Piosenkarka, producent, menadżer, reżyser, tekściarz, żona Janusza Gniatkowskiego „Wielkiego Gniadego”, dyrektor artystyczny Festiwalu Piosenki im. Janusza Gniatkowskiego” – tak Krystynę Maciejewską zapowiada dziennikarz Radia Chicago, gdzie częstochowska artystka od kilku lat udziela wywiadów, wspominających wspólne życie z Mężem. A miało ono pełen wachlarz emocji i doświadczeń.
Pierwsze kroki na scenie
Krystyna Maciejewska urodziła się w Rzeszowie. Po przyjeździe do Częstochowy uczęszczała do Szkoły Podstawowej nr 8 na Ostatnim Groszu, potem do Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego. Początkowo swój talent rozwijała w kierunku aktorskim. – Moje pierwsze zdjęcie w prasie było ze spektaklu szkolnego „Moralność Pani Dulskiej”, który wystawialiśmy pod kierunkiem pani profesor języka polskiego Zofii Barańskiej. Wszystkie szkoły częstochowskie chodziły na to przedstawienie i znali mnie wszyscy chłopcy i wszyscy podobne się we mnie kochali – śmieje się.
Mając niespełna osiemnaście lat rozpoczęła karierę ogólnopolska i w niespełna dwa lata zdobyła największe sceny polskiej estrady. Jak mówi, przyjęła to bez szoku. – Nie miałam w sobie pokory. Wychowywałam się blisko tego świata – mówi. I choć śpiewanie od zawsze było jej pasją, początkowo – jak podkreśla – w ogóle o tym nie myślała. – W rodzinie miałam wybitnych muzyków i śpiewaków. Mój tata w każdej chwili mógł śpiewać w operze, taki miał fantastyczny głos. Prawie wszyscy w rodzinie grali na instrumentach. Moja ciocia w Rzeszowie kreowała „Halkę”, głos miała operowy. Babcia była świetną pianistką – wspomina pani Krystyna. Jej tato dostrzegł talent córki i mobilizował ją do publicznych występów. Szybko przyszły zwycięstwa w lokalnych konkursach, które zaowocowały pracą w prestiżowym Klubie „Studnia”, a w wojewódzkich – profesjonalnym nagraniem trzech piosenek z popularną orkiestrą Jerzego Haralda w katowickim radiu.
W gronie najlepszych
– Te pierwsze lata kariery to była szkoła muzycznego życia. Występowałam, szkoliłam głos, a równocześnie uczyłam się w Studium Nauczycielskim, gdzie z kolei grałam w spektaklach. Eksternistycznie zdałam egzamin piosenkarski, aktorski i recytatorski. W Warszawie powiedziano mi, że mam słuch absolutny i sopran koloraturowy. Nie była to dla mnie radosna nowina, bo już widziałam się operze, a ja chciałam być piosenkarką – opowiada.
W tym czasie częstochowski artysta Janusz Mielczarek zaproponował jej wejście do teatru studenckiego „Bambino”, działającego przy Politechnice Częstochowskiej. Warto tu przytoczyć, że uczelnia była organizatorem I Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenek i Piosenkarzy Teatrzyków i Kabaretów Studenckich, który potem przeniósł się on do Krakowa. Na tym właśnie konkursie pani Krystyna zdobyła nagrodę – wyjazd do Bułgarii. Dostała też skierowanie na wczasokurs piosenkarski, gdzie poznała między innymi Agnieszkę Osiecką, Elżbietę Czyżewska, Zbyszka Cybulskiego, Krzysztofa Komedę, Jerzego Abratowskiego, Teresę Tutinas. – Agnieszka Osiecka natychmiast zaprosiła mnie do Teatru STS, a Abramowski do szkoły Pagartu. W Studium Piosenkarskim „Pod Gwiazdami” uczyli mnie Jerzy Wasowski, Zbigniew Kurtyka, Julian Sztapler. Pierwszy mój koncert w STS, to takie nazwiska jak: Krystyna Sienkiewicz, Zofia Merle, Jan Stanisławski, Stanisław Tym. Moimi koleżankami były: Urszula Dudziak, Anna German, Łucja Prus, Regina Pisarek. Śpiewałam też w klubach dla aktorów. Otarłam się zagrałam jedną pielęgniarek w filmie „Upał” – wspomina.
Przez świat z Januszem
W 1963 roku zrobiła furorę na festiwalu polskiej piosenki w Opolu. Lucjan Kydryński zapowiadał ją: „Czarnooka Krystyna Maciejewska”. Z uznaniem o jej urodzie wypowiadał się Waldorff. Jacek Fedorowicz gdy śpiewała trzymał nad nią parasol, bo zaczęło padać, a Krystyna śpiewa „Gdyby nie śnieg”.
A potem poznała Janusza Gniatkowskiego. – To było w Prima Aprilis, 1 kwietnia, podczas tournee w Rosji. W trasę koncertową pojechaliśmy pociągiem, z Warszawy przez Białystok do Kowna, Wilna. Była to miłość od pierwszego wejrzenia i na całe życie – zauważa. Zaczął się czas pełen miłości, ale i wytężonej pracy. Występy, tournee po świecie, nagrania. Sukcesy i wzloty, ale także ciężkie chwile, kiedy trzeba było życie brać za rogi i walczyć.
– Koncertowaliśmy po całym świecie. Janusz wszędzie był przyjmowany entuzjastycznie. Publiczność go kochała, ba można powiedzieć, że szalała za nim. Lata 50. i 60. to był czas jego niezwykłej popularności w Polsce. Graliśmy rocznie po 300 koncertów. Potem władze dały szlaban na występy w telewizji, radiu, nagrywanie nowych płyt. Chcieli, by był gwiazką lat 50., i tak się stało… Potem zaczęliśmy koncertować w innych krajach – opowiada Krystyna Maciejewska.
Wielokrotnie występowali w polskich miastach na kresach Wschodnich, bliskich Januszowi Gniatkowskiemu, który urodził się we Lwowie. – We Lwowie, Wilnie i innych kresowych miastach koncertowaliśmy wiele razy. To była nasza Polska. Cmentarz na Rossie, serce matki w grobie syna Józefa Piłsudskiego. Dla mnie były to nowe doświadczenia, bo w naszej rodzinie dominowała ostrożność. Nie mówili nam o Katyniu, napaści Związku Sowieckiego na Polskę. A trafiłam do środowiska, w którym mówiono o wszystkim. To był ciągły kocioł komentarzy – opowiada artystka.
Z patriotycznym przesłaniem
Wilno odwiedziła półtora roku temu. Było to z okazji 11 listopada i w ramach Festiwalu Fogga. – W Polskim Domu Kultury. Śpiewałam piosenki legionowe. Atmosfera tych paru dni pobytu była tak rodzinna i patriotyczna. Tam jest prawdziwa Polska. Wróciłam z przekonaniem, że gubimy swój patriotyzm, a oni tam to pielęgnują – opowiada. Jak wspomina, podczas koncertu zaśpiewała fragment programu, który wykonywała z mężem po zakończeniu stanu wojennego. – Po bojkocie artystycznym wróciliśmy do pracy, ale Janusz nadal miał zakaz występowanie. Wówczas napisałam scenariusz z patriotycznym przesłaniem „Tę pieśń dała ci historia”, gdzie były piosenki od Bogurodzicy, poprzez piosenki dworskie, ułańskie, legionowe do współczesności. Łamiącą wszystko piosenką była moja interpretacja „Prząśniczki” w stylu dyskotekowym. Z programem jeździliśmy po całej Polsce, prezentowaliśmy go w domach kultury, teatrach, halach sportowych. Najentuzjastyczniej przyjmowała to młodzież na zachodzie Polski, gdzie byli przesiedleni mieszkańcy Kresów Wschodnich. Oni wiedzieli, co to znaczy stracić ojczyznę – mówi pani Krystyna.
Czas powrotu
W 1991 roku, kiedy Janusz Gniatkowski przeżył tragiczny wypadek, dla pani Krystyny nastał czas walki o życie i zdrowie męża. A potem o jego powrót na scenę. – Mój największy sukces artystyczny, to koncert w Filharmonii Częstochowskiej w 2008 roku z okazji 80. rocznicy urodzin Janusza, do którego zrobiłam scenariusz i reżyserię – zauważa. W 2007 roku, w Poraju, gdzie od lat mieszkali, zainicjowali Festiwal Piosenki im. Janusza Gniatkowskiego. Pani Krystyna została jego dyrektorem artystycznym i głównym realizatorem. Festiwal jest produkowany mimo śmierci pana Janusza, w lipcu 2011 roku. Choć trudności nie brakuje, Festiwal trwa i rozwija. Ma bowiem pani Krystyna wielu przyjaciół, a pan Janusz nieustające grono wielbicieli.
Krystyna Maciejewska z pietyzmem upowszechnia piosenki Janusza Gniatkowskiego, dba o niegasnącą jego sławę. Ale także powróciła do śpiewania. W 2014 roku miała recital w Sali Związku Artystów Scen Polskich, 40 minut podpisywałam swoje płyty. – Marysia Szabłowska, u której miałam wywiad na drugi dzień powiedziała: „Odniosłaś wczoraj wielki sukces”. W 2015 roku miałam kolejny recital w studiu im A. Osieckiej, także koledzy zasypali mnie komplementami, a w 2016 – „Spotkanie z Gwiazdą” w ramach Festiwalu Retro im. Mieczysława Fogga – wspomina pani Krystyna.
Wydaje też kolejne płyty, aby uporządkować drogę artystyczną Janusza Gniatkowskiego.
W 2014 roku wznowiona została płyta „Słowianie” z piosenkami Krystyny Maciejewskiej i Janusza Gniatkowskiego w wersji polskiej i ukraińskiej. – Krążek jest powrotem do wspomnień z przeszłości, do roku 1988. Powstała wówczas płyta na zamówienie amerykańskiego impresaria. Były to piosenki w wersji ukraińskiej i polskiej. Tłumaczeń dokonałam osobiści. Powstało wówczas jedenaście, chyba najlepszych moich tekstów, do których natchnienia szukałam u naszych wieszczów. Piosenki nagraliśmy w Rozgłośni Radiowej Polskiego Radia w Opolu Płytę, z udziałem Zespołu Instrumentalnego Radia Opole pod kierunkiem Edwarda Spyrki. W jednej piosence „Wodospad” wykorzystaliśmy głos mojego taty, Romana Maciejewskiego, który śpiewał fantastycznym tenorem. Tato skończył przedwojenną szkołę muzyczną w Częstochowie, a był starszym inżynierem w kopani rud żelaza – podkreśla pani Krystyna. – Płyta ta była także głosem intuicji, przeczucia tego, co nas miało spotkać. Dwa teksty: „Niepokój” i „Wygrani”, to utwory, które obrazują nasz los, jakiego doświadczyliśmy trzy lata później. To była artystyczna podświadomość. „Słowianie” były ostatnią płytą Janusza. Po tragicznym wypadku w 1991 roku już nie wrócił do stałej działalności wokalnej. Nie odzyskał już pełnej formy, bo jego głos i barwa powróciły, ale ludzie nadal przyjeżdżali z daleka na Festiwale, aby go usłyszeć i zobaczyć – dodaje pani Krystyna.
Jak stwierdza, długo biła się z myślami, czy wznowić płytę. – W końcu uznałam, że Janusz na pewno by tego chciał. Janusz urodził się we Lwowie, uczęszczał do szkoły w Stanisławowie, w Stryju i Mizuniu Starym. Tam nauczył się perfekcyjnie języka ukraińskiego i czasem używał go podczas późniejszych koncertów na Ukrainie. W młodości wraz z rodziną przeżywał koszmary. Jego rodzina była napadana przez sowietów, banderowców. Widział z bliska walki, musiał uciekać z rodziną nocą do lasu. Przeżył wojnę, wywózki całych rodzin na wschód, ucieczki do lasu nocą… Niemcy zmusili go do pracy w tartaku, później wywieźli do Niemiec, skąd uciekł w swoje strony schowany w trumnie. Gdy przyszedł front, porzucił rodzinę i poszedł z wojskiem na zachód. Walczył, został ranny, ledwo uratowano mu nogę. Po wojnie całą rodzinę przesiedlono, zamieszkali w Katowicach. Te doświadczenia miał wpisane w oczach. Być może to miało też wpływ na jego artystyczną ścieżkę, jego otwartość – opowiada Krystyna Maciejewska.
Kolejne płyty
W ubiegłym roku ukazał się z kolejny album „Smuga cienia”. – Tu są zamieszczone utwory z drugiej połowy lat 60. To początek cyklu, który ma artystyczne życie Janusza uchwycić ramy czasu. Pani Halina Borowiec z Żar robi chronologiczne wiązanki piosenek Gniatkowskiego i to wykorzystujemy do płyt. Są lata 50. i 60. Stanęłyśmy przy latach 70. Kolejno będę to uzupełniać – mówi pani Krystyna.
– Janusza piosenki jeszcze leżą w domu nie wydane. Część z nich ukazała się w dwupłytowym albumie „Złote przeboje. Tyle przeszło lat”, kolejne w „Smudze cienia”. Są tu piosenki, które Janusz Gniatkowski nagrywał prywatnie z różnymi orkiestrami i zespołami muzycznymi, moje to utwory nagrane współcześnie. Na przykład tekst „Bezdomni” napisałam po wypadku Janusza, kiedy zetknęłam się z organizacją zajmującą się bezdomnymi. Z kolei duet „Czy coś się stało?” powstał w Baku i jest pamiątką po pierwszym wspólnym naszym tournee, na którym się poznaliśmy. Płyta została sfinansowana z programu „Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2014”, staraniem pana Jana Szymy ze Stowarzyszenia Przyjaciół „Gaude Mater” oraz pana Tadeusza Piersiaka, dyrektora Ośrodka Promocji Kultury „Gaude Mater”. Janusz walczył z Polskimi Nagraniami, aby wydawali jego współczesne piosenki, a nie tylko te z lat 50. – „Indonezję”, „Apassjonatę” czy „Kuba wyspa gorąca”. W 1971 roku, gdy zaproponowali mu kolejne ich wydanie, powiedział: „Panie Dyrektorze, to jest przecież reanimacja żywego człowieka. Ja jestem, nagrywam, gram koncerty.” W 2004 roku bezpłatnie udostępniliśmy Polskim Nagraniom, które ukazywały się, ale w Australii czy Stanach Zjednoczonych – mówi Krystyna Maciejewska..
URSZULA GIŻYŃSKA