Z braku szczęścia – brak medalu


ŻUŻEL: SPEEDWAY EKSTRALIGA

Pechowa była runda finałowa dla żużlowców Złomrexu Włókniarza. Kontuzje podstawowych zawodników sprawiły, że bez wątpienia nasz klub nazwać można… szpitalem. Częstochowianie wybornie spisywali się w zasadniczej części rozgrywek, tylko dwa razy kończyli mecze w roli przegranych. Wywalczyli pierwsze miejsce i pewni swego czekali na walkę o medale. Tu rozpoczęły się przysłowiowe schody.

PLAGA KONTUZJI
Wszystko zaczęło się od kontuzji, jakiej nabawił się mający „sezon życia” Tomasz Gapiński. Kolejne mecze rundy play-off przyniosły urazy Lee Richardsona, Nicki Pedersena i Mateusza Szczepaniaka. Poobijali się także Sebastian Ułamek i Greg Hancock. Zdziesiątkowany kontuzjami zespól nie przypominał w finałowej batalii drużyny, która w cuglach wygrała rundę zasadniczą. Jeżeli do tego wszystkiego dodamy słabszą, od tej, na którą wszyscy liczyliśmy, postawę niektórych żużlowców, wówczas uzyskamy odpowiedź na pytanie: Dlaczego zespół, którego głównym celem była walka o największe laury, zakończył rozgrywki bez medalu?

ODWET KIBICÓW
Ostatni mecz sezonu na Arenie Częstochowa miał być godnym pożegnaniem się żużlowców z kibicami. Szansa na odrobienie strat poniesionych w Winnym Grodzie (34 punkty) była mała, dlatego za główny cel postawiono odzyskanie poparcia u fanów. Czy został zrealizowany, trudno odpowiedzieć. Jak mówi porzekadło, „łaska kibica na pstrym koniu jeździ”. Co oznacza, że pamięta się i ocenia zawodników na podstawie ostatniego spotkania, zaś szybko zapomina, co zrobili dla klubu na przekroju całego sezonu. Dlatego w minioną niedzielę stadion przy ul. Olsztyńskiej świecił pustkami. Statystyki podają, że frekwencja wahała się w granicach dwóch tysięcy osób. Jest to najmniejsza liczba na meczu najwyższej klasy rozgrywkowej w historii klubu. Nawet w czasach kiedy częstochowianie plasowali się w „ogonie” tabeli, czy walczyli o ligowy byt, mogli zawsze liczyć na wsparcie sporej grupy dopingujących.
Był to swoisty protest ludzi, którzy oddaliby serce za klub. Odwet kibiców, którzy poczuli się zlekceważeni przez niektórych żużlowców, bo ich postawa na torze pozostawiała wiele do życzenia.

„GRYŹLI TOR” JAK ZA DAWNYCH LAT
Sam mecz przyniósł wiele emocji. Żużlowcy obu zespołów stanęli na wysokości zadania, serwując kibicom nie lada widowisko. Na (wreszcie) dobrze przygotowanym torze walczyli jak lwy o każdy jego centymetr. Nie brakowało mijanek, zaskakujących rozstrzygnięć, zadziorności, woli walki. Fan najbardziej ceni to, co nazywa się w speedwayowym żargonie „gryzieniem toru”. Mecz, mimo że nie miał praktycznie żadnej stawki, podobał się koneserom tej dyscypliny, gdyż w każdą gonitwę zawodnicy wkładali bardzo dużo serca, pokazali, że zależy im na uzyskiwaniu jak najlepszych wyników.
Starsi miłośnicy ścigania po owalu doskonale pamiętają czasy, gdy Włókniarzowi wiodło się różnie. Wówczas w drużynie mieliśmy tzw. „walczaków”, którzy może nie zawsze wygrywali, ale jeździli ambitnie do końca. Ileż emocji przynosiły wówczas zwycięstwa NASZYCH nad Tomaszem Gollobem, najlepszym żużlowcem Polski. Nie liczyło się, że przegraliśmy mecz z Polonią, ważne, że każdy z jeźdźców dawał z siebie wszystko. I robił to dla klubu oraz kibiców. Takiego ścigania chcemy dziś! Ostatni mecz przypomniał ten okres, sprzed piętnastu, dwudziestu lat.

GREG – FILAREM. RICO – TWARDZIELEM. BRIDGER – OBJAWIENIEM?
Kolejnym aspektem jest budowanie składu na następny sezon. Działacze bacznie przyglądali się poczynaniom zawodników z myślą o tym, którym dać szansę na reprezentowanie biało-zielonych barw w przyszłym roku. We wcześniejszych wydaniach „Gazety Częstochowskiej” nie raz ocenialiśmy postawy poszczególnych żużlowców na przekroju całych rozgrywek oraz samej rundy finałowej. Część z nich spisała się wybornie, natomiast do niektórych można mieć zastrzeżenia.
W ostatnim meczu wszyscy jeźdźcy spisali się dobrze. Na największe wyróżnienie zasługują Greg Hancock – zdobywca kompletu punktów, Lee Richardson – twardziel, który, po makabrycznym wypadku sprzed kilkunastu dni, wziął na siebie trudne zadanie prowadzenia pary i wywiązał się z niego znakomicie oraz młodzieżowiec Louis Bridger, który wszystkich zaskoczył walecznością. Anglik na początku sezonu traktował swoje obowiązki bardzo lekko. Przypomnijmy, że został usunięty przez trenera z obozu kondycyjnego, gdyż nie przykładał się do zajęć. Później w rodzinnym kraju za podobne, „lajtowe” podejście do meczów wylądował „na dywaniku” u promotora klubu. Czyżby wydoroślał? Znalazło to odzwierciedlenie na torze. W konfrontacjach z Zieloną Górą Brytyjczyk zdobył 13 punktów i trzy bonusy! Biorąc pod uwagę, że w częstochowskim klubie od lat poszukuje się wartościowego młodzieżowca, jego postawa rozbudziła nadzieje i wiarę w to, że w przyszłym roku biegi z udziałem juniorów spod Jasnej Góry kończyć się mogą ich zwycięstwami.

JAKA BĘDZIE PRZYSZŁOŚĆ?
Gdy po piętnastym wyścigu ucichł warkot żużlowych motorów, kibice podziękowali żużlowcom za emocje, a zawodnicy fanom za doping, nadszedł czas, by pomyśleć o losach naszego klubu w przyszłorocznych zmaganiach o tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Za wcześnie jeszcze, by mówić o celach stawianych przed zespołem, gdy nie wiadomo, kto go będzie reprezentował. A także, by wymieniać konkretne nazwiska, skoro nie ma pewności, czy główny sponsor klubu zdecyduje się na kontynuowanie współpracy.
Jeżeli właściciele firmy Złomrex podejmą decyzję o sprzedaniu swoich udziałów w spółce CKM Włókniarz, wówczas należy obawiać się o przyszłość żużla w Częstochowie. Jeżeli natomiast panowie Sztuczkowski i Grzesiak obdarzą kredytem zaufania ludzi odpowiedzialnych za żużel w naszym mieście, istnieje duża szansa na optymistyczny rozwój wypadków. Spółka bowiem dysponuje szeroką kadrą zawodników, z których kontrakt kończy się tylko Amerykaninowi Gregowi Hancockowi. Oprócz tych, którzy w minionym sezonie reprezentowali barwy zespołu, w obwodzie pozostają będący na wypożyczeniu Drabik, Dryml i Lindbäck. Szczególnie ostatni z wymienionych – od pewnego czasu korzysta z pomocy sześciokrotnego mistrza globu Tonyego Rikardssona – może okazać się niezastąpiony w przyszłym roku. Jednak największą rewelacją, jak twierdzą kibice, byłoby ściągnięcie do rodzinnego grodu najlepszego trenera i menadżera w Polsce, obecnego coacha reprezentacji Polski Marka Cieślaka. Człowiek ten na żużlu „zjadł zęby” i posiada największy dar – potrafi czynić cuda, wygrywa przegrane mecze, szkoli żużlowy narybek i zawsze potrafi osiągnąć cel.

PRZEPISY!
W myśl przepisów od sezonu 2009 w składzie drużyn występujących w ekstralidze musi być minimum trzech krajowych żużlowców. Częstochowianie mają Gapińskiego i Ułamka. Brakuje trzeciego. I tu coraz częściej słyszy się nazwisko Piotra Świderskiego, który jest przymierzany do naszego teamu od kilku lat.
Inny punkt regulaminu mówi, że podczas meczu w zespole nie może być więcej niż dwóch uczestników cyklu Grand Prix. Na obecną chwilę mamy trzech: Pedersena, Hancocka i Ułamka, który w tym roku wywalczył awans. Nie można też wykluczyć, że Anglik Lee Richardson uzyska tzw. stałą dziką kartę, uprawniającą do występów w GP. Jak widać, od nadmiaru czasem głowa może zaboleć.

POŻYJEMY, ZOBACZYMY
Włodarze Włókniarza nie raz udowodnili, że znają się na pracy, której się poświęcają. Należy zaufać tym osobom i wierzyć, że staną na wysokości zadania – skompletują drużynę, która powalczy o medal oraz stworzą jej jak najlepsze warunki, by ten cel osiągnąć. Wówczas za rok będziemy mogli powiedzieć: „co się odwlecze, to nie uciecze”.

PAWEŁ MIELCZAREK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *