Mówi się z przekonaniem, że szkoła wychowuje. Ale czy zawsze do dobrego? Czy pedagodzy potrafią wyważyć swoją moc sprawczą i nie przekroczyć barier wyznaczonych im przez system edukacji? Życie weryfikuje te pytania i pokazuje, że – niestety – w szkołach dochodzi do nadużyć wychowawczych.
Tak ostatnio stało się w jednej ze społecznych, warszawskich szkół, gdzie miało miejsce ostentacyjne propagowanie postaw homoseksualnych. Dyrektor tej placówki przystała na propozycję organizacji lekcji o barwach LGBT i zdecydowała, że w ramach solidaryzowania się ze środowiskami homoseksualnymi uczniowie podczas balu studniówkowego wykonają tradycyjnego poloneza w nowej formule, czyli w parach jednopłciowych. I zatańczyli chłopak z chłopakiem i dziewczyna z dziewczyną.
„Oświecona” dyrektor zlekceważyła fakt, że szkoła nie jest miejscem do eksperymentów, które mogą doprowadzić do wypaczenia postaw młodych osób. Co więcej, bardzo z siebie zadowolona wprost stwierdziła w mediach, że pomysł tego stowarzyszenia bardzo jej przypadł do gustu. Raczej nie wzięła pod uwagę, czy przypadnie on do gustu rodzicom i młodym ludziom. Trudno przy tym przypuszczać, że nie zdawała sobie sprawy, że młodzież, bojąc się odrzucenia i krytyki, nie będzie oponować i – pod presją – podda się dyktatowi dyrektor.
Natomiast w Częstochowie Urząd Miasta za publiczne pieniądze wyprodukował grę pod nazwą: „Na tropie uprzedzeń”. Tę – jak określił pomysłodawca – antydyskryminacyjną edukację – kieruje się do najmłodszych częstochowian – uczniów w wieku od 7–10 lat i zamierza wprowadzać
do szkół.
Walka z dyskryminacją jest oczywistą koniecznością, ale po wgłębieniu się w instrukcję obsługi gry wychodzi prawdziwa intencja twórców: próba lewicowego ideologizowania młodych częstochowian.
Twórca gry pokusił się o zbudowanie dziesięciu postaci o określonych cechach osobowości i statusie społecznym – wszystkie mają dwa, sprzeczne ze sobą oblicza. Osoby te są sprawcami przestępstw, a dzieci, prowadząc śledztwo poprzez drogę eliminacji (kasowania), mają za zadanie wykryć, kto ten niezgodny z prawem czyn popełnił. I oceniają, na przykład: bezwzględnego przywódcę mafii, ceniącego tradycyjne wartości (w domyśle: prawicowe), który „eliminuje konkurentów z zimną krwią, nie posiada skrupułów, a w życiu prywatnym jest człowiekiem niezwykle ciepłym i opiekuńczym, uwielbia spędzać czas w gronie rodziny; dla swoich wnuków zrobi wszystko, dosłownie; i od 40 lat żyje w szczęśliwym związku małżeńskim”. Kolejna postać to: piłkarka, opiekuńcza trenerka, która na co dzień prowadzi zajęcia dla dzieci, ale w wolnych chwilach lubi poszaleć na imprezie w klubie, a podczas meczu zamienia się w charyzmatyczną przywódczynię grupy kibiców i doprowadza do niebezpiecznych zdarzeń. Jedyną, jednowymiarowo pozytywną postacią jest liderka partii feministycznej, którą cechują odwaga i charyzma. Świetnie sobie radzi na scenie politycznej, nawet z najtwardszymi przeciwnikami. W wolnych chwilach natomiast ceni sobie spokój i odpoczynek na łonie natury i lubi spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi, których ma bardzo wielu.
Poważne, o głęboko psychologicznym podłożu, zadania rozszyfrowywania różnych typów charakterologicznych, uwikłanych w niezgodne z prawem działania, powierza się siedmiolatkom, którzy dopiero co wychodzą spod skrzydeł rodziców i szerzej poznają świat. Ten jest okrutny i podszyty różnymi fałszami i pozorami, i dobrze jest przygotować dzieci na czyhające na nie zagrożenia. Ale przymuszanie pierwszoklasistów do tropienia uprzedzeń i stereotypów, doszukiwania się we wszystkim drugiego dna, może wywołać u nich nadmierną podejrzliwość w obcowaniu z drugim człowiekiem oraz uruchomić skłonność do obarczania innych złymi intencjami, również tych najbliższych – w rodzinie czy klasie, a przede wszystkim, w tak młodym wieku wprawiać do przyjmowania zasad relatywizmu moralnego. Czy to jest dobre dla tak młodych, wrażliwych osób? Z perspektywy delikatnej i właśnie nieukształtowanej jeszcze osobowości dziecka – śmiem twierdzić, że absolutnie szkodliwe.
URSZULA GIŻYŃSKA