Pochodząca z Częstochowy plastyczka Joanna Banek, córka znanej częstochowskiej malarki Aleksandry Banek, w Galerii Of-Art w Częstochowie wystawiła swoje najnowsze prace (o ekspozycji pisaliśmy w poprzednim numerze). Dzisiaj prezentujemy rozmowę z artystką, którą przeprowadziliśmy podczas wernisażu, 18 września 2014 r.
Wywodzi się Pani z rodziny plastyków, czyli talent przekazany w genach?
– Na pewno. Od rodziców artystów zawsze się coś przejmuje i w pewnym momencie odkrywamy, że jest to jedyna, sensowna droga, którą chcemy podążać. Czy to dobrze czy źle? Z jednej strony staramy się dogonić rodziców artystów, zmierzyć się z nimi, z drugiej strony trzeba znaleźć siebie. Mając zakorzenione wzory staramy się bardziej lub mniej świadomie z nich skorzystać, ale najistotniejsze dla twórcy jest znalezienie własnej ścieżki, korzystanie w sztuce z własnego języka, który się wypracowało. I to jest najtrudniejsze.
Tworzy Pani na swój rachunek kilkanaście lat, a w swoim dorobku ma niezliczone wystawy indywidualne i zbiorowe. Zadziwia Pani dynamizm twórczy.
– Moja droga artystyczna dojrzewa wraz ze mną. Najpierw była Wyższa Szkoła Pedagogiczna, potem Akademia Sztuk Pięknych. Artyści nigdy nie są w stanie powiedzieć dość. My wiecznie poszukujemy, przechodzimy ze ścieżki na ścieżkę. Ta wystawa jest dla mnie takim przejściem. Korzystam tu z inspiracji sztuką dawną, XIX-wiecznych zielników, manuskryptów, z tamtejszej ikonografii.
Podobne akcenty są zauważalne w Pani tkaninach artystycznych.
– Bo zawsze interesował mnie symbol i kolor, ale te aspekty ciągle transformuję. „Ogród Ewy” to ukłon w stronę stylistyki dziewiętnastowiecznej, co nie znaczy, że obraz jest traktowany w archaicznej technice, staram się też przekazać własny świat. Styl ten określam jako abstrakcję symboliczną. Czy ta droga jest udana, musi ocenić widz. Dla mnie to pewien etap, nauka i zamknięcie jakiegoś cyklu i przejście do kolejnego okresu.
Każdy artysta przechodzi na swej drodze konkretne okresy twórcze. Jak Pani określa poszczególne etapy swojej twórczości?
– Można to jakość zaszeregować. Prace wcześniejsze są bardziej drapieżne tak jak młodość bardziej ekscentryczne i ekspresyjne. Obecny etap jest raczej wyciszony, dojrzały, tak jak moje życie. Ale tematyka koloru i symbolu przewija się w moim artystyczny dziele stale, lecz jest inaczej wyrażana.
W Pani twórczości mocny jest akcent kultury Dalekiego Wschodu, skąd przyszły takie fascynacje?
– Przyciągnęła mnie tamtejsza symbolika, która również pojawia się w naszej, chrześcijańskiej kulturze. Często nawet nie uświadamiamy sobie jak bliska sobie jest symbolika tych kultur. Mówią o miłości, o zbliżaniu się do drugiego człowieka poprzez dawanie. Chciałabym nutę opowiadania o pięknie, dobroci, miłości zamknąć w swoim dziele artystycznym, ale jednocześnie otworzyć te idee dla odbiorcy.
„Ogród Ewy” kojarzy się z kwiatami, słońcem i przemijaniem.
– Na wystawie zaprezentowałam dwa cykle. Pierwszy, który określam Kosmogonia dotyczący planet – Słońca, Księżyca, gwiazd, które nam towarzyszą i które związane są silnie ze wzrostem roślin oraz nurt „Ogrodu Ewy”, w którym nawiązuję do ogrodu biblijnego, zielników, zdrowia. Ten cykl to moja praca dla odbiorców, chcę by każdy znalazł swoją nitkę interpretacyjną. Wniknięcie w przesłanie obrazów służy odkrywaniu siebie, swoich własnych światów, które może były dla nas wcześniej niedostępne. Cóż piękniejszego mogę dać drugiemu człowiekowi?
Wyemigrowała Pani z Częstochowy do Krakowa…
– Za pracą. Dostałam propozycję zatrudnienia na Akademii Sztuk Pięknych, a takiej oferty się nie odrzuca. Z jednej strony to dobrze, bo z chęcią wracam do Częstochowy i mam dystans do tego, co tu się dzieje, bardziej potrafię docenić ile to miasto mi dało, jak bardzo jestem z nim związana. Będąc tu na miejscu chyba tego nie dostrzegałam. I co ważne w Krakowie staram się Częstochowę promować, tym bardziej że jako częstochowianie nie mamy prawa się czegokolwiek wstydzić. Mamy doskonałą szkołę plastyczną, czyli obecnie Akademię Jana Długosza. Nieustająco kształci ona na znakomitym poziomie. Czas pokaże jakie jest to zagłębie talentów, a już co chwilę mamy na Akademii w Krakowie studentów z Częstochowy. Chwalę się nimi. Mówię: o znajoma, dobra dusza, dobre korzenie. Coś magicznego jest w Częstochowie, tylko tego nie widzimy, dopóki nie wyjedziemy. Częstochowa stwarza możliwości artystyczne – piękne okolice wokół Częstochowy, przede wszystkim Jasna Góra, która daje wyciszenie. Czegóż więcej trzeba?
Może to trochę standardowe pytanie, ale czy ma Pani mistrzów, którzy są dla Pani wzorem?
– Sporo by się ich znalazło. Na pewno jest to Nowosielski, który dla mnie w sposób niedościgniony łączy pojęcie symbolu i koloru. Robił to w inny sposób niż ja, ale przesłanie jest podobne. Ja szukam własnej odpowiedzi i drogi. Kolejna to Janina Kraupe-Świderska, która operuje podobnym językiem. Ale ogólnie ujmując, bliski mi jest cały koloryzm polski. Kocham kolor, uważam, że sztuka bez koloru wiele traci, i nie tylko ta młodych gniewnych, ale również dekoracyjna. Ileż można dostrzec za pięknym bukietem kwiatów, namalowanym przez naszych kolorystów.
Co dla Pani, jako artystki, jest najważniejsze?
– Dla mnie każdy obraz jest rodzajem medytacji. Proces tworzenia jest wgłębieniem w siebie, rodzajem znajdowania odpowiedzi na nurtujące pytania, a także szukaniem podpowiedzi, klucza, drabiny, przez które mogłabym transformować ideę, którą chciałabym w danym momencie uzewnętrznić. Zakładam stworzenie cyklu obrazów na jakiś temat i poddaję to zewnętrznemu oglądowi. Poprzez proces twórczy, czytanie, kontemplację dochodzę do rozwiązań, a potem uzewnętrzam to w dziełach.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA