Wspomnienie
7 stycznia 2005 r. minie ósma rocznica śmierci jednego z największych polskich rzeźbiarzy ludowych, poety, gawędziarza, dokumentalisty chłopskiego losu.
Urodził się 24 kwietnia 1915 r. we wsi Węgleszyn koło Jędrzejowa. Większość swojego życia spędził w Chyczy, wsi położonej na wschodnich krańcach dawnego województwa częstochowskiego, w pobliżu rejowskich Nagłowic. W życiu parał się wieloma zawodami. Był stolarzem, cieślą, murarzem, wykonywał nagrobki, pracował w swoim czterohektarowym gospodarstwie.
Rzeźbić zaczął późno, bo dopiero od roku 1969, w wieku 54 lat. Szybko zdobywał uznanie. Tworzył rzeźby, ale głównie płaskorzeźby. Pokrywał je polichromią, nasączał sobie tylko znanymi barwnikami. Opatrywał swoistymi wierszykami i sentencjami. W swoich pracach, którym zawsze towarzyszyło prawe, klarowne przesłanie moralne, z miłością przedstawiał polską wieś. Jej życie codzienne, ciężką pracę, obrzędy i zwyczaje wtopione w pejzaż kielecczyzny.
Z lipowych klocków strugał, a potem cyzelował dłutem swe charakterystyczne postacie – wiejskich muzykantów, kobiety okutane w chusty, wąsatych dziadusiów, żołnierzy, całą plejadę Świętych Pańskich na czele z ulubionym Świętym Józefem – Patronem. Także wielkich Polaków, postacie historyczne i literackie, np. bohaterów Żeromskiego.
Sporo miejsca w swej twórczości poświęcił martyrologii narodu polskiego w czasie II wojny światowej. Cierpienia człowieka łączył tu z męką Chrystusa, ból polskich matek z bólem Matki Boskiej Bolesnej.
Szczególne jednak miejsce w swojej twórczości wyznaczył zgodnej, wielopokoleniowej rodzinie chłopskiej. Za jej centralną postać uznawał kobietę, którą pokazywał jako kochającą “mamusię”, “babunię” i zapobiegliwą gospodynię “o stu zawodach”.
Za swoją działalność otrzymał wiele liczących się nagród ogólnopolskich, a jego prace znalazły się w zbiorach największych polskich muzeów, w kolekcjach prywatnych w kraju i za granicą. Największy zbiór został szczęśliwie zgromadzony w Muzeum Częstochowskim.
Czuję się w obowiązku, by napisać o Artyście jako o człowieku. Znałam Pana Józefa na przestrzeni dwudziestu bez mała lat. Pisywałam o Nim w prasie lokalnej. W miarę upływu lat coraz bardziej podziwiałam pełną zgodność, jedność między życiem a dziełem twórcy. Na jednej z płaskorzeźb napisał:
“Kto się modli i pracuje
to Świętego Franciszka naśladuje.
Pracuj sceże, kochaj tszode
Bóg da ci za to nagrodę.
Niech tak każdy postępuje.
Niech się modli i pracuje.”
Na innej:
“O mój cudowny w miłosierdziu Boże
Niech mnie Twa łaska w potrzebie wspomoże.”
W taki oto sposób pan Józef z racji swego wieku, a może jeszcze bardziej z potrzeby serca, przekazywał współczesnemu pokoleniu prawdę Dekalogu, jego niezmiennych wartości. Jako artysta był nie tylko naczyniem, przez które przepływa strumień piękności, ale sam był pięknością. Gorącą, prostą, bezdyskusyjną wiarą miłował Boga, kochał ludzi i przyrodę. W swoim długim, pracowitym i twórczym życiu kierował się zasadami moralności chrześcijańskiej. Był człowiekiem pogodnym, pełnym ciepłego humoru i dyskretnej żartobliwości. Delikatnym wewnętrznie, a zarazem o wielkiej sile ducha.
Z godną podziwu cierpliwością dźwigał swą wielką tragedię, jaką była choroba oczu, a w końcu całkowita utrata wzroku. Nigdy nie usłyszałam z Jego ust bodaj słowa skargi. Los swój traktował z naturalną pokorą i godnością syna wsi.
Józef Kaczmarek żył tak jak tworzył. Życiem potwierdził dzieło. 7 stycznia 1997 r. na oddziale wewnętrznym Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Częstochowie odszedł artysta czystej krwi. Być może ostatni przedstawiciel zanikającej sztuki ludowej tego formatu.
Anna Purska