Aktualny kryzys parlamentarno-rządowy pokazał jak na dłoni polityczne talenta, a właściwie ich brak, prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Jego kolejne spektakularne porażki polityczne unaoczniają coraz lepiej całą prawdę o najbardziej, jak dotąd, “chodliwym” towarze politycznym ostatnich lat, którego nazwa brzmi: Układ Pałacowy.
Aktualny kryzys parlamentarno-rządowy pokazał jak na dłoni polityczne talenta, a właściwie ich brak, prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Jego kolejne spektakularne porażki polityczne unaoczniają coraz lepiej całą prawdę o najbardziej, jak dotąd, “chodliwym” towarze politycznym ostatnich lat, którego nazwa brzmi: Układ Pałacowy.
Patrząc na końcówkę drugiej kadencji Kwaśniewskiego z perspektywy ostatnich wydarzeń nie warto teraz nawet wspominać jego (jak i jego otoczenia) wcześniejszych wpadek, typu: skandal z parodiowaniem Ojca Świętego na lotnisku w Kaliszu, czkanie i bekanie podczas uroczystości katyńskich, czy owijanie się flagą w siedzibie ONZ. Wszystko to zdaje się dzisiaj ledwie szczeniackim żartem, w porównaniu z tym, czym później popisał się Aleksander Kwaśniewski. Już nawet nie chodzi o aferę Rywina, bo abstrahując od zarzutów i wniosków stawianych w raporcie posła Ziobry z PiS, przyjętym w ostatnich dniach przez Sejm, dla każdego średnio inteligentnego obserwatora jasne zawsze było, że zarówno Kwaśniewski, jak i Miller, czy sam Rywin stanowią jedną koterię, w której wszyscy znają się jak łyse konie i którą jedynie nieoczekiwanie poróżniły okoliczności.
Rzecz w tym, że to “cudowne dziecko lewicy”, określane przez głównego doktrynera obozu postpezetpeerowskiego – Jerzego Urbana mianem “najbardziej udanego wychowanka sił polskiej lewicy” kompromituje się obecnie brakiem umiejętności rozwiązania kryzysu politycznego, która to cecha powinna stanowić domenę – bądź, co bądź – głowy państwa. Mało tego, tę kompromitację pogłębia fakt, że głowa państwa swego czasu osobiście zaangażowała się w promocję rządzącego później, acz destrukcyjnego układu, robiąc to nawet wtedy, gdy obowiązywała już cisza wyborcza. Na domiar złego w chwili, gdy na układzie rządzącym pojawiły się pierwsze skazy, prezydent nie kwapił się jakoś do przecięcia sprawy, a jego nieśmiałe próby ataku premiera Millera zawsze kończyły się tryumfem tego drugiego.
Dzisiaj, gdy Aleksander Kwaśniewski w sposób nieudolny próbuje przekonać Sejm do poparcia rządu Marka Belki, mając do tego na plecach żądającą postawienia go przed Trybunałem Stanem opozycję, prezentuje oczom opinii publicznej żałosny obrazek, jeżeli ma się dodatkowo w pamięci jego niedawne, pełne pychy i pewności siebie wystąpienia. Jeżeli doda się do tego fakt, że jeszcze nie tak dawno był przecież dla tłumów błyszczącą pełnym blaskiem medialną gwiazdą, a dzisiaj jego notowania spadają dramatycznie w dół, to można dojść do wniosku, że jest to najbardziej wyrazisty przykład tego, jak bardzo dla polityka kapryśna może być fortuna.
Najgorsze jednak w tej całej sytuacji jest to, że pomimo sztucznie podtrzymywanej opinii o rzekomym profesjonalizmie prezydenta tak naprawdę wyszło na jaw, że Kwaśniewski w sytuacji dla państwa kryzysowej nic konkretnego nie potrafi zrobić, a nawet sam przysparza kłopotów. Jest zatem dla państwa kompletnie nieprzydatny, poza oczywiście wypełnianiem niezbędnych funkcji administracyjnych, związanych z podpisywaniem ustaw.
Można dzisiaj pokusić się o takie oto przypuszczenie, że seria błędów prezydenta Kwaśniewskiego w końcówce piastowania urzędu może doprowadzić do tego, że historia nie odnotuje tego czasu tak, jak on sam by tego chciał. Fatalny finisz obnaży prawdę i położy się cieniem na błogich, spędzonych na nieróbstwie dwóch pięcioletnich kadencjach.
ARTUR WARZOCHA