Lawirowanie w gąszczu przepisów, paragrafów i zarządzeń to świetny sposób na ominięcie przepisów. Na przykład, aby nie płacić podatku.
W roku 2001 referat praw jazdy i rejestracji pojazdów Urzędu Miasta Częstochowy przerejestrował ponad 6,1 tysięcy samochodów osobowych. Trudno szacować, ile spośród nich to pojazdy nowe, bowiem nie prowadzi się takiej statystyki. Założyć jednak można, że ponad 50 proc. samochodów zmieniło właściciela. Mowa o pojazdach używanych, w różnym wieku i w różnej cenie. Inaczej kształtuje się wycena kilkunastoletniego malucha z “pchniętym” niezliczoną ilość razy licznikiem, a zupełnie odmiennie rocznego mercedesa klasy A z “bajerami”, jak: szyber dach czy odtwarzacz płyt kompaktowych. Gdy więc właściciel pojazdu, którego cena wywoławcza przekracza znacznie kwotę 50 tysięcy zł chce go sprzedać nie robi tego przez ogłoszenie w prasie. Po znalezieniu nabywcy umawia się z nim w zacisznym miejscu, gdzie omawiają szczegóły, jednak do samej transakcji dochodzi poprzez komis samochodowy.
Gdzie tkwi luka?
Fenomen obejścia przepisów a raczej pozostawienia u obu stron – zbywcy i nabywcy – znacznej gotówki w kieszeniach dotyczy tylko drogich samochodów. Na pierwszy rzut oka trudno dostrzec nieuczciwe zamiary obywateli wobec Skarbu Państwa. W czym wobec tego tkwi luka prawna? Gdy pan Kowalski zamierza sprzedać samochód znacznej wartości – na przykład za około 100 tysięcy zł – swojemu dalekiemu krewnemu panu Nowakowi, razem idą do komisu. Punkty sprzedaży samochodów używanych stosują różne praktyki co do opłat. Najpopularniejszą jest stała taksa w wysokości od 200 do 400 złotych, w zależności od komisu, którą klient ponosi za pozostawienie samochodu na placu “wystawowym”. Oczywiście sprzedający doliczają sobie do kwoty sprzedaży pojazdu, a więc de facto obciąża nią kupującego. Zdefiniowanie przez Urzędy Skarbowe zasad działania komisów graniczy niemal z cudem. Ile komisów tyle możliwości. Część z nich rozlicza się z fiskusem ryczałtowo, inne prowadzą pełną księgowość, nie wspominając już o kilku stawkach podatku VAT, wszystko w świetle prawa i w ramach obowiązujących przepisów. Właściciele komisów nabierają wody w usta, gdy na przykład dziennikarz zadaje niewygodne pytania.
Po co płacić?
Co to ma wspólnego z handlem między panem Kowalskim a Nowakiem? Otóż, od niepamiętnych czasów każda osoba, która nabywa ruchomość bądź nieruchomość znacznej wartości musi odprowadzić podatek od luksusu, zwany też podatkiem od wzbogacenia lub podatkiem od czynności cywilno-prawnych. W przypadku samochodów wynosi on 2 proc. wartości pojazdu. Nie trzeba być wielkim matematykiem, aby dostrzec różnicę. Pan Nowak kupując auto od pana Kowalskiego powinien zapłacić do urzędu 2 tysiące zł podatku od zbytku. Tak by się stało, gdyby panowie dokonali transakcji między sobą z pominięciem komisu. Gdy jednak samochód trafia na plac targowy i sprzedającego z komisem, czyli podmiotem gospodarczym, wiąże umowa, to osobę kupującą podatek już nie obowiązuje. Nie ma znaczenia, że tuż po wprowadzeniu samochodu do komisu pojawia się klient tak, że pojazd nie stoi dłużej niż 10 minut. Komis inkasuje 200 złotych, a państwo nic. Pieniądze z podatków za luksus powinny wpływać do kasy urzędów gmin, czyli na cele wszystkich mieszkańców określonego terenu, natomiast podatek VAT zasila skarb państwa. Ponieważ jednak osoby cywilne w umiejętny sposób omijają wysokie opłaty podatkowe, a komisy skutecznie lawirują w przepisach dotyczących działalności skarb państwa, jak i urzędy gmin ponoszą ogromne straty. Z owych przywilejów korzystają wyłącznie osoby majętne i doskonale znające niuanse prawne. W przypadku właściciela przechodzonego malucha proceder omijania sprzedaży bezpośredniej jest wręcz nieopłacalny, bowiem opłata komisowa okazać się może znacznie wyższa od podatku od wzbogacenia.
Skoro przepisy w Polsce stwarzają takie możliwości, to nie ma się co ludziom dziwić, że nagminnie z nich korzystają.
RENATA KLUCZNA