Cool Kids of Death. Myślę, że jest u nas wiele dobrych zespołów, które jeszcze nie zaistniały. Być może nigdy nie zaistnieją, ale tak jest w każdym mieście.
Wydaliście dwie płyty. Co charakteryzuje pierwszą, a co drugą?
– Jedyna charakterystyka, którą ja mogę podać, to odległość w czasie. Pierwsza płyta była spontanicznym konceptem wyboru utworów, które powstały na przestrzeni pierwszych 5 lat naszej działalności. Druga płyta, która powstała na przestrzeni 3 lat, to już konkretne koncepcje, skupione na pewnej wspólnej idei.
Kiedy w takim razie trzecia płyta i co ją będzie cechować?
– Trzecia płyta jest już w trakcie realizacji. Od pozostałych będzie się różnić tym, że materiał na nią stworzyliśmy w czasie trzech tygodni pobytu w górach w naszym zaprzyjaźnionym klubie. Powinna pojawić się na przełomie września i października tego roku i będzie nieco inna niż poprzednie. Inspirowaliśmy się muzyką takich zespołów, jak Pearl Jam, czy Nirvana, w związku z czym będzie tam więcej brzmień akustycznych. Chcieliśmy powrócić do nieco garażowego stylu z początku naszej działalności, bez zbędnej elektroniki i sztucznych rytmów.
Jedno z tych pytań, których się „na pewno” nie spodziewasz. Skąd czerpiecie inspiracje?
– Wykorzystując spójność naszego porozumienia, szukamy inspiracji w takim wspólnym wewnętrznym pędzie. Nam chodzi o coś konkretnego, ale nie wymagamy, by każdy rozumiało tak samo. To, jak nasza muzyka jest odbierana, to już kwestia dowolna. Staramy się robić rzeczy, które są otwarte interpretacyjnie.
Masz niecodzienny głos, wymagający wkładania sporego wysiłku w każdy koncert. Czy schodząc ze sceny możesz jeszcze normalnie mówić?
– Z tym nie ma problemu, pod warunkiem, że dbam o siebie. Były takie przypadki, że pojechałem w trasę z zapaleniem oskrzeli i wtedy rzeczywiście było to na granicy zdrowego rozsądku. Ogólnie śpiewanie nie przeszkadza mi w niczym.
Jesteście doceniani nie tylko wśród fanów, ale także wśród wielkich muzycznego świata. Zdobyliście wiele nagród. Która z nich jest dla was najcenniejsza?
– Dostaliśmy trochę tych nagród, ale nie traktujemy tego, jako cel, do którego dążymy. Pewnie, że to jest potwierdzenie, że to co robimy, zostało zauważone i fajnie, że to robimy, ale my gramy dla naszych fanów.
Co uznajesz za swój największy sukces?
– Wiesz co, największy sukces jeszcze nie przyszedł.
Jacy są członkowie grupy Coma? Smutni, weseli, szaleni, melancholijni?
– Są przystojni, młodzi, atrakcyjni… (śmiech). A tak bardziej serio, przede wszystkim ważne jest to, że świetnie się rozumiemy. Na pewno jesteśmy energetyczni, czasami na granicy zachowania choleryków, ale to wynika z tego co robimy.
Kto jest Twoim idolem muzycznym?
– Idole i mistrzowie zmieniają się w zależności, w jaki popadam klimat i jakie rzeczy zaczynają na mnie oddziaływać. Cenię przede wszystkim ludzi, którzy odwalili kawał dobrej roboty. Ostatnimi czasy zdecydowanie wpłynął na mnie David Bowie i zespół Smashing Pumpkins. Z tym, że ja wiem, że za chwileczkę włączę inną płytę i co innego zacznie mnie kręcić.
Co wokalista Comy wie o Częstochowie?
– Wiem tyle, ile powiedział nam nasz kierowca, który jest z Częstochowy. Wiemy więc bardzo dużo rzeczy, nawet takich, o których Częstochowa wolałaby, żebyśmy nie wiedzieli (śmiech). A tak poważnie, miasto sympatyczne, byłem też na pielgrzymkach. Ogólnie, jako muzyk, muszę powiedzieć, że brakuje wam dużych klubów, gdzie można by zorganizować większe koncerty.
A propos klubów. Choć często coś temu przeszkadzało, udało wam się zagrać w Częstochowie kilka koncertów. Jak oceniasz naszą publiczność?
– Rzeczywiście, brak warunków technicznych to spore utrudnienie. Publiczność pamiętam przez pot i mgłę, bo zawsze brakowało miejsca dla wszystkich zgromadzonych. Wspominam koncert w Utopii, gdzie dosłownie byliśmy „utopieni” we własnym pocie. Ale mimo ciężkich warunków zawsze udawało się zachować poczucie humoru i koncertowe nastroje. Mamy to grono świetnych fanów, Częstochowa żąda byśmy tu grali i na pewno pojawimy się tu ponownie.
No właśnie, kiedy?
– Trudno powiedzieć. Być może na Juwenalia, jeśli zostaniemy zaproszeni. Podobnie, może uda się także przybyć pod koniec roku, gdy będziemy grali trasę koncertową po trzeciej płycie. Nasi menadżerowie są cały czas na bieżąco z tym co się dzieje w miastach, więc jeśli wiemy, że tylko nas chcą, staramy się przyjeżdżać do naszych fanów.
W takim razie serdecznie zapraszam i dzięki za rozmowę.
– Dzięki również, pozdrawiam wszystkich.
ŁUKASZ STACHERCZAK