Sabina Lonty, urodzona w 1945 roku, znakomita artystka od wielu lat związana z Częstochową, ukończyła studia w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku na Wydziale Malarstwa. Miała kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w galeriach i muzeach w Polsce oraz za granicą: w Holandii, Grecji, Szwecji, USA, Niemczech, Francji. Brała udział w ponad stu wystawach zbiorowych w kraju i na świecie. Jej obrazy znajdują się w zbiorach muzeów w Polsce i Holandii, Szwecji, Niemczech, Chile, Japonii. Jest laureatką wielu nagród i wyróżnień artystycznych, w tym nagrody Prezydenta Miasta Częstochowy za rok 1997.
– Jesteś częstochowianką z wyboru. Co o tym zdecydowało?
– Przede wszystkim małżeństwo z Romanem, ale również i to, że rodzice i dalsza moja rodzina pochodzą z tych okolic. Chociaż urodziłam się w Gdańsku, jestem z wyboru częstochowianką. Moje miejsce jest tam, gdzie czuję się dobrze, gdzie otaczają mnie przyjaciele i życzliwi ludzie, gdzie mogę egzystować na krawędzi świata realnego i świata wyobraźni. To miejsce mogło być wszędzie, ale znalazłam je tutaj, w Częstochowie.
– Jak wspominasz studia i profesorów?
– Lata studiów były niezwykle interesujące, burzliwe. Chyba najbardziej pamiętam prof. Studnicką, która uczyła nas koloru i prof. Jackiewicza, u którego robiłam dyplom. On dawał mi dużą swobodę twórczą.
– Świat twoich obrazów – liryczne pejzaże, martwe natury – to świat odrealniony, pełen nostalgii, metafor i symboli. Na płótnach pojawiają się dziwne stwory, senne ogrody, trudne do zidentyfikowania rośliny, wyczuwalna jest jakaś magiczna aura. Co jest dla ciebie inspiracją?
– Poezja, podróże, zarówno te po wielkim świecie, jak i po swojskich wsiach, oraz samo życie, obcowanie z ludźmi. Moje obrazy są zapisem chwili, nastroju. Na wiele rzeczy reaguję bardzo spontanicznie, jest to klucz do mojego malowania. Temat, fabuła rozumiane w sensie literackim nie mają dla mnie istotnego znaczenia, choć ułatwiają nawiązanie kontaktu z widzem.
– Czyja poezja jest ci bliska?
– Moi ulubieni autorzy to Poświatowska, Jasnorzewska, Rilke. Był czas, że np. z poezją Rilkego obcowałam nieprzerwanie dwa lata i z tego powstały obrazy.
– Czym jest dla ciebie twórczość malarska?
– Teraz, z upływem czasu, uświadamiam sobie, że jest najważniejsza, ale nie za wszelką cenę. Równie ważne są życie i najbliższe mi osoby.
– W malarstwie jesteś wierna sobie, konsekwentna w wyborze artystycznej drogi, masz mistrzowski warsztat, perfekcyjnie operujesz kolorem i światłem – to wg mnie klasyka w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa. Co sądzisz o działaniach plastycznych w rodzaju obierania ziemniaków czy opakowania budynku.
– Ja jestem tradycjonalistką, moje narzędzia to pędzel, farba, płótno. Ważne jest, by być w zgodzie z sobą, robić swoje. Oczywiście dopuszczam takie działania plastyczne, o których mówisz, ale one w zasadzie mnie nie interesują.
– Czy aprobujesz taką artystyczną autopromocję jak skandal, prowokacja?
– Toleruję to, choć do pewnych granic. Wielu artystów w ten sposób zaistniało, by potem robić swoje. Więc jeśli to komuś potrzebne, może się tym posłużyć.
– Co sądzisz o tych obszarach sztuki drugiej połowy XX wieku, którą określa się mianem postmodernizmu, gdzie panuje swoiste wymieszanie gatunków, eklektyzm, chaos?
– W sztuce współczesnej rzeczywiście panuje chaos, co jest szczególnie trudne dla odbiorców. Ten chaos to również brak jasnych kryteriów ocen, brak krytyków, nie ma autorytetów. Ale z tego chaosu może się coś wyłoni, jakaś nowa wartość, mam taką nadzieję.
– Mąż Roman, również artysta, jest twoim towarzyszem życia od czterdziestu lat. Tak trwały związek w artystycznym świecie to ewenement.
– Zgadza się, często związki w środowisku artystycznym nie są trwałe. Nasz przetrwał, jestem z tego powodu szczęśliwa. Nasze małżeństwo opierało się na miłości, na związkach duchowych, intelektualnych. Zawsze powtarzam, że mam wspaniałego męża. Jest tolerancyjny, kocha, szanuje, ceni to, co robię, cieszy się ze wszystkich moich sukcesów.
– Macie dorosłego syna, Tomka. Czym się zajmuje?
– Skończył anglistykę, ma już swoją rodzinę, właśnie niedawno zostałam babcię.
– Jak wygląda codzienność w życiu artystki?
– Bardzo różnie, bywało ciężko. Roman zawsze mi pomagał i dzięki temu umiałam to pogodzić. Swego czasu pracowałam na uczelni, ta praca bardzo mi się podobała, chciałam dać jak najwięcej z siebie i, niestety, bardzo się spalałam. Kochałam młodzież, angażowałam się emocjonalnie, nie uczyłam studentów malowania na mój sposób, chciałam jedynie nauczyć ich pewnego sposobu myślenia, odbierania świata oraz tego, co należy robić z wewnętrzną świadomością. Niestety, musiałam zrezygnować, miałam zbyt wiele obowiązków.
– W waszym pięknym domu mieści się również galeria. Kiedy powstała i skąd wziął się pomysł?
– Dom nie był jeszcze wykończony, a wiele osób przychodziło do nas oglądać moje obrazy, prezentacja prac była bardzo uciążliwa. Wtedy mój mąż wpadł na pomysł, by wybudować oddzielne pomieszczenie wyłącznie na obrazy. W trakcie budowy pojawiła się nowa myśl, aby obok moich prac eksponować obrazy naszych przyjaciół. Otwarcie galerii miało miejsce w 1994 roku. Stałą ekspozycję stanowią moje obrazy oraz prace Jerzego Dudy-Gracza.
– Nad czym obecnie pracujesz?
– Co roku jeżdżę na plenery, przeważnie do Grecji lub do Włoch. Teraz utrwalam na płótnach wspomnienia z plenerów, będą to cykle obrazów greckich i włoskich.
– Plany na najbliższą przyszłość?
– Nie są sprecyzowane. Może w przyszłym roku uda mi się zrobić wystawę.
– Marzenia?
– Kocham podróże i odczuwam pewien niedosyt, otóż nigdy nie byłam w Hiszpanii – więc marzy mi się Hiszpania.
HALINA PIWOWARSLKA