Złożył życie w ofierze mordowanej przez Niemców żydowskiej mniejszości narodowej
Por. Bolesław Grzewiński urodził się 1 stycznia 1901 roku w Warszawie. Tam też ukończył Szkołę Muzyczną im. Fryderyka Chopina. Był muzykiem z powołania, któremu brak środków materialnych uniemożliwił po szkole podjęcie studiów w Konserwatorium Muzycznym w stolicy. Zmarł mu ojciec, więc musiał zająć się utrzymaniem rodziny. Los rzucił go do Wilna jako nauczyciela śpiewu i muzyki. Tutaj też postanowił zostać dyrygentem wojskowym. Przeszedł przeszkolenie na kursie oficerskim i zdał wymagane egzaminy uprawniające do przyjęcia do wojska na etat kapelmistrza. Otrzymał awans na podporucznika ze starszeństwem z 1 marca 1927 w korpusie oficerów administracji, grupa kapelmistrzów. Służył najpierw w 50 pułku piechoty w Kowlu, po czym po kilku latach przyniósł się do Częstochowy. U nas prowadził orkiestrę 27 pułku piechoty do marca 1939. Miał już stopień porucznika, który otrzymał ze starszeństwem z 1 marca 1929. W czasie służby wojskowej ukończył zaocznie Konserwatorium Muzyczne w Warszawie i otrzymał dyplom dyrygenta. W naszym mieście założył Średnią Szkołę Muzyczną im. Stanisława Moniuszki i prowadził ją przez kilka lat równocześnie z pracą kapelmistrza 27 pułku piechoty. W lutym 1939 roku wziął jeszcze pensję w jednostce w wysokości 321 złotych i 88 groszy na rękę jak to się popularnie mówi. W marcu 1939 przeniósł się do Torunia, skąd wyruszył z jednostką na kampanię wrześniową. Po utracie bytu Niepodległego przez mieszkańców Rzeczypospolitej powrócił z żoną i synem do Częstochowy. Jako muzyk objął posadę organisty w parafii pod wezwaniem Św. Zygmunta. Dobrał sobie do pomocy dwóch wychowanków ze Szkoły Muzycznej Lucjana Pikosa z Borowna i 18-letniego Tadeusza Bartniaka.
Dalej ostatnie lata Jego życia potoczyły się szybko. Mając czterdzieści lat był mężczyzną w sile wieku. Jako oficer powinien się zarejestrować w urzędzie niemieckim. Nie spełnienie tegoż obowiązku groziło karą śmierci, jak za wszystko w podbitym kraju. Ponadto miał żonę i synka z którymi mieszkał przy parafii. Obok najstarszego kościółka w mieście Niemcy utworzyli getto dla mniejszości żydowskiej w celach likwidacji fizycznej ludzi. Do organisty zwracali się z getta potrzebujący dokumentów, że są ochrzczeni w obrządku rzymsko-katolickim. Posiadając metrykę mogli otrzymać dowód z urzędu miejskiego tzw. kenkartę umożliwiającą ucieczkę z getta. No i pan porucznik, a teraz organista wystawiał metryki ryzykując codziennie. Wystawił kapitanowi dr Ajzykowi Wolbergowi, byłemu naczelnemu lekarzowi częstochowskiego 7 pułku artylerii lekkiej metryki dla dwóch córek, którym groziło zamknięcie w getcie. Niejednokrotnie nocami pracował, aby z akt zmarłego dobrać wiek odpowiadający żyjącemu. Musiał się strzec wydania tych samych metryk. Pomoc potrzebującym kontynuował do momentu, gdy w getcie Niemcy znaleźli u Żydów wystawione metryki. Zabrali go zaraz do siedziby gestapo przy ulicy Kilińskiego, tam gdzie do niedawna było Pogotowie Ratunkowe. Był tam bity drągiem i torturowany za to, że ośmielił się pomagać Żydom. Współwięzień z celi na Zawodziu po wojnie opowiedział, że odbito mu nerki, a plecy miał czarne od uderzeń. Wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz zmarł 9 sierpnia 1943. Jego dwóch pomocników Niemcy też zabrali. Tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia 1943 roku żona Pana Porucznika wezwana do niemieckiego starostwa została poinformowana, że mąż zmarł w Auschwitz na „zapalenie nerek”. Tak „übermensche” czyli „nadludzie” przestrzegali prawa i porządku wobec mieszkańców okupowanych przez nich ziem polskich.
Fot; Zbiory Autora
Por. B. Grzewiński, w pierwszym rzędzie, pierwszy od lewej
Lech Mastalski