Pod koniec ubiegłego roku podczas nadzwyczajnego zebrania delegatów czę-stochowskiej Spółdzielni Mleczarskiej Mleczgal ważyły się losy firmy, dziś stojącej na skraju bankructwa. Uczestnicy spotkania debatowali nad kierunkiem zmian, mających ratować spółdzielnię. – W rachubę nie wchodzi ani upadłość, ani likwidacja. Pozostaje tylko przetrwanie – zgodnym chórem pod koniec obrad stwierdzili nowi szefowie oraz udziałowcy i pracownicy Mleczgalu.
Spółdzielnia Mleczgal to grupa prawie 1800 członków. To oni ją stworzyli i nie chcą jej bankructwa. Ale sytuacja Mleczgalu jest katastrofalna. Wprawdzie kłopoty narastały od lat, to załamanie nastąpiło w 2003 r., kiedy to strata na produkcji wyniosła 1.296 tys. zł, łącznie 1.954 tys. zł. Alarmujący był już wynik finansowy w 2000 roku. Ówczesne zadłużenie, zdaniem związkowców, wynosiło 835 tys. zł. Zaniepokojeni tą sytuacją pracownicy zażądali zmiany zarządu. – Ujawniliśmy wszystkie nieprawidłowości w prowadzeniu spółdzielni i za to nas zwolniono. Do dziś, po wygranych przez nas procesach, firma obciążona jest kosztami sądowymi – mówią. Sytuację Mleczgalu, na wniosek zakładowej Solidarności, w 2000 r. ocenił Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich. W raporcie końcowym, sygnowanym przez z-cę prezesa Zarządu Dariusza Wotyniaka, zarzucono zarządowi niegospodarność i wyciągnięto daleko idący wniosek, że jego poczynania zmierzają do likwidacji spółdzielni, o czym postanowiono powiadomić wymiar sprawiedliwości.
Aktualnie spółdzielnia boryka się z narastającymi długami, brakiem zdolności kredytowej i widmem upadłości. By wyjść z impasu trzeba zdecydowanych posunięć. Optymistyczne są prognozy biegłego. – W 2004 r. wynik na działalności podstawowej oscyluje w granicach “0”. Wprawdzie istnieją należności trudno ściągalne, ale jeżeli utworzy się na nie rezerwy ok. 400 tys. zł, to rok zamknie się stratą ok. 400 tys. zł – biegły Stefan Jarecki, badający sytuację finansową spółdzielni. W czerwcu ub.r. biegli na walnym zebraniu przedstawili ocenę finansową: “Bez radykalnego zwiększenia funduszu udziałowego i uzyskania dodatniej rentowności sprzedaży, wystąpią zagrożenia dla dalszego kontynuowania działalności w 2004 r. Ale pomimo niewypłacalności spółki zarząd może podjąć uchwałę o dalszym istnieniu spółdzielni, jeśli wskaże środki umożliwiające wyjście ze stanu niewypłacalności.” – wnioskowano w raporcie.
Zarząd przystąpił więc do działania. Odwołał z początkiem września prezesa Zenona Jeznacha, powierzając jego obowiązki Zbigniewowi Tarkiewiczowi, kierującemu od 2003 roku działem handlowym. Firma przyjęła nową strategię. Zredukowano marketing, zapoczątkowano proces tworzenia spółek pracowniczych, postanowiono skupić się na odnowieniu zaniedbanego rynku lokalnego oraz wycofać się ze współpracy z niektórymi marketami. Obecny prezes chce ustabilizować produkcję na poziomie 1 mln. 200 tys. litrów mleka miesięcznie. – Zbyt duże umowy sprzedaży w stosunku do możliwości przetwórczych obciążają firmę i wpędzają w długi. Jesteśmy w trudnym okresie, ale nie beznadziejnym. Dziś najważniejsze jest by utrzymać spółdzielnię, nie upowszechniać opinii o złej kondycji firmy i podjąć jak najszybciej działania naprawcze – mówi Zbigniew Tarkiewicz.
Pojawia się jednak pytanie, dlaczego dyrekcja nie chce rozmawiać z największymi udziałowcami, tym bardziej, że sytuacja jest bardzo trudna? – To niewyobrażalne, że o przyszłości firmy decyduje się bez największych udziałowców. Nie informuje się nas o sytuacji finansowej spółdzielni, rady nadzorcze odbywają się przy drzwiach zamkniętych. Obecny prezes był niezadowolony, gdy wyraziłam wolę udziału w spotkaniu i zabronił nam prawa głosu. A przecież sytuacja finansowa spółki i dalsze jej funkcjonowanie budzą wśród udziałowców i dostawców mleka wiele kontrowersji i niepokoju – mówi Maria Pastusińska, udziałowiec i członek spółdzielni. – Oburzenie pani Pastusińskiej jest bezzasadne. To było spotkanie delegatów, których demokratycznie wybrali sami członkowie. Ustaliliśmy na nim kierunek zmian. Na zebraniach rejonowych delegaci przedyskutują go z udziałowcami, a na przełomie stycznia i lutego podczas kolejnego zebrania wspólnie zdecydujemy, jakie kroki zostaną podjęte, by uratować spółdzielnię – kontrargumentuje prezes Tarkiewicz.
A jest o czym debatować! Wszystkie zobowiązania Mleczgalu z tytułu dostaw, usług i zaciągniętych kredytów, to kwota ponad 8 milionów złotych, przy ponad trzy milionowych należnościach dłużników. Rozwiązaniem byłoby radykalne zwiększenie kapitału. – Gdyby każdy członek i pracownik wpłacili po 2 tys. zł, wsparłoby to istotnie firmę. Konieczne są jednocześnie działania restrukturyzacyjne i niestety, redukcje pracownicze – mówi biegły Jarecki. Pracownicy i udziałowcy są zaniepokojeni takimi propozycjami. – Ponieść udziały, restrukturyzacja – tak, ale bez tego zarządu. Najpierw trzeba go rozliczyć za wcześniejszą rozrzutność, przyznawanie prezesom wysokich nagród jubileuszowych, których odmawia się pracownikom, choć przysługują im z racji układu zbiorowego – mówi Janusz Jarek, przewodniczący zakładowej “Solidarności”. – O nas biją się inne spółdzielnie – Myszków, Radomsko, ale nie chodzi nam o to by przeskakiwać z kwiatka na kwiatek. Jesteśmy w tej spółdzielni od 10 lat, ale wciąż lekceważy się nas. Jeżeli podniesie się udziały spółki bez naszej zgody najprawdopodobniej odejdziemy – dodaje Pastusińska. A wycofanie się największych udziałowców byłoby już dla spółdzielni zabójcze. – Nagrody jubileuszowe były przyznawane zgodnie z prawem. Wypłacane są również pracownikom – w skali roku to około 200 tys. zł. Problem jest z układem zbiorowym, który w 2001 roku wypowiedział ówczesny zarząd. Do tej pory nie powstał nowy, ponieważ blokuje to sama Solidarność – stwierdza prezes Tarkiewicz.
Nie mniej wszyscy zgodnie – obecny zarząd, udziałowcy, pracownicy są za utrzymaniem spółdzielni, chcą ratować miejsca pracy i majątek firmy. – Myśmy spółdzielnię tworzyli, nie damy sobie odebrać zakładu. Dziś rolnicy muszą być w spółdzielni. Mają kredyty, które trzeba spłacać – mówi Janina Mesjasz, rolniczka. Nikt nie chce myśleć o postawieniu spółdzielni w stan upadłości ani likwidacji. – Najważniejsze to szukanie pozytywnych rozwiązań, wprowadzenie programu oszczędnościowego i gruntownej restrukturyzacji łącznie z redukcją zatrudnienia i minimalizacji zaro- bków. Trzeba dostosować produkcję do własnych możliwości przetwórczych, pozbyć się dzierżawionych budynków, sprzedać nieruchomości i stworzyć spółki pracownicze – konkluduje prezes Tarkiewicz.
Zebranie zakończono stosownymi wnioskami. – Podjęto uchwały o dalszym istnieniu spółdzielni, szeroko rozumianej restrukturyzacji, poprzez zmiany wartościowe funduszu udziałowego, restrukturyzację zatrudnienia i płac, zmiany organizacyjne polityki skupowej, zmiany profilu produkcji, czyli skupieniu się na najlepiej sprzedających się produktach. Chcemy wprowadzić i inne zmiany organizacyjne, zmierzające do obniżenia kosztów i pozyskaniu dodatkowych środków finansowych. Wszystkie te działania chcemy skonkretyzować do czerwca 2005 r. Niektóre są już podjęte – mówi Katarzyna Krakowiak, z-ca prezesa Mleczgalu. Spółdzielni życzyć należy powodzenia. Niewybaczalne byłoby bowiem, gdyby z mapy gospodarczej naszego miasta znikła tak znana i duża firma. Dlatego najważniejsze są teraz szybkie i racjonalne decyzje. Czas, mądrość i zgoda będą największymi sprzymierzeńcami Mleczgalu.
URSZULA GIŻYŃSKA