Andrzej Siwiński jest autorem publikowanego na łamach „Gazety Częstochowskiej” cyklu „Od parafii do parafii w byłym województwie”. Podczas jednej z wizyt w redakcji udzielił nam wywiadu na temat swojej książki „Przydrożne i cmentarne ślady września 1939 na ziemi częstochowskiej”, a także jego działalności jako pasjonat i promotor turystyki rowerowej. Pozycję wydało Muzeum Częstochowskie.
Co możemy znaleźć w Pańskiej publikacji?
– Nie wiem, czy będę obiektywny, ale mam śmiałość stwierdzić, że znajdzie się w niej wszystkie ślady września 1939 roku. Są to mogiły wojenne, przede wszystkim cmentarne, ale również przydrożne, leśne. Poza tym tablice pamiątkowe, pomniki, choć tych ostatnich z kampanii wrześniowej jest znikoma ilość. Jako ziemię częstochowską przyjąłem obszar byłego województwa częstochowskiego – gdy zaczynałem moje działania i współpracę z „Gazetą Częstochowską” jeszcze istniało – czyli obszar do Praszki, Lublińca, nawet Dobrodzienia i Olesna z jednej strony, z drugiej po Radomsko, Gidle, Szczekociny, aż w powiat włoszczowski, a na wschodzie i południu do Myszkowa i Woźnik. Teren przeszukałem z bardzo szczegółową mapą i odnalazłem wszystkie cmentarze. Wykreślałem kolejne białe plamy na moim szlaku, każda następna wycieczka prowadziła w miejsce, gdzie jeszcze nie byłem. Opisałem zdarzenia od pierwszego dnia ataku Niemiec na Polskę – powiat częstochowski był na rubieży naszego kraju. Walczyli tu i ginęli żołnierze z 27. Pułku Piechoty z Częstochowy, wchodzącego w skład 7. Dywizji Piechoty, która miała bronić odcinka od Krzepic po Woźniki w ramach Armii Kraków. Swoje odkrycia weryfikowałem z przebiegiem bitew oraz ruchem naszych wojsk opisanymi w fachowej literaturze.
Książeczkę, by była przejrzysta, podzieliłem na trzy rozdziały zgodnie z formacjami wojskowymi: pierwszy dotyczy lotników, których sporo zginęło nad ziemią częstochowską, byli to głównie obserwatorzy, ale również strzelcy pokładowi i dowódcy eskadr bombowych; drugi opisuje ułanów z dwóch Brygad Kawalerii – słynnej Wołyńskiej, która stawiła dzielny opór pod Mokrą 1 września i Krakowskiej, broniącej w pierwszym dniu wojny rejonu Koszęcina i Woźnik; trzeci jest największy i dotyczy piechoty, czyli 27. Pułku z Częstochowy, 25. z Piotrkowa Trybunalskiego i 74. z Lublińca.
Dlaczego wybrał Pan akurat II wojnę światową na obiekt zainteresowania?
– To pytanie jest dla mnie łaskawe i ciekawe. Po pierwsze przeżyłem II wojnę światową jako młody chłopak, gdy wybuchła, miałem osiem lat. Gdybym był o rok, dwa lata starszy, może miałbym dotkliwsze doświadczenia, choćby poprzez działalność w harcerstwie i Szarych Szeregach.
Mój tata był pedagogiem. W czasie wojny żołnierzem Armii Krajowej. Będąc dyrektorem Liceum Kupieckiego w Legionowie pod Warszawą, prowadził konspiracyjne, podziemne nauczanie podchorążych. Dzięki niemu młodzi żołnierze mogli zdobyć średnie wykształcenie. Pod koniec wojny swoją działalność ojciec przypłacił życiem. Został wyciągnięty z domu przez gestapo i wszelki ślad po nim zaginął. Na pewno Niemcy zamordowali go, prawdopodobnie w lasach olsztyńskich. Ciała jednak nie odnaleziono i ojciec nie ma własnego grobu. Ten fakt musiał tkwić w mojej świadomości. Gdy odnajdywałem kolejne zaskakujące mnie bardzo mogiły wojenne, umysł przywoływał mi sylwetkę ojca, który oddał życie w czasie II wojny światowej. W ten sposób oddałem mu hołd.
Czy zbieranie tych informacji jest dla Pana pasją, czy traktuje to Pan być może jako rodzaj swoistej misji w celu, na przykład, zabezpieczenia ich dla przyszłych pokoleń?
– Najlepiej, gdybym mógł połączyć oba zagadnienia. Zaczęło się od wielkiej, młodzieńczej pasji, czyli jazdy rowerowej. Odbywałem wiele turystycznych wycieczek dookoła Polski, nawet za granicę udało mi się wyskoczyć, do NRD i Czechosłowacji, bo to był przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Później przyszła rodzina, ciężka praca zawodowa w Hucie Częstochowa, więc hobby poszło na bok. Dopiero na emeryturze wróciłem do roweru i do dziś wspaniale się czuję jeżdżąc na nim.
Ale również chciałem się podzielić moimi odkryciami. Tym bardziej, że szukając śladów wojennych, przy okazji znajdowałem całą masę innych bardzo ciekawych miejsc: przedwojenne dworki oraz pałace magnackie (jak Denhoffów w Kruszynie, Ballestremów w Kochcicach, Siemińskich w Żytnie i tak dalej) i ziemiańskie (niektóre z nich są już nie do odtworzenia ze względu na starą technikę budowy), a także kościoły, pomniki, młyny, uroczyska, jaskinie (chociaż ich nie penetrowałem, bo to by było zbyt wiele) i skałki, w które tak bogata jest nasza Jura. Większość cmentarzy, które odwiedziłem była parafialna. Trudno było się nie zainteresować tamtejszymi kościołami, w szczególności drewnianymi, których wiele pięknych do dzisiaj stoi na obszarze lubliniecko-oleskim. Więc zebrałem obszerny materiał regionoznawczy i postanowiłem go przekazać.
W ten sposób narodził się pomysł powstania przewodnika Pańskiego autorstwa, który ma się ukazać?
– Początkowo nie śmiałem myśleć o książce. Postanowiłem jednak spróbować pisać, wręcz konstruować trasy rowerowe. Wcześniej chciałem się utwierdzić, czy nie mam wyolbrzymionych wyobrażeń na temat elementów, które darzę zainteresowaniem. Zacząłem organizować wycieczki masowo, frekwencja dochodziła nawet do ponad stu osób. Zauważyłem, że większość uczestników podziela moje zdanie, zaczęli mnie wręcz komplementować: „To fajna sprawa”, „A kiedy zorganizuje Pan następny wyjazd? Chętnie weźmiemy udział”. Wtedy zdałem sobie sprawę, że idę w dobrym kierunku. Jeszcze we wrześniu bieżącego roku, mimo że skończyłem już 78 lat, poprowadziłem dwie kolejne wycieczki, razem było ich już 108.
Więc pisałem, najpierw odręcznie, później na maszynie, aż wreszcie w 2002 roku zdobyłem się na zakup komputera, rok później aparatu cyfrowego. W tej chwili swobodnie się nimi posługuję, a aparat jest ze mną nierozłączny, jak klucze do mieszkania.
Swoimi przewodnikami zacząłem bombardować redakcje, między innymi „Gazety Częstochowskiej”. Było to osiem lat temu. Na podstawie moich tras powstał bardzo obszerny przewodnik, który ponad rok temu złożyłem do Częstochowskiej Organizacji Turystycznej. Umowa niedawno została podpisana. W końcu listopada ukaże się pierwsza część, druga – w ciągu dwóch lat. To jest duża praca, sporo mapek. Całość jest kosztowna i redakcyjnie pracochłonna, ale udało mi się.
Jest Pan znany również z tego, że zabiega o korekty istniejących tablic upamiętniających II wojnę światową i wystawianie nowych.
– W związku z cyklem pisanym przeze mnie dla „Gazety Częstochowskiej” odezwały się do mnie rodziny niektórych poległych. Rozszerzyli życiorysy żołnierzy, albo zwrócili uwagę na błędy, jakie, niestety, znajdują się na nagrobnych tablicach inskrypcyjnych. Na przykład w Niegowej na grobie oficera i trzech nieznanych żołnierzy niewłaściwie podano, iż byli z 22. Pułku Piechoty, a ta jednostka nie walczyła na naszym obszarze, tylko na Pomorzu. Upamiętnieni w Niegowej należeli do Kompanii Łączności, która miała koszary na Aniołowie i była samodzielną jednostką podlegającą bezpośrednio sztabowi 7. Dywizji Piechoty. Sprostowałem to.
Niejednokrotnie alarmował Pan również o wprowadzającej w błąd tablicy na ścianie kościoła pw. św. Zygmunta w Częstochowie. Jak dotąd bezskutecznie…
– Podobno jest przeszkoda natury formalnej. Fundatorzy tablicy, a było to trzydzieści lat temu, muszą wyrazić zgodę i niemożliwe jest, żeby ich teraz odnaleźć. To dziwne. Sądzę, że przepisy nie są aż tak sztywne i bezwzględne, że nie można poprawić błędów.
Jakie nieprawdziwe informacje są na tablicy?
– Po pierwsze liczba lotników poległych w kampanii wrześniowej nad ziemią częstochowską, było ich więcej. Ponadto jeden z wymienionych przeżył strącenie samolotu, dostał się do niewoli, po wojnie wrócił do kraju i zmarł dopiero w latach sześćdziesiątych. Poza tym tablica jest niechlujnie zredagowana, bo nie powinno się w języku polskim imion skracać jedynie do pierwszej litery, bo tak naprawdę nie wiadomo, jakie to imię było. Więc mam nadzieję, że doczekam wymiany tablicy, szczegółowa dokumentacja jest w moim opracowaniu i za jej prawdziwość głową odpowiadam.
Wyszedłem też z inną inicjatywą. Na Lisińcu znajduje się dwanaście obronnych, betonowych bunkrów, które nasi żołnierze zdołali jeszcze wybudować latem 1939 roku. Jeden z nich jest się na terenie pięknego Cmentarza Komunalnego. Zaproponowałem, żeby na 75. rocznicę kampanii wrześniowej postawić przy nim obelisk lub krzyż z tablicą, na której zostaną wymienieni wszyscy żołnierze polegli na naszym terenie na początku II wojny światowej. Czasu jest sporo, więc spokojnie można zebrać fundusze i przeprowadzić konkurs plastyczny na projekt pomnika. To byłaby wspaniała pamiątka o naszych obrońcach. Wtedy można by sobie ewentualnie darować poprawianie błędnych informacji gdzie indziej.
Jak długo zbierał Pan informacje do swoich opracowań?
– Siedemnaście lat. W 1992 roku kupiłem rower górski, choć wolę go nazywać terenowym. Oczywiście od początku towarzyszył mi aparat fotograficzny, wtedy jeszcze nie cyfrowy, tylko potężna Zorka, co było dosyć kłopotliwe technicznie i finansowo, bo na jednej wycieczce potrafiłem zużyć dwie rolki małoobrazkowe. W tej chwili mam piękny czas plonów. Jednym z nich jest omawiana obecnie książka. To mi w pełni wynagradza poniesiony wysiłek.
Jednak nie zaprzestaję uprawiania turystyki rowerowej. Obecnie brakuje mi 82 kilometrów do przekroczenia granicy 100 tysięcy, którą muszę osiągnąć. To będzie swoista klamra. Mam też wciąż nowe pomysły. Obecnie opracowuję kolejną wycieczkę, która zaczyna się przy mało znanej jaskini jurajskiej, w potężnym kamieniołomie, w centrum Rudnik. Została przypadkowo odkryta przez dwóch miejscowych uczniów w 1992 roku, którzy bawiąc się w tym miejscu, poczuli przeciąg wiatru. Później fachowcy doprowadzili do otworzenia ponad dwustumetrowej jaskini, w środku której znajduje się pięciometrowej głębokości jeziorko. Później trasa ciągnie się przez Mstów do Ossony i Cmentarza Żydowskiego Kirkutu. Zakończenie przed Rezerwatem Archeologicznym na Rakowie. Następny szlak też mam już w głowie, o roboczym tytule „Dookoła Lelowa”.
Dziękuję za rozmowę.
Andrzej Siwiński prowadzi własną stronę internetową www.rower.czest.pl.
ŁUKASZ GIŻYŃSKI