Kamila Dmytrykiw jest tegoroczną absolwentką Państwowej Szkoły Muzycznej im. M.J. Żebrowskiego w Częstochowie. Na Koncercie Dyplomantów wykonaniem utworu C.M. von Webera podbiła serca widzów. Młoda, uzdolniona klarnecistka od nowego roku akademickiego swój talent będzie doskonalić na Uniwersytecie Ostrawskim.
Już minęło kilka miesięcy od tegorocznego Koncertów Dyplomantów, gdzie Twój występ wywołał aplauz publiczności.
To był moment niezwykły, jeszcze żyję w tych emocjach. Wraz z dziewięcioma, wybitnie uzdolnionymi uczniami z mojej szkoły, miałam okazję współpracować z doskonałymi muzykami Filharmonii Częstochowskiej, a także ze świetnym dyrygentem, panem Tomaszem Chmielem. Występ na tle orkiestry wiąże się z dużo większym stresem niż solowy. Nie wiem, dlaczego tak się stresowałam, bo wszystko świetnie wychodziło, bo koncert z wybitnymi muzykami daje poczucie zaufania, wiarę, że nic złego się stać nie może.
Czuliście się dobrze przygotowani przez Szkołę?
Szkoła bardzo dużo nam pomogła i wiele jej zawdzięczamy, ale owocował także nasz wysiłek, osobisty wkład w przygotowanie występu.
Twoje nazwisko świadczy, że korzenie masz wschodnie…
Moje charakterystyczne nazwisko zawdzięczam przodkom, wywodzącym się z terenów Ukrainy i dawnej Jugosławii. Z Ukrainy do Polski wiele lat temu przyjechał mój pradziadek i założył rodzinę. Obecnie wielu moich krewnych mieszka już w Polsce, ale jeden z nich Danylo Dmytrykiw, który jest etnografem, prowadzi swą działalność związaną z folklorem ukraińskim w Stanach Zjednoczonych.
Twoja muzyczna pasja ma swe źródła w talentach rodzinnych?
Choć ludzie ze Wschodu odznaczają się niezwykłą muzykalnością (czego przykładem są wybitni kompozytorzy czy instrumentaliści i śpiewacy), to w mojej rodzinie, niestety, tylko ja interesuję się muzyką. Jedynie mój pradziadek, niegdyś skrzypek amator, grywał również na akordeonie. Ale i w życiu mojego taty pojawił się również mały, muzyczny, perkusyjny epizod. W dzieciństwie muzyka była dla mnie czymś bardzo odległym, bo miałam wiele innych zainteresowań.
I jak to się zaczęło…
Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się w 2009 roku, kiedy to zachęcona przez swoich rówieśników, wstąpiłam w szeregi orkiestry dętej, działającej na terenie mojej rodzinnej miejscowości położonej w woj. śląskim – Lipiu. Niedługo po tym, znalazłam się w klasie prof. Włodzimierza Gołębiowskiego w Zespole Szkół Muzycznych im. M.J. Żebrowskiego w Częstochowie. Ale tak naprawdę wtedy nie wiedziałam jeszcze, że klarnet stanie się znaczącą częścią mojego życia. Myślę, że było to spowodowane tym, że moi rodzice nigdy nie narzucali mi konkretnych zajęć, nigdy do niczego mnie nie zmuszali. Woleli, żebym to ja sama odkryła własną drogę. A zainteresowań jako dziecko miałam naprawdę wiele…[śmiech]. Właściwie, to dziadkowie mówili mi od lat, że powinnam spróbować swoich sił w różnych dziedzinach sztuki jak: plastyka, ale też i fotografia, która aktualnie jest drugim moim hobby i na pewno długo pozostanie ze mną, ale także taniec, muzyka czy aktorstwo. Natomiast ja, będąc uczennicą szkoły podstawowej, marzyłam o karierze koszykarki lub baletnicy. Zainteresowanie sportem pojawiło się mniej więcej w tym samym czasie co muzyka. I wtedy też zaczęły się problemy z organizacją czasu. Wydarzenia sportowe i turnieje uniemożliwiały mi często udział w wielu koncertach i konkursach muzycznych. Również wielogodzinne treningi przyczyniały się do wielu kontuzji (szczególnie wybitych palców), co uniemożliwiało grę na klarnecie. A ja chciałam być we wszystkim najlepsza i wszystko robić perfekcyjnie. Tak naprawdę czułam się źle z tym, że sport kosztuje mnie tak wiele wyrzeczeń, a przez to zaniedbuję muzykę, którą szczerze pokochałam.
Do dalszej edukacji muzycznej zachęcił mnie mój prof. Włodzimierz Gołębiowski. On też nauczył mnie solidnej pracy i wiary w siebie. Przygotował mnie do wielu konkursów i motywował do działania. Przyczynił się także w dużej mierze do zredukowania mojej największej wady, czyli narzekania. Dzięki niemu zaczęłam doceniać każdy sukces, czy to mały czy to duży. Mój profesor pomógł mi także otworzyć się na świat i zawierać nowe muzyczne znajomości. Ale wiele zawdzięczam także innym nauczycielom ze Szkoły, którzy nigdy nie dopuścili do tego, abym w siebie zwątpiła. W naszej Szkole panuje bardzo życzliwa atmosfera. Nie ma zazdrości i niezdrowej konkurencji. Ale wiem także po sobie że sukcesy kolegów, z których razem z nimi się cieszyłam, były dla mnie bodźcem do działania i mobilizowały mnie do jeszcze bardziej wytężonej pracy.
Czym zachwycił Cię klarnet, że wybrałaś ten instrument?
W szóstej klasie głos serca podpowiedział mi, że muszę wybrać klarnet. To był wybór, którym do dzisiaj się cieszę, bo nie wiem, co bym zrobiła bez tego instrumentu. Kiedy musiałam go oddać do naprawy, to nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Klarnet to jakby druga moja połowa. Ujął mnie swoim dźwiękiem, swoją ciepłą barwą. Tę cechę klarnetu zauważyło wielu wspaniałych twórców i artystów. Sam Mozart zachwycił się brzmieniem tego instrumentu. Twierdził, że jego barwa zbliżona jest najbardziej do mowy ludzkiej. W klarnecie spodobała mi się jego wszechstronność. Wspaniale odnajduje się on w muzyce klasycznej jak i w rozrywkowej. Osobiście staram się ukierunkować w muzyce klasycznej, choć również lubię jazz. Czasem mam okazję go grać i odnajduję się w tej muzyce.
Naukę w Liceum rozszerzałaś o edukację na rozlicznych warsztatach muzycznych i lekcjach mistrzowskich.
Istotnym elementem w rozwoju gry na instrumencie jest pewnego rodzaju odejście od rutyny, urozmaicenie, co umożliwia m.in. udział w warsztatach i lekcjach mistrzowskich prowadzonych przez różnych pedagogów. My, muzycy, gramy dla ludzi, pragniemy, aby doceniano naszą pracę, dlatego ważne jest też, aby poznać rzeczywistość i punkt widzenia z perspektywy innych osób z bogatym doświadczeniem. Ja, uczestnicząc w warsztatach klarnetowych, poznałam m.in. swojego przyszłego prof. Igora Franti?áka (Ostravská Univerzita), ale i prof. dr hab. Arkadiusza Adamskiego (AM Katowice), któremu również wiele zawdzięczam. Właśnie tym roku znalazłam się w klasie prof. Adamskiego należąc do programu „Młoda Muzyczna Akademia” powstałego z inicjatywy Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach.
Codzienność muzyka, to przede wszystkim ciężka praca.
Z ćwiczeniem na klarnecie różnie bywa. Na szczęście w maju rok szkolny się skończył, a wraz z nim uciążliwa nauka przedmiotów, za którymi nie przepadam. Teraz, po dyplomie, maturach i egzaminach wstępnych na uczelnię, rozpoczął się nowy etap w moim życiu. Wreszcie mogę poświecić całą swoją uwagę klarnetowi. Ale wcześniej nie było tak kolorowo. Czasem, w okresie intensywnej nauki, z trudem potrafiłam znaleźć nawet pół godziny na ćwiczenie. Dlatego najlepsze efekty mogłam osiągnąć w weekendy czy wakacje. Z drugiej strony klarnet jest instrumentem dętym, wiążącym się z większym wysiłkiem, niż instrumenty strunowe czy klawiszowe, dlatego oczywiste jest to, że nie będziemy ćwiczyć po 10 godzin dziennie. Ja sama nie jestem zwolenniczką takiego trybu pracy z instrumentem, chociaż muszę przyznać, że kilka razy zdarzyło mi się ćwiczyć 9-10 godzin, ale oczywiście z przerwami [śmiech].
Ale tylko tacy ludzie osiągają sukcesy. Czy kierujesz się w swoim życiu jakimś mottem?
„Nigdy się nie poddawaj”. To są słowa mojego profesora z programu „Młoda Muzyczna Akademia”. Od kilku lat mi je powtarza, żebym pamiętała, że po ciężkim czasie zawsze wychodzi słońce zza chmury.
Codzienność muzyka to także konkursy. Czy lubisz w nich brać udział?
Lubię brać udział w konkursach klarnetowych, są dla mnie jak swego rodzaju koncerty, ale tak naprawdę, to te drugie sprawiają mi więcej satysfakcji. Przede wszystkim podczas koncertów mam możliwość wykonywania swojego ulubionego programu, konkursy natomiast, często narzucają obowiązkowe utwory i mają ograniczenie czasowe. Miniony rok szkolny obfitował w wiele ważnych i stresujących wydarzeń, dlatego swoją działalność muzyczną ograniczyłam niemalże tylko do koncertów. Jedynym wyjątkiem stanowił udział w przesłuchaniach do programu „Młoda Muzyczna Akademia”, którego jestem laureatką, Ogólnopolskich Przesłuchaniach CEA w Katowicach, na których również mnie wyróżniono, podobnie jak w tegorocznym „Zachodniopomorskim Festiwalu Klarnetowym w Szczecinie”. Natomiast w 2017 zajęłam III miejsce w Ogólnopolskim Konkursie z Historii Muzyki – Wiedzy o Życiu i Twórczości Karola Szymanowskiego w Toruniu. Mam też sporo nagród i wyróżnień w konkursach zespołów kameralnych i orkiestr m.in. II miejsce w XII Wrzesińskim Festiwalu Orkiestr Dętych, wyróżnienie (jako zespół i solista) w XII Festiwalu Klarnetowym w Piotrkowie Trybunalskim oraz III miejsce w XXXV Konkursie Zespołów Kameralnych Szkół Muzycznych we Wrocławiu. Cieszę się też pierwszym miejscem w Ogólnopolskim Konkursie Muzyki Kameralnej dla Młodzieży Szkół Muzycznych, który miał miejsce w listopadzie 2016 roku w Krakowie.
Wielką frajdę sprawia mi także gra w orkiestrze. Ostatnio nawet na jednym z koncertów miałam okazję być członkiem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Częstochowskiej, podczas gdy wcześniej występowałam tam jako solistka. Ale będąc uczennicą ZSM w Częstochowie należałam także do szkolnej orkiestry. Brałam udział w wielu festiwalach jak „Szalone Dni Muzyki” czy w nagraniach organizowanych przez Akademię Filmu i Telewizji w Warszawie oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Stres towarzyszy artystom, ale jest on chyba też mobilizujący. Chyba zapomina się o nim już na scenie?
Czasem tak, czasem nie. To zależy od atmosfery na sali, od nastawienia publiczności. Nauczyciele mówią, że nie trzeba się bać, bo widzowie przychodzą nas słuchać, a nie wyłapywać błędy. Że są życzliwie nastawieni. Wprawdzie publiczność nie zawsze spostrzega nasze błędy, ale ja jestem osobą w stosunku do siebie wymagającą, typem perfekcjonisty i nie zawsze daruję sobie pomyłki. A stres, to taka zmora każdego muzyka. Nierzadko psuje nam reputację czy cel, w który włożyliśmy wiele wysiłku. Podobnie jak w sporcie, nasze osiągnięcia można porównać do sinusoidy, nie zawsze otrzymujemy same pierwsze miejsca, ważne są też te mniejsze sukcesy, których nigdy nie powinniśmy lekceważyć, są raczej wskazówką i motorem do działania.
Zauważyłam, że niewątpliwie ważnym muzycznym rozdziałem jest dla mnie kameralistyka. Granie w zespole z przyjaciółmi sprawia, że czujemy się bardziej komfortowo. Podobnie jak koncertowanie z świetnym akompaniatorem czy występowanie na tle orkiestry u boku doświadczonego dyrygenta. Ale niestety ja nie znam recepty na stres. Trema, większa lub mniejsza, towarzyszy mi niemalże zawsze, ale ostatnio wreszcie udało mi się to zwalczyć m.in. podczas koncertu w Zamku Królewskim w Warszawie, gdzie akompaniował mi dr Łukasz Chrzęszczyk.
Twój ulubiony kompozytor?
Nie potrafię wymienić tylko jednego ulubionego kompozytora, gdyż to nieustannie ulega zmianie. Szczególnie cenię sobie twórczość kompozytorów francuskich takich jak: Debussy, Poulenc oraz rosyjskich, jak: Strawiński, Czajkowski, Szostakowicz czy Prokofiew.
Nie wyobrażam sobie, aby w repertuarze klarnecisty zabrakło też utworów C.M. von Webera. Był to jeden z pierwszych kompozytorów, którego znacząca część dorobku artystycznego stanowiła muzyka klarnetowa. Można by rzec, że Weber dla klarnecistów jest tym, kim dla pianistów Chopin.
Dalsza edukacja…
W kwietniu miałam egzaminy wstępne na Uniwersytet Ostrawski w Ostrawie w Czechach i dostałam się do klasy klarnetu mojego ulubionego profesora Igora Franti?áka. To jest spełnienie pierwszego marzenia, bo w przyszłości chciałbym studiować w kilku miejscach, także w Polsce, ale i we Francji.
Rodzice zapewne są dumni…
Przede wszystkim bardzo mnie wspierają. Dla nich to nowość, bo sami nie są uzdolnieni muzycznie. Mój starszy brat cieszy się z moich sukcesów, ale przyznaje, że czasem ma dość moich ciągłych ćwiczeń muzycznych. [śmiech]
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA