W Miejskiej Galerii Sztuki można oglądać wystawę jubileuszową Czesława Tarczyńskiego. Z tej okazji rozmawiamy z autorem wystawy.
– Ten rok obrodził w wystawy jubileuszowe w Miejskiej Galerii Sztuki. Co Pan sądzi, jako dyrektor instytucji, o tego typu przedsięwzięciach?
– Jest to rok szczególny. Jubileusze obchodzili Maria Ogłaza, Cecylia Szerszeń, Stefan Chabrowski, Jadwiga Wosik, teraz ja. Właściwie wcześniej nie przywiązywałem większej wagi do takich imprez. Zdaję sobie sprawę, że zbyt częste organizowanie wystaw jubileuszowych może pozbawić atrakcyjności wystawienniczej galerii. Jednak teraz myślę, że wystawa podsumowująca dorobek twórczy jest bardzo ważna dla każdego artysty. I dobrze, że są możliwości jej pokazania, właśnie w galerii.
– Jak wobec tego ocenia Pan swój jubileusz?
– Od czasu, kiedy ukończyłem Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie i stałem się pełnowartościowym artystą, minęło sporo czasu. Więc myślę, że to dobry moment, by pokazać swoją twórczość. Na wystawie zaprezentowałem 49 obrazów – pasteli i olejnych.
– Pejzaż to dominująca tematyka.
– Pejzaż to niewyczerpalne źródło inspiracji artystycznych. Można obserwować przyrodę i przetwarzać ją na różne sposoby. To źródło, do którego warto powracać. Nawet wtedy, gdy maluje się abstrakcje.
– Jednak Pana obrazy pozostają raczej w konwencji realistycznej?
– To wszystko zależy, jaki efekt chce osiągnąć. Poprzez malowanie realistyczne nie da się pokazać szumu wiatru, zapachu trawy. To dzieje się w podświadomości. Każdy obraz jest wielowarstwowy. Artysta utrwala to, co obserwuje i to, co przeżywa. Maluję realistycznie, wtedy gdy zachwycają mnie detale w przyrodzie i abstrakcyjnie, gdy chcę pokazać stan mojej duszy.
– W pastelach pojawia się dominacja błękitu.
– Bierze się z chęci pokazania zimy słonecznej, rześkiej. To taki stan w przyrodzie, że wszystko człowieka wtedy cieszy, nie wiadomo dlaczego. To stan sacrum, a zimę jest bardzo trudno namalować.
– Skąd czerpie Pan inspiracje?
– Chęć obcowania z przyrodą spowodowała, że przeprowadziłem się z miasta na wieś. Mieszkam w lesie nad strumieniem między Janowem a Złotym Potokiem. I ciągle obserwuje naturę i ciągle się nią zachwycam. To piękno, które obserwuję jest zmienne. Jest wiele gatunków drzew i roślin o różnych zestawieniach kolorystycznych, ale przyroda cały czas żyje.
– Ulubione motywy?
– Aleja klonów. Kiedyś, gdy budowano pałac, od strony zachodniej powstała aleja klonów, od strony wschodniej-aleja brzóz. Codziennie jeżdżę tam rowerem i obserwuję, jak się rodzą, umierają klony i jak brutalnie wchodzi w przyrodę cywilizacja. Ale na szczęście przyroda się odnawia i doskonale radzi sobie z człowiekiem.
– A plenery?
-Plenery traktuję raczej towarzysko. Mają dla mnie dwojakie znaczenie. To przede wszystkim możliwość obcowania z przyrodą, ale i kolegami po fachu. Dzielenie się doświadczeniami, budowanie więzi w środowisku jest bardzo ważne, bo artyści w Polsce nie mają łatwego chleba. W ostatnich latach sztuka jest jednorazowa, masowa, tandetna. Brakuje mecenasów sztuki. Tak więc, ważne jest bywanie w środowiskach artystycznych i pielęgnacja spotkań.
– Jest Pan prezesem ZPAP i dyrektorem MGS. Jak artysta radzi sobie z obowiązkami urzędnika?
– Teraz każdy musi sobie radzić w różnych warunkach. To nie jest mój pierwszy kontakt z administracją. Przez 4 lata byłem wójtem w Janowie i sprawowanie tych funkcji nie sprawia mi to większych problemów. Ale staram się zachować dystans, by z urzędnika nie stać się urzędasem.
– Plany?
-Otrzymałem zaproszenie na zorganizowanie wystaw indywidualnych w Luksemburgu i Stanach Zjednoczonych. Poza tym, zamierzam się poświęcić tylko malarstwu. Do tej pory zajmowałem się również wzornictwem przemysłowym. Wykonywałem projekty wnętrz, projekty reklamowe. Teraz wiem, że malarstwo jest dla mnie najważniejsze.
ANNA KNAPIK-BEŚKA