Kontra w centrum – ANDRZEJ BŁASZCZYK
Kiedy wjeżdżałem ostatnio w ulicę Orkana w dzielnicy Raków – Zachód, czyniłem to ze względną ufnością, bom miał świadomość, że nawierzchnia była tam ostatnio poddana renowacji, czyli mówiąc mniej ozdobnie połatano tam dziury po zimie. Ufność przy użytkowaniu takiej drogi jest z natury rzeczy ograniczona, istnieje pewien margines ryzyka, podobnie jak w przypadku gotowania wrzątku w polutowanym garnku albo włażeniu na drabinę powiązaną drutem. Niemniej wjechałem w tę ulicę z sercem spokojnym, może tylko nieco rozkojarzony wysoką temperaturą, bowiem były to pierwsze upalne dni czerwca. Nie był to tropik, ale jakieś 29 stopni C. I oto zostałem bardzo niemile zaskoczony. W miejscach łat, rozlewały się kałuże płynnej smoły. W tym momencie poczułem się nieźle wkurzony, bo jak ogólnie wiadomo krople smoły na lakierze samochodu nie dodają mu urody. Próbowałem jakichś pokrętnych manewrów, podobnie jak inni kierowcy, ale to nie jest zabawa bezpieczna, ponieważ ewentualne zderzenie czołowe jeszcze gorzej wpływa na stan karoserii, niż plamy ze smoły. Z identyczną sytuacją zetknąłem się na ulicy Legionów i Faradaya. Nie wiem ile kasa miasta zapłaciła za te remonty, ale pewnie za mało i wykonawca musiał oszczędzać na technologii, żeby wyjść na swoje. W efekcie mamy to co mamy, czyli uciążliwą tandetę.
Gdyby chociaż firma remontująca zamieściła odpowiednią instrukcję użytkową, typu “Uwaga! Drogi używać tylko do temperatury 20 stopni Celsjusza”. Ale nawet tego nie było. Kiedy minęło mi uczucie irytacji, popadłem w nastrój refleksyjny. Oto bowiem zarówno w przypadku remontów dziur w jezdni, jak i w przypadku suwerenności naszej Ojczyzny, mamy do czynienia z filozofią mniejszego zła. Co lepiej? Zostawić dziury stanowiące trwały element naszego motoryzacyjnego krajobrazu, czy też stare niebezpieczeństwo zastąpić nowym. Jest to stary dylemat, krótkiej finansowej kołdry.
A przecież, przede wszystkim dla kierowców luksus jazdy samochodem staje się coraz bardziej kosztowny. Podatki drogowe płacimy, kupując paliwo. Za parkowanie w mieście płacimy regularnie albo płacimy słone mandaty. Sam zapłaciłem ich kilka, ale ja to robię celowo z pobudek lokalno – patriotycznych. Wolę z premedytacją nie kupować kwitu i sprowokować mandat, żeby zapłacić więcej i tym samym przysporzyć więcej grosza na remonty częstochowskich dróg. Taki już jestem. Po prawdzie, to ostatnio okazało się, że lokalne ustawy o płatnych parkingach uchwalane są prawem kaduka, a w dodatku nie wiadomo, gdzie pieniądze z opłat głównie trafiają. Do kasy miast czy na konta firm parkingowych. Jak to jest w Częstochowie nie wiem, ale warto by przy okazji sprawdzić. Jako kierowcy, już niedługo będziemy płacić za specjalne winietki, które dadzą nam specjalne prawa do jeżdżenia po drogach krajowych. Ponadto, płacimy, każdego roku, obowiązkowe ubezpieczenie OC w PZU, na paskarskich warunkach. PZU, firma o cechach monopolu, uskarża się, że ubezpieczenia motoryzacyjne są nierentowne. No, ale jak one mogą być rentowne, jeżeli prezesi tego molocha dokonują takich przekrętów. Wyczyny panów Wieczerzaka i Jamrożego muszą przynosić straty i ktoś te straty musi wyrównać. Czynią to, nolens volens, m.in. kierowcy. Po prawdzie, w/w obywatele zajmują obecnie schludne cele w zakładzie penitencjarnym, ale dla płacących słone składki pociecha to umiarkowana.
Tak czy inaczej, jakby na sprawę nie spojrzeć, dola współczesnego, zmotoryzowanego Polaka nie należy do lekkich.
Dan 24.06.2002
ANDRZEJ BŁASZCZYK