Prawie dwa miesiące w Częstochowskim Ośrodku Preadopcyjnym, prowadzonym przez Stowarzyszenie „Z Ufnością w III Tysiąclecie”, jako wolontariuszka pracowała Francuska Marie Helene Leroy.
Prawie dwa miesiące w Częstochowskim Ośrodku Preadopcyjnym, prowadzonym przez Stowarzyszenie „Z Ufnością w III Tysiąclecie”, jako wolontariuszka pracowała Francuska Marie Helene Leroy. Marie przyjechała do Częstochowy na zaproszenie szefowej Błękitnej Gwiazdy – Bogumiły Kmieć oraz wiceprezesek – Sabiny Kubackiej i Joanny Gorzałki.
30 marca członkinie Błękitnej Gwiazdy i prezes Stowarzyszenia „Z Ufnością w III Tysiąclecie” – Bernadetta Strąk przygotowały gościowi uroczyste pożegnanie.
Rozmawiamy z Marie Helene Leroy.
Co zadecydowało, że wybrała Pani Częstochowę?
– Mieszkam w Argeles-Gazost, blisko Lourdes, które jest miastem bliźniaczym dla Częstochowy. To sprawiło, że zainteresowałam się waszym miastem. Cieszę się z pobytu w Polsce, bo moi pradziadkowie byli Polakami. Nazywali się Krabońscy.
A dlaczego wybrała Pani Ośrodek Preadopcyjny?
– Chciałam zajmować się małymi dziećmi, niemowlakami, więc kiedy dowiedziałam się, że w Częstochowie jest taki ośrodek , spytałam prezes Błękitnej Gwiazdy we Francji, czy jest tam potrzeba pomoc. Gdy potwierdziła, że jak najbardziej – przyjechałam.
Czym konkretnie zajmowała się Pani w Ośrodku?
– Opiekowałam się dziećmi. Przebierałam je, karmiłam przytulałam.
Czy zaprzyjaźniła się Pani szczególnie z jakimś dzieckiem?
– Wszystkie maluchy były kochane. Bardzo się z nimi związałam. Przyjaźnie natomiast, jakie miałam przyjemność nawiązać, są związane z członkiniami Błękitnej Gwiazdy. Panie były bardzo serdeczne i opiekuńcze, zapraszały mnie do siebie, razem zwiedzałyśmy miasto i okolice.
Czy pracując w Ośrodku miała odkryła Pani jakieś nowe wartości?
– Nauczyłam się bardzo wiele. Od dawna pragnęłam zajmować się sierotami. Dostrzegałam, że personelowi w takich ośrodkach brakuje czasu na zabawę z maluchami. W Częstochowie panie dały mi wiele swobody, a jednocześnie zawsze były blisko i pomagały w rudnych chwilach.
Czy we Francji też podejmowała Pani działania w wolontariacie?
– Praca w Polsce jest dla mnie pierwszym takim doświadczeniem. Miałam wcześniej propozycję wyjazdu do Etiopii, ale nie udało mi się zrealizować planu. Teraz od dwóch lat jestem na emeryturze, w pierwszym roku zajmowałam się swoimi wnukami, które chorowały, potem podróżowałam, a w trzecim stwierdziłam, że muszę być pożyteczna.
Po powrocie do domu podejmie Pani podobną pracę?
– We Francji istnieje Stowarzyszenie „Różowy Fartuch”, które zajmuje się pomocą chorym dzieciom. Nie ma ono reprezentacji w rejonie, gdzie mieszkam, więc może poczynię kroki, by założyć filię tej organizacji. Obawiam się jednak trudności administracyjnych.
Czy we Francji praca w wolontariacie jest powszechna?
– Jest bardzo dużo stowarzyszeń i organizacji, działających w różnych obszarach społecznych. We Francji małe dzieci nie trafiają do sierocińców, ale do tzw. domów zastępczych, w których jest niewielka liczba wychowanków.
Jak Pani postrzega Polskę, Polaków, Częstochowę?
– Z tego pobytu mam bardzo miłe wspomnienia, bo osoby z Błękitnej Gwiazdy, podejmowały mnie jak królową. Może więc, by mieć szersze spojrzenie na Polskę i Polaków muszę odwiedzić inne strony.
Co najbardziej się spodobało w Częstochowie?
– Zauroczyła mnie Jura Częstochowska. Chciałabym przyjechać tu w innej porze roku, by w pełni poznać jej uroki. Bardzo też podobał mi się Kraków.
Zatem wybierze się Pani ponownie w nasze strony?
– Jeszcze nie wiem, to zależy od moich dzieci, które też czasem potrzebują mojej pomocy.
Z jakimi przemyśleniami wyjedzie do domu?
– Jest mi smutno, że muszę opuścić dzieci.
Dziękuję za rozmowę.
Bardzo dziękuję pani Małgorzacie Szeląg za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu.
Urszula Giżyńska