Nasz kolega i współpracownik “Gazety Ekologicznej”, Jerzy Zygmunt, powrócił przed świętami Wielkanocnymi z kolejnej wyprawy. Tym razem eksplorował jaskinię w tropikalnej dżungli Papui – Nowej Gwinei.
Była to ekspedycja organizowana przez Komisję Taternictwa Jaskiniowego Polskiego Związku Alpinistycznego, większość uczestników pochodziła ze Speleoklubu “Awen” w Sosnowcu. Kierował grupą Grzegorz Kuśpiel. Rok wcześniej speleolodzy z Sosnowca dokonali rekonensansu, odkryli głęboką studnię w Górach Smoczych… W styczniu br. nowa wyprawa sprawdzić miała wielkość jaskini zwanej Imalfol Tem.
Samolotem do Singapuru w końcu stycznia. Stamtąd przelot na indonezyjską wyspę Celebes. “Fascynująca kraina” – mówi Jerzy Zygmunt. – “W drodze powrotnej także zdecydowaliśmy o spędzeniu tu kilku dni. W kulturze tutejszego ludu silny jest kult zmarłych. Widzieliśmy grobowce wykute w skalnym zboczu. Zdobione rzeźbionymi portretami zmarłych. Są tam jaskinie zmienione w grobowce… Pokazywano nam drzewo, gdzie w sztucznie zrobionych dziuplach grzebano niemowlęta; dziuple zarastały tworząc formę żyjącego drzewa – mauzoleum”.
Z Celebes do prowincji Irian Zachodni (na wyspie Nowa Gwinea), do miasta Jayabura. Statkiem wzdłuż wybrzeża przez granicę do małego portu państwa Papua Nowa Gwinea. Znów lot samolotem do miasteczka w górach. I tu rozpoczął się marsz przez tropikalne lasy deszczowe. “Prowadzili nas zaprzyjaźnieni Papuasi. Drogę zwaną bush – treck (ścieżka w krzakach) trudno było określić nazwą “droga”. Podobno ścieżki istnieją w tym samym miejscu od kilku tysięcy lat, łącząc osady. Tylko w niektórych miejscach widać było ślady stóp w błotnistym podłożu. Przez większą część trasy tego podłoża nie sposób nawet zauważyć.”
Odcinki prowadziły po pniach zwalonych drzew. Papuasi bosymi stopami pokonywali przeszkody błyskawicznie. Uczestnicy wyprawy w swych butach trekingowych stąpali po oślizgłych pniach jak po lodowisku. Upadki były częstym przeżyciem, spadało się na zielony parasol rozrośniętej roślinności jak w gęstą sieć. Niezbyt to przyjemne uczucie – lądowanie na ostrych liściach paproci, czy parzących tropikalnych pokrzywach. Zielone piekło – gorąco i wilgoć; roślinność ze złośliwością żywych istot łapała za nogi, plecaki, włosy…
Tu na nic umiejętności cywilizowanych Europejczyków. Z podziwem obserwowali Papuasów polujących w tej gęstwinie tradycyjnymi metodami przy użyciu łuku i procy. Chociaż i oni chętnie sięgali po zdobycze techniki. W cenie dla nich były latarki. Nocą świecili po pniach drzew – gdy zobaczyli odblask promienia latarki w oczach zwierzęcia – strzelali z łuku.
“Łowili wszystko, co nadaje się do zjedzenia. A nadawało się każde zwierzę biegające i latające” – mówi Jerzy Zygmunt. – “Dzięki tym polowaniom mogłem zobaczyć prakolczatkę, kangury nadrzewne, inne zwierzęta kryjące się w lesie deszczowym. W tym zielonym gąszczu nie sposób je zobaczyć, wtopione w otoczenie maskują się przed wzrokiem podróżnika.”
Papuasi byli nadzwyczaj przyjaźni. Można było jedynie przypuszczać, że ich broń jeszcze kilka lat temu służyła zabijaniu mieszkańców innych osad. Sami jednak zaprzeczali temu – “łowcy głów” jeśli są, to nie u nich, lecz setki kilometrów dalej, w górskiej krainie Highlandu. Oni, to “cywilizowani” rolnicy – uprawiają ziemię, hodują kury, polują już tylko tak, dla przyjemności…
Polowaniom zawdzięczać można odkrycie jaskini Imalfol Tem. Nie przeżyje w dżungli kto nie zna źródeł wody pitnej. A wejście do jaskini było jednym z ważniejszych… W studnię na zboczu góry wlewał się strumień, spadając w dół wielką kaskadą.
Ta właśnie studnia była przedmiotem eksploracji. Prawie 200 metrów pionowej studni… Speleologów witały w niej olbrzymie nietoperze o rozpiętości skrzydeł dochodzących do 1,5 metra.
“Sama jaskinia nie okazała się szczególną rewelacją. Wbrew optymistycznym założeniom nie należała do najgłębszych na świecie. Ale dla mnie najważniejszy był przyrodniczy efekt.
Poznanie w ich naturalnym środowisku nowych gatunków ptaków, nietoperzy, torbaczy, dziobaków. To świat przyrodniczy nie zmieniony przez człowieka. Marzeniem jest wrócić tu, znaleźć czas i środki na nową wyprawę badającą tutejszą przyrodę”.
Jerzy Zygmunt ma za sobą wyczerpujący rok. Pół roku na Spitsbergenie, kilka tygodni w domu i wyjazd na Nową Gwineę. “Wiosnę na pewno spędzę w Polsce. To najlepszy okres, by poznać nasze skarby. Kwitnącą warzuchę polską na źródłach Centurii, tokujące cietrzewie pod Seceminem…”
W kwietniu nasz podróżnik rozpoczyna prowadzenie zajęć z młodzieżą w Centrum Edukacji Ekologicznej w Rogoźniku. Zaczyna także opracowywać przywiezione materiały – filmy i zdjęcia z wypraw. Być może po zmontowaniu film o Nowej Gwinei trafi na przegląd filmów górskich i zyska podobny rozgłos, jak wcześniejszy o eksploracji jaskini w Alpach Austriackich.
JAROSŁAW KAPSA