Kończy się sierpień i wraz z nim czas urlopów. Nie mamy, co narzekać. Tegoroczne lato dało nam wiele okazji odpoczynku w słońcu. I choć nie wszyscy byli zadowoleni, co nie dziwi, kto naprawdę chciał, mógł z lata skorzystać. Nawet.
Ja tradycyjnie uciekłam na Warmię. Są tam jeszcze miejsca, gdzie można być sam na sam z przyrodą. Dla mnie to najlepsza forma odpoczynku. Nikt ode mnie nic nie chce. Robię to, na co mam ochotę a kiedy czuję, że już ani chwili dłużej nie mogę milczeć, spotykam się z przyjaciółmi. Nie ma telewizora, radia, komputer w dawkach raz na dni kilka. Niestety powrót z takiego urlopu mocno boli przez dni kilka, ale za to regeneracja zupełna. I byłoby całkiem sielsko i anielsko, gdyby nie pospolitość, co skrzeczy z każdego metaforycznego „kąta”. Bo na przykład. Siedzę sobie na pomoście, napawam się odgłosami przyrody, podglądam kormorany i perkozy, aż tu właściciel pomostu się pojawia i zaczyna pogawędkę: „Wie Pani, że kazali mi rozebrać pomost?” Skoro pomost jest jego, to pytam przytomnie „Kto kazał?”. „Władze gminy. Pismo dostałem. Muszę w ciągu 3 miesięcy rozebrać i złożyć papiery o pozwolenie na postawienie nowego, ale według projektu, który muszę kupić. A później będę płacił podatek od tego pomostu”. Zafrasowałam się nad dolą rolnika, co miał nieszczęście mieć łąkę przylegającą do jeziora i zachciało mu się pomost zrobić. Poużalałam. I wcale nie do śmiechu mi było, bo jak się zastanowić, co jeszcze – idąc tropem pomysłu z pomostami, (choć jeszcze nie sprawdziłam, jak to na prawdę jest) – nasza władza wymyśli, włos się na głowie jeży. Drugim momentem, który naruszył mi spokój wypoczynku była rozmowa ze znajomą. Znamy się z czasów, kiedy jako „miastowi” próbowaliśmy życia wiejskiego, bo wtedy jeszcze w powiedzeniu: „Kto ma owce, ten ma, co chce” było sporo prawdy. Spotkałam się więc ze znajomą niewidzianą lat kilka i rozmawiałyśmy. O dzieciach, wnukach, filmach, ostatnio przeczytanych książkach. A kiedy nie dało się już uciekać w tematy neutralne, o polityce. I czar prysł. Nic to, że znajoma bardziej platformowa, czy nawet palikotowa. Nic to, że za jedyne lekarstwo na trudne dziś uznaje natychmiastowe „spieprzanie z tego kraju”. Najbardziej zszokowana byłam jej przemyśleniami na temat rocznicy Powstania Warszawskiego. Kobieta sześćdziesięcioletnia, urodzona i wychowana w Warszawie. Posiadająca dyplom renomowanej uczelni moje wywody na temat odwagi, honoru, odwiecznego pragnienia wolności, głębokiego patriotyzmu przekazywanego przez pokolenia, odrzekła: „Gdyby nie to głupie powstanie Warszawa byłaby dziś stolicą Europy. A tak jedyne, co uzyskali to ruiny stolicy”. I co można odpowiedzieć. Zapytałam tylko, jak ocenia Powstanie w Getcie. Warszawskim. Odpowiedzi nie uzyskałam, więc poszłam na ryby. Nie da się uciec do końca. Może, gdybym nie była taką gadułą. Dopada nas rzeczywistość i to w najmniej oczekiwanym momencie. Taka ona jest. Pewnie wszędzie, może tylko my Polacy mocnej ją czujemy, bo od wielu lat bardzo wielu stara się, aby zniszczyć wszystko, co nas łączy. Jeśli dalej będziemy na to pozwalać, za lat kilka staniemy się wspólnotą obcych sobie, nielubiących i nierozumiejących się ludzi. A co dalej z tego wyniknąć może? To już na zupełnie nie wakacyjny czas refleksja.
Anna Dąbrowska