Kurczy się – jak skwarki na ogniu – lista firm, których ministerstwo finansów zwalnia od posiadania kas fiskalnych.
Jako pierwsi zobligowania do zainstalowania kas – mimo protestów – zostali, z początkiem ubiegłego roku taksówkarze. Teraz podobny los czeka: fryzjerki, kosmetyczki, introligatorów, tapicerów, parkingowych, ślusarzy, lakierników….
– Wprowadzone przez resort finansów rozporządzenie w sprawie kas fiskalnych było niezgodne z ustawą o podatku VAT, dlatego skierowaliśmy protest do Trybunału Konstytucyjnego. Ten wypowiedział się dopiero we wrześniu ubiegłego roku, ale w miedzyczasie, w maju, w życie weszła znowelizowana ustawa, która prostowała błędy. Tym samym postawiono nas pod ścianą – mówi Paweł Ujma, prezes Stowarzyszenia Inter-Taxi.
Teraz kasy fiskalne będą musieli zainstalować od 30 kwietnia br. między innymi rzemieślnicy, którzy rozliczają się za pomocą karty podatkowej – fryzjerzy, tapicerzy, lakiernicy… (rozporządzenie w tej sprawie ukazało się już w Dzienniku Ustaw z 27 grudnia 2004 r.)
Nie płacą oni PIT, w zamian mają niewielki ryczałt, ale z podatku VAT rozliczają się na ogólnie przyjętych zasadach i to właśnie maja kontrolować kasy. Jednak obowiązek ich wprowadzania nie będzie dotyczył drobnych rzemieślników. – Kasy muszą zainstalować ci, których roczne dochody przekroczą pułap 40 tys. zł. Natomiast rozpoczynający działalność już po przekroczeniu połowy tej kwoty – wyjaśnia Teresa Jachura, p.o. zastępcy naczelnika I Urzędu Skarbowego w Częstochowie.
Odetchnęli krawcy i kominiarze, na razie oszczędzono im wydatków związanych z instalacją kas, choć były takie zakusy. Pomimo nacisków posłów pominięto też lekarzy i prawników, bo – zdaniem ministerialnych urzędników – ich działalność byłaby trudna do rejestracji, bowiem swoich pacjentów i klientów obsługują sam na sam, a zatem przypadki niewbijania na kasę mogą być częstsze i niekontrolowane. Inaczej jest u fryzjerów, których pracę w zakładach z reguły obserwują inne osoby, czekające na podstrzyżyny, śledząc przy tym czy wydawane są paragony – tak przynajmniej argumentują w ministerstwie finansów. Najciekawsze jest jednak to, że fiskus z góry zakłada i godzi się z tym, że lekarze i prawnicy mogą “kręcić na lewo”.
Zmuszone do instalacji kas na przykład fryzjerki i fryzjerzy sceptyczne i podchodzą do pomysłu ministerstwa. Nie wszystkie stać na tak duży wydatek. – Kasa kosztuje średnio od 1 do 2 tysięcy zł. W połowie jest refundowana z budżetu państwa, firma dostaje na nią ulgę w podatku – mówi dystrybutor kas Krzysztof Marciniak, właściciel sklepu “Jolanta”. Z cenami jednak, już w przypadku taksówkarzy był niezły galimatias.
– W ubiegłym roku, w kwietniu, za kasę musiałem zapłacić 2,4 tys. zł. Dziś identyczna, od tego samego producenta kosztuje 1,2 tys. zł. Zwrócono mi około 1 tys., ale i tak mój wydatek był większy niż aktualna cena – mówi z goryczą Paweł Ujma. – Kasa z montażem kosztowała mnie 2,6 tys. zł. Zwrócono mi połowę ceny netto, ale tylko za samo urządzenie, czyli ok. 1,1 tys. zł – żali się inny kierowca z Inter-Taxi.
– Pomysł z kasami dla drobnych przedsiębiorców to piramidalna bzdura. To sposób na skuteczne zniechęcanie ludzi do podejmowania działalności gospodarczej. Za ten noworoczny prezent podziękować możemy panom Millerowi i Belce. Kasy wcale nie zlikwidują szarej strefy, bo większość rzemieślników przejdzie na bezrobocie i swoje usługi będzie wykonywać po cichu. Budżet zamiast zarobić, straci. Szary obywatel nie ma jednak wpływu na decyzje zapadające na górze, jest bezradny. A wysocy urzędnicy żyją w nierealnym świecie, nie mają pojęcia o codziennych problemach obywateli. Niech będzie fiskalizacja, ale powinniśmy jasno i uczciwie wiedzieć, gdzie trafiają nasze pieniądze, bo jak powszechnie się słyszy najczęściej do kieszeni prominentów – mówi Krzysztof Walczak, właściciel zakładu fryzjerskiego “Krzysztof”.
Swoją decyzję o konieczności montażu kas ministerstwo finansów tłumaczy plagą nierozliczania się z fiskusem, zwłaszcza drobnych przedsiębiorców. Lwia część dochodów – zdaniem urzędników – trafia bezpośrednio do kieszeni właścicieli małych firm, przez co straty ponosi budżet. Resort uruchomił nawet akcję “Weź paragon”, która ma unaocznić podatnikom, że poprzez odbieranie dowodów zakupu przyczynią się do wzrostu finansów państwa. Część ekonomistów jest innego zdania. – Jak urzędnicy dopilnują, ile kosmetyczka zrobiła danego dnia manicure – dwa, trzy, a może dziesięć, ile głów uczesała fryzjerka? – nie kryją wątpliwości.
Trudno sądzić, że wraz z wprowadzeniem kas fiskalnych problem szarej strefy zniknie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a dochody państwa radykalnie wzrosną. Aby tak się stało potrzeba rozwiązań systemowych.
URSZULA GIŻYŃSKA, DARIUSZ FIUTY