Kontra w centrum – ANDRZEJ BŁASZCZYK
Oto odkładam na bok pogodny ton moich normalnych felietonów, odkładam na bok wrodzoną mi życzliwość dla całego świata, odkładam ad acta nastrój łagodności i ciepła, którym operuję na co dzień jak przenośnym piecykiem. Moje serce kibica jest bardziej posępne i czarne niż kapelusz mistrza ceremonii pogrzebowych.
Właśnie Portugalczycy skopali naszym pośladki w stosunku 4:0 i zrobili to bez specjalnego wysiłku. Uprzedzam, że na obszarze całego felietonu będę ział jadem, przeto osoby o słabych nerwach, dziatwa szkolna i niewiasty lepiej niech przerwą lekturę, póki jeszcze pora. Dlaczego świat, któremu daliśmy Kopernika, husarię, bigos, Wałęsę, muzykę disco polo i wiele innych wspaniałych prezentów jest dla naszego narodu tak bezlitosny? Polska drużyna pakuje walizki, a my po kolana brodzimy w głębokim smutku. Szukam jakiegoś jasnego punktu na granatowym horyzoncie i znajduję jeden. Spośród wszystkich zespołów, obok może Arabii Saudyjskiej, byliśmy drużyną najbardziej humanitarną, życzliwą dla świata i pewnie najbardziej lubianą.
Czy przyprawialiśmy przeciwników o ból głowy, czy nękaliśmy ich falowymi atakami, pressingiem, czy próbowaliśmy wrednych indywidualnych rajdów, żeby potem celnym wolejem zrobić przykrość bramkarzowi konkurentów? Nic podobnego. Jeśli ktoś pamięta choć jeden groźny strzał w tzw. światło bramki, choć jedną stuprocentową sytuację, niech mi przypomni, bo ja nic takiego nie widziałem. Gdyby FIFA przyznawała jakiś Order Uśmiechu albo jakiś Medal Otwartego Serca z Komandorią, nasza drużyna nie wracałaby z Korei z pustymi rękami. Co do drużyny Korei, to potraktowaliśmy ich z pełnym szacunkiem i to jest zrozumiałe. Jak tu wygrać z gospodarzami, którzy wyłożyli na organizację mistrzostw tyle gotówki? Toż sama próba dołożenia im byłaby nietaktem. Podobnie z Portugalią. Jak powiedziała po meczu pewna inteligentna prezenterka Panoramy, w rozmowie z byłym trenerem kadry Januszem Wójcikiem, w dniu spotkania Portugalia obchodziła święto narodowe i dlatego zawodnicy byli głęboko umotywowani. Wypada tylko żałować, że nie graliśmy z Portugalią 11 listopada, w nasze święto narodowe. Wtedy oni dostaliby baciory i mieliby Figo z makiem. Ale przecie nie od dziś wiadomo, że ta cała FIFA przekupna jest, a to oni układali kalendarz spotkań. Janusz Wójcik współczuł głośno Jerzemu Engelowi, ale nawet gruba warstwa studyjnego pudru nie była w stanie ukryć łuny zadowolenia, jaka biła mu z twarzy. Wcześniej widziałem jak oświadczył oficjalnie, że jest doradcą premiera Millera ds. piłki nożnej i chyba się domyślam, kto będzie następcą Engela. Tak tu sobie używam na naszej reprezentacji ile wlezie i nachodzi mnie refleksja, czy to elegancko kopać skopanych. Powstaje jednak pytanie, kto tu jest tak naprawdę skopany? Kadra czy my? Miliony kibiców. Ale niechta. Zapłakałbym wspólnie z zawodnikami, gdybym nie przeczytał w polskim wydaniu “Newsweeka” o pewnych faktach. Otóż kiedy był najgorętszy czas przygotowań przed wyjazdem do Korei znaczna część zawodników założyła własną spółdzielnię i sprzedawała swoje wizerunki różnym firmom przez specjalnego agenta reklamowego. Chłopaki zachowali się kubek w kubek jak nasi politycy. W pogoni za kasą zapomnieli dla kogo grają. Trener Engel pewnie mógłby ich odpowiednio poustawiać, ale za bardzo był zajęty swoim osobistym kontraktem reklamowym z McDonaldsem. Nic dziwnego, że drużyna grała tak, jakby karmili ich nieświeżymi cheesburgerami. Wyglądam za okno i widzę jak grupa 8-10-latków ugania się za piłką, mimo padającego deszczu. Ogarnia mnie coś na kształt nadziei. Gdyby wziąć się za ich szkolenie i wychowanie od zaraz, to za następne 16 lat, kiedy znowu zakwalifikujemy się do mistrzostw świata, może nie zawiodą.
Dan 11.06.2002 r.
ANDRZEJ BŁASZCZYK