ATLAS WROCŁAW – WŁÓKNIARZ CANDELA CZĘSTOCHOWA 39:27
Występujący bez Australijczyka Ryana Sullivana zawodnicy częstochowskiego Włókniarza Candeli nie byli faworytami żużlowego spotkania z Atlasem Wrocław. Ba, wielu spodziewało się, że bez lidera “włókniarze” dostaną w stolicy Dolnego Śląska prawdziwe lanie. Lanie było, ale z… nieba, bo o ile do jedenastego wyścigu aura była sprzymierzeńcem zawodników, o tyle już w trakcie rozgrywania tegoż pojedynku nad Wrocławiem rozpoczęły się intenstwne opady deszczu, które rychło zamieniły tor w prawdziwe bajoro. Arbiter Tomasz Proszowski, nie wahał się długo i po konsultacji z kierownictwem obu zespołów, zdecydował się przerwać zawody. Wynik 39:27 uznano więc za końcowy.
W pierwszych bojach gospodarze rzeczywiście niepodzielnie rządzili na torze. Nic dziwnego, skoro niedoświadczona para Adam Pietraszko – Karol Malecha nie mogła w tym spotkaniu zaszkodzić nikomu z rywali. W drugim wyścigu błędy na trasie popełniał także Andreas Jonsson, który minął linię mety za dwójką podopiecznych Marka Cieślaka – Jackiem Krzyżaniakiem i Scottem Nichollsem. W efekcie pierwsze starcia przyjedni przegrali po 1:5.
W trzecim, duet wrocławski – Greg Hancock i Krzysztof Słaboń, został rodzielony przez, jak zwykle ambitnego, Rune Holtę. W czwartym na wysokości zadania znów nie stanęli młodzi – Malecha i Pietraszko. Dopiero w biegu piątym karta się odwróciła. Na pierwszym wirażu wyraźny błąd popełnił Greg Hancock, który podciął swojego partnera Krzysztofa Słabonia. Amerykanin został wykluczony z powtórki, w której Słaboń nie miał nic do powiedzenia w walce z Jonssonem i Arturem Pietrzykiem.
Nasz zespół jeszcze raz mógł radować się z wygranej i po raz kolejny stało się to za sprawą Jonssona i Pietrzyka, którzy w wyścigu ósmym pokonali 4:2 Tomasza Jędrzejaka i Roberta Dadosa, przy czym przez chwilę zanosiło się nawet na podwójną wygraną częstochowian.
Wcześniej, w gonitwie siódmej, trener Andrzej Jurczyński zdecydował się na podwójną rezerwę taktyczną, ale Holta z Jonssonem nie dali rady Hancockowi.
W końcówce (gonitwa dziesiąta), z dobrej strony po raz wtóry zaprezentował się Artur Pietrzyk, który toczył twardy, acz zwycięski pojedynek o dwa punkty z Jędrzejakiem. Pietrzyk nie miał wartościowego wsparcia w Adamie Pietraszce.
Reasumując, biało-zieloni przegrali z Atlasem po raz czwarty w tym sezonie, ale wobec tragicznej sytuacji kadrowej częstochowskiej drużyny jesteśmy dalecy od rozdzierania szat i bicia na alarm. Tę wpadkę można było wkalkulować w scenariusz ligowych wydarzeń.
ANDRZEJ ZAGUŁA