Aktorstwo mnie zahipnotyzowało


Agnieszka Sobczyk w tym roku zdała maturę w VII LO im. M. Kopernika. Przez trzy lata była członkinią szkolnej trupy „Grupa pod wiszącym kotem”. Praca zaowocowała zdobyciem Grand Prix w XII Ogólnopolskiego Przeglądu Inscenizacji Fragmentów Dzieł W. Szekspira w Języku Angielskim w Lublinie.

MŁODZI ZDOLNI CZĘSTOCHOWIANIE

Czy Częstochowa stwarza warunki rozwoju artystycznego dla młodych ludzi?
AGNIESZKA SOBCZYK. – Wszędzie można realizować swoje marzenia, jeśli się tylko chce. Jest Młodzieżowy Dom Kultury, są inicjatywy w szkołach. A nawet jak nic się nie dzieje, to zawsze można coś rozpocząć, trzeba mieć tylko zapał do pracy. W Częstochowie brakuje jedynie castingów na statystów do teatru, filmu czy reklam.

Ty odnalazłaś się w „Grupie pod wiszącym kotem”. Kiedy odkryłaś, że aktorstwo jest dla Ciecie najważniejsze?
– Dopiero w liceum. Wcześniej, jak każde dziecko występowałam na akademiach, ale nie odczuwałam tęsknot do sceny. Nie wiem co mnie tchnęło, by wystartować w castingu do „Grupy pod wiszącym kotem”. Był to impuls. Na przesłuchanie przygotowałam monologi z „Hamleta” i „Makbeta” Szekspira. Gdy koledzy poznali mój wybór, stwierdzili, że jestem samobójcą. „Oni cię zmiażdżą. Ta grupa na co dzień gra Szekspira i to w oryginale. Jeździ na przeglądy, ciągle zdobywa nagrody” – straszyli mnie. Ale spróbowałam.

Jak Cię odebrano?
– W naszej grupie decyzje podejmuje się kolegialnie i chyba wszystkich zszokowałam, o czym dowiedziałam się później. Koledzy zdradzili mi, że na mój temat były bardzo burzliwe dyskusje. Część osób uważała, że ze mnie nic nie będzie, że się nie otworzę na scenie. Ostatecznie pani profesor Beata Gendek-Barhoumi, która prowadzi grupę, przekonała kolegów i przyjęto mnie. Później wyjaśniłam, że mój wybór tekstu był przypadkowy, że nie było w tym żadnej kalkulacji ani lizusostwa.

Czyli casting był bardzo profesjonalny. Jakie masz z niego wspomnienia?
– Z perspektywy czasu, zwłaszcza po doświadczeniu egzaminacyjnym, bo w tym roku próbowałam dostać się do szkoły teatralnej, śmieję się z moich ówczesnych emocji. Muszę jednak przyznać, że formuła castingu była zbliżona do profesjonalnego w szkole aktorskiej, oprócz recytacji i odegrania sceny, sprawdzane były mój głos, ruch, prezencja, słuch. Był to przedsmak z dość ostrą krytyką.

Czego nauczyłaś się grając trzy lata w „Grupie pod wiszącym kotem”?
– Lepiej funkcjonować w społeczeństwie, żyć pełnią życia, nie wstydzić się i ludzi, i niektórych sytuacji. Odnalazłam tam swoją drogę i pasję. I pozyskałam mnóstwo przyjaciół, z którymi utrzymuję stały kontakt. Te trzy lata to najbardziej owocne i najlepsze lata mojego krótkiego życia.

Swoją pracę w „Grupie…” podsumowałaś wspaniałą nagrodą, zdobywając Grand Prix.
– To mnie bardzo dowartościowało i podbudowało, ale zdaje sobie sprawę, że nie było to mistrzostwo świata, że nie jestem gwiazdą. Najważniejsze było docenienie mojej bardzo ciężkiej pracy. Jest też praktyczny wymiar nagrody, bo pojadę do Londynu w połowie sierpnia, odwiedzę dom Szekspira.

Aktorzy mówią, że wybierają ten zawód, by pozbyć się nieśmiałości. A jak jest z Tobą, bo przecież zamierzać zostać profesjonalną aktorką?
– Nasza opiekunka mówiła, że aktor i nauczyciel, to najlepsze zawody dla osób nieśmiałych, ale tak naprawdę, ta nieśmiałość tkwi w trzewiach i trzeba wiele lat, by się jej pozbyć. Byłam bardzo nieśmiała, miałam problemy z nawiązywaniem kontaktów i granie pomogło mi. Zauważają to moi znajomi, zwłaszcza ci, którzy nie widzieli mnie kilka lat.

Czym aktorstwo zauroczyło Ciebie?
– Po prostu zaczarowało mnie, zahipnotyzowało. Praca w „Grupie pod wiszącym kotem” nie była tylko zabawą, choć można było odnieść takie wrażenie przy niektórych spektaklach, kiedy nawet aktorzy szczerze się śmieją. Gramy też sztuki bardzo poważne, czasem zdarzają się akcenty mało przyjemne, na przykład fizyczne poturbowanie i poobijanie, nawet uderzeniem w twarz, gdy scenę trzeba zagrać realistycznie. Jednak najtrudniejsze jest podłoże psychiczne. Dla mnie bardzo kosztowne, zwłaszcza w „Hamlecie”, było wczucie się w emocje bohaterki, Ofelii. Mimo wszystko, nie wyobrażam sobie już życia bez teatru, bez tego dreszczyku emocji, wychodzenia na scenę i grania dla publiczności. Wiele dla mnie znaczą osoby, które poświęcają czas, by spotkać się ze mną w czasie spektaklu.

Swoim postaciom dajesz coś z siebie?
– Zawsze.

Aktorzy podkreślają, że trzeba odgraniczać sferę osobistą od roli.
– To zależy od warsztatu. Choć nie uważam, że całkowite rozgraniczenie sceny od życia prywatnego jest dobre. Jeśli da się coś z siebie, to jest więcej naturalnego efektu. Ale wiem, że nie wolno całkowicie przełożyć siebie na rolę.

Jakie postaci lubisz grać najbardziej – dramatyczne, komediowe?
– Na początku bardzo podobały mi się farsy, choć zaczęłam od dramatu „Król Lear” i potem przyszły lżejsze przedstawienia, przy których świetnie się bawiliśmy, a za kulisami zataczaliśmy się ze śmiechu. Nie do opisania jest natomiast satysfakcja, jaką daje gra w dramacie i jak wpływa ona na widzów. Śmiech jest ważny w życiu, ale gdy aktor potrafi wywołać łzy, to jest to duża satysfakcja. Udało mi się to w Hamlecie”, gdy grałam Ofelię.

Jak przygotowujesz się do roli?
– Nauka tekstu idzie mi bardzo szybko, mam dobrą pamięć, ale krótką (śmiech). Od strony technicznej już dłużej, analizuję każdy ruch, mimikę. Najważniejsze i najtrudniejsze jest przygotowanie psychiczne, wczucie się w rolę granej postaci. Zawsze korzystam z pomocy, staram się słuchać rad starszych kolegów, którzy są bardziej doświadczeni i cieszę się, gdy mają czas dla mnie. Gdyby nie pomoc kolegi przy technicznym przygotowaniu i opracowaniu monologów, to nie byłoby tak dobrego efektu w „Hamlecie”.

Jakie cechy, oprócz dobrej pamięci, musi mieć aktor?
– Nie chcę się wymądrzać, bo jestem raczkującą aktorką, ale z pewnością powinien być wytrzymały fizycznie i plastyczny ruchowo. Ruch ciała jest bardzo ważny, oddaje więcej niż tysiąc słów, chodzi o ty, by z przedstawienia nie wyszły tylko gadające głowy. Ważne są też spontaniczność, otwartość i kreatywność. Osoba, która boi się ryzyka, nowości, nie ma zaufania do grupy, nie nadaje się do zespołowej pracy, co w aktorstwie jest podstawą. Ważna jest też energia i umiejętność skupiania na sobie uwagi. Każdy aktor powinien umieć przyciągać wzrok widza.

Pewnie wewnętrznym blaskiem?
– Naturalnie, ale tego nie da się wypracować i nie pomoże nawet dobry warsztat. Taką aurą trzeba być obdarowanym.

Jacy aktorzy Ci imponują, czy masz mistrzów, na których się wzorujesz?
– Zawsze lubiłam Toma Hanksa, choć może jest to raczej sympatia niż wielki podziw. W każdej odsłonie pokazuje ogromny talent, czy gra opóźnionego intelektualnie, czy macho, czy przeciętnego faceta.

A polskich aktorów?
– Bardzo lubię Andrzeja Grabowskiego, chociaż jest zaszufladkowany przez rolę w serialu „Kiepscy. To krzywdzi aktorów. Podobnie jest z Leonardo di Caprio, którego pamięta się przeważnie z Titanica, a jest przecież niezwykle twórczym artystą. Nie oceniam aktorów jedynie przez pryzmat filmów, sugeruję się tym jakimi są w życiu.

Twoje plany to szkoła aktorska, w tym roku jak wspomniałaś nie udało Ci się .
– Próbowałam do szkół w Warszawie, Wrocławiu i Krakowie.

Czy wiesz czego Ci zabrakło?
– Nie mam pojęcia. To jest ogromna loteria. W Warszawie nie sprawdzają ani spontaniczności, ani kreatywności, ani plastyczności ruchu, ani głosu, tylko interpretację tekstu. Inaczej jest w Krakowie. Tam egzamin jest bardzo wszechstronny. Bardzo dobrze wyszedł mi taniec, choć tego się najbardziej obawiałam, ale poległam na interpretacji. We Wrocławiu dopuścili mnie do trzeciej komisji i to było dla mnie takim szokiem, że w efekcie zablokowałam się i popełniłam błąd onieśmielenia.

Co teraz?
– Przez rok będę chodzić do Aktorskiego Studium Policealnego w Katowicach, dwóch moich kolegów dostało się po nim do Szkoły Teatralnej. Dyplom jego ukończenia predestynuje do podjęcia pracy, ale oczywiście będę dalej próbować zdawać do szkoły teatralnej. Jako alternatywę chciałabym rozpocząć też studia np. historię sztuki, polonistyczne czy dziennikarskie.

Czy jest coś, czego obawiasz się w aktorstwie?
– Jeśli naprawdę uda mi się zrealizować plan zostania aktorką, to boję się wypalenia zawodowego. Momentu, kiedy siedząc nad tekstem nie będę miała pomysłu jak go rozegrać. Ciężkiej pracy nie boję się.

Najważniejsze marzenia związane z zawodem.
– Priorytet to gra w teatrze. Film, seriale czy reklamy traktowałabym jako źródło utrzymania. Ale nie chcę się kreować na zapaleńca aktorskiego. Bardzo lubię teatr i będę dążyć, by marzenia zrealizować. Bez względu czy będę grać w teatrze częstochowskim, czy warszawskim, czy tylko będę statystką w filmach, to przyjdzie czas na wspomnienia, że kiedyś w szkole było tak cudownie. I będę szczęśliwa, bo wiem że dużo ważnych rzeczy udało mi się już przeżyć. Jestem pozytywnie nastawiona do życia. Tyle przede mną, studia i może zupełnie inna droga niż aktorstwo, bo przecież wszystko może się zdarzyć. Ale bardzo bym się cieszyła, gdybym została aktorką.
Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *