Antoni Rot – aktor teatralny i filmowy, także lektor – po studiach związany był z teatrami różnych miast Polski, m.in. Studyjnym w Łodzi, Teatrem na Targówku w Warszawie i Nowym w Zabrzu. Od 1992 roku realizuje się na deskach częstochowskiego Teatru im. Adama Mickiewicza, a w swoim dorobku artystycznym ma dziesiątki ról dramatycznych, komediowych oraz wokalnych. W 2008 roku świętował jubileusz pracy scenicznej, która w naszym mieście trwa już 20 lat.
Skąd pomysł, aby uczynić aktorstwo „sposobem” na życie?
– Aktorstwo raczej nie jest moim sposobem na życie – to po prostu zawód. Byłoby może sposobem na życie, gdybym był samotny i bywał na wszystkich sugerowanych mi przez agencje aktorskie castingach. Na pierwszym miejscu stawiam jednak rodzinę: trójka uzdolnionych muzycznie dzieci, ciepło domowego ogniska stworzone przez moją żonę Dorotę – to jest mój azyl, miejsce radosnego odpoczynku, sposób na życie.
Czym kierował się Pan wybierając taką drogę zawodową?
– Chciałem podjąć wyzwanie, wyróżnić się, dokonać niemożliwego, zaimponować rówieśnikom, zostać artystą, realizować ego. Myślę, że szukałem także jakiegoś sposobu na ubarwienie ówczesnej, mocno szarej rzeczywistości.
Kto był dla Pana wzorem do naśladowania?
– W młodości byli to Wojciech Pszoniak, Tadeusz Łomnicki i Ignacy Gogolewski. Pierwszy był mistrzem emocji i improwizacji, drugi mistrzem transformacji, trzeci mistrzem słowa. Dziś raczej nie mam autorytetów. Szukam własnej, bezkompromisowej ścieżki zarówno w działaniach recytatorskich, dydaktycznych, scenicznych, jak i w dziedzinie książki czytanej.
Jak wspomina Pan swoje pierwsze kroki aktorskie?
– Była to praca w kole teatralnym prowadzonym przez prof. Grażynę Konieczniak w I LO w Gliwicach. Zagraliśmy Przy drzwiach zamkniętych Sartra i Skąpca Moliera. Były to działania czysto intuicyjne. Reakcje widowni i akceptacja wskazywały, że miało to jakiś sens. Na scenie od początku dobrze się czułem i rzadko miewałem tremę.
Od aktorów oczekuje się wielu umiejętności. Czy jest coś, co można uznać za najważniejsze?
– Myślę, że na scenie jest to umiejętność kreowania postaci. W filmie umiejętność bycia sobą w narzuconej sytuacji. W żywym słowie (recytacji) – maksymalnie prawdziwe i szczere dzielenie się ze słuchaczem przemyśleniami związanymi z treścią, formą poezji i prozy. W czytaniu audiobooków bycie w zgodzie z autorem i umiejętność dotarcia do wyobraźni i emocji słuchacza.
Jak przygotowuje się Pan do roli?
– To zależy od reżysera. Na początku prób staram się być otwarty na jego propozycje, pozwalam się „ustawiać”. Jeżeli wyczuwam, że reżyser oczekuje propozycji ode mnie, staram się szybko przejąć inicjatywę. Pierwsze, wydaje mi się być trudniejsze, ale rozwojowe, bo trzeba zbudować postać tak, jak ją sobie wyobraża reżyser. Drugie jest łatwiejsze, bo własne, ale często bazuję na starych doświadczeniach i środkach wyrazu, których używało się przy budowaniu poprzednich ról.
Jaki typ bohatera jest Panu najbliższy?
– Świetnie czuję się w materiale komediowym, ale nie ukrywam, że w ciągu 25 lat pracy zawodowej i 4 lat studiów aktorskich każdy typ bohatera był mi bliski. Grałem idealistów, morderców, postacie romantyczne, skrajnie realistyczne. Ale częściej obsadzany jestem w postaciach ludzi mocnych i sprytnych – czasem odrobinę cynicznych.
Jaką rolę chciałby Pan zagrać?
– Jest ich kilka, a nawet kilkanaście. Najważniejsze to Józef K. w Procesie Kafki i tytułowa postać w Ryszardzie III Szekspira. Interesują mnie też postaci wykreowane przez Dostojewskiego – osobowości skomplikowane, o ciemnym charakterze. Czytając audiobooki z dużą przyjemnością wcielam się w mroczne postacie.
Jest rola, która w szczególny sposób zapisała się w Pana pamięci?
– Lefranc w Ścisłym nadzorze Geneta, Jasiek i Pan Młody w Weselu Wyspiańskiego, Romuald w Polowaniu na łosia Walczaka, Knajpiarz-Poeta w Patrz słońce zachodzi Berg, Jajecznica w Ożenku Gogola, Szambelan w Iwonie księżniczce Burgunda Gombrowicza, Vladimir w Czekając na Godota Becketta, Kułygin w Trzech siostrach Czechowa oraz w monodramach: Popryszczyn w Pamiętniku wariata Gogola i dziewięć postaci w Czołem wbijając gwoździe w podłogę Bogosiana.
Jaka jest różnica w odgrywaniu roli na deskach teatru i przed kamerą?
– W teatrze gra się raczej „szeroko”, dla ostatniego rzędu i częściej się postaciuje. W filmie powinno się być sobą i należy używać skromniejszych środków wyrazu (ograniczenie mimiki, mały głos), dobrze fotografuje się lekka nuta improwizacji. Nie obowiązują tu oczywiście sztywne reguły, bo i w filmie dobrze ogląda się mocno zarysowane postacie.
Która forma wyrazu jest Panu bliższa?
– Oczywiście ta, związana z teatrem.
Kilka lat temu świętował Pan jubileusz pracy scenicznej, czy jest jakiś moment w życiu zawodowym do którego Pan często wraca?
– Od jubileuszu minęło 5 lat, czas na kolejne świętowanie. Ale już poważniej – z ogromną przyjemnością wracam wspomnieniami do pracy, jeszcze w PWSFTviT z Bronisławem Wrocławskim, Henrykiem Rozenem, Janem Machulskim, Maciejem Korwinem, Zofią Uzelac, Piotrem Cieślakiem, Kazimierzem Kutzem. W teatrze z Krystyną Jandą i Jarczykiem (choreografem), przy okazji realizacji Na szkle malowane. Do spotkań z Panem Adamem Hanuszkiewiczem, Henrykiem Adamkiem, Antonim Liberą, Jarosławem Kilianem, Gabrielem Gietzkym, Łukaszem Wylężałkiem, Waldemarem Śmigasiewiczem, Wojciechem Pokorą, Jerzym Bończakiem, Andrzejem Lipskim, Henrykiem Talarem, Piotrem Machalicą. Słowem – „dobre momenty” w życiu zawodowym to przede wszystkim spotkania z wartościowymi ludźmi i nietuzinkowymi osobowościami.
Jakie są Pana plany i marzenia dotyczące niedalekiej przyszłości oraz zbliżającego się nowego roku?
– Jestem otwarty na propozycje i nie mogę narzekać na ich brak. Od nowego roku dostępne będą audiobooki z moim udziałem: Sklepy cynamonowe Schulza, Ojciec Goriot Balzaka, a na scenie pojawię się w komediowej roli w ciekawej realizacji Jerzego Bończaka pt. Przyjazne dusze Pam Valentine.
Jak zachęciłby Pan częstochowian do obcowania ze sztuką teatralną?
– Stałych bywalców teatru nie trzeba specjalnie namawiać. Wyczuwamy z nimi nić porozumienia i akceptację kolejnych propozycji repertuarowych. Mamy tytuły prawie dla wszystkich grup wiekowych. Frekwencja, jak na czasy kryzysowe znakomita – bliska 100 procent. A jak namówić do obcowania ze sztuką teatralną nowych widzów? Jak oderwać ich od telewizorów w domach? Powiem przewrotnie – telewizja sama się o to stara, dryfując w kierunku komercji. Myślę, że żywego kontaktu z aktorami nie zastąpi żadne HD 3D. Nie zastąpi nawet telewizja hologramowa, jeśli taka powstanie. Teatr jest fenomenem, genialnym pomysłem człowieka. Teatru nie zastąpią żadne media! Wystarczy przyjść, kupić bilet, usiąść wygodnie i poddać się iluzji, magii…
zdjęcie z przedstawienia Hemar w Chmurach. Foto- Piotr Dłubak
Justyna Derda