Podczas uroczystości wręczenia statuetek dla przyjaciół Ośrodka Szkolno-wychowawczego nr w Częstochowie wywiadu udzieliła nam aktorka częstochowskiego teatru – Sylwia Oksiuta-Warmus, laureatka „Złotego Anioła”. Pani Sylwia w rozmowie z Urszulą Giżyńską opowiada o współpracy z Ośrodkiem i licznych działaniach prospołecznych, których jest inicjatorką.
Złoty Anioł dla Złotej Dziewczyny. Pani Sylwio, to wyróżnienie ma dla Pani z pewnością szczególne znaczenie?
– To jest pytanie retoryczne, dlatego, że to są najważniejsze spotkania. Przed i w trakcie występu , do którego mnie zaproszono, byłam mocno poruszona – takich emocji nie mam nawet na scenie. Tu czuję kawałek nieba, bo są tu fantastyczni, dobrzy ludzie, którzy serce oddają tym dzieciom, ale przede wszystkim te dzieciaki są niesamowite. Dla mnie to środowisko jest odzwierciedleniem innego świata, do którego każdy z nas tęskni. Świata dobroci, pełnego miłości i bezpośredniości. Bez sztuczności, pozowania, nakładania masek. Te dzieci są prawdziwymi aniołkami, i zapewne stąd nazwa statuetki. Ich dobra energia udziela się, a my ją magazynujemy jak w akumulatorze i przekazujemy dalej, dodając coś od siebie. W konsekwencji to dobro zatacza koło i wraca jak miłość.
Jak kształtuje się Pani współpraca z Ośrodkiem?
– Już kilka lat temu nawiązał się między nami kontakt, który później, z powodu moich innych projektów czy zdarzeń losowych, nieco się rozluźnił. Ale los nas znowu połączył. Dzięki zaproszeniu na piknik rodzinny, organizowany corocznie przez SOSW nr 5 – spotkałam ponownie p. Bożenę Kownacką – cudowną, aktywną kobietę pasjonatkę swojej pracy. Ze swojej strony akcję zbierania misiów, którą zaczęłam kilka lat temu z myślą o osieroconych dzieciach, w tym roku dedykowałam podopiecznym z Ośrodków Szkolno-Wychowawczych. Generalnym punktem był Ośrodek nr 5 w Częstochowie. Misiaków zebraliśmy tak dużo, że otrzymały je dzieci z kilkunastu innych palcówek.
Pani działalność to wiele różnorodnych kierunków…
– Od kilku lat wolontariacko, nie pobierając żadnych opłat, dzielę się swoimi umiejętnościami, pomagając tym, którzy potrzebują wsparcia. Jednym z tych działań jest ilustracyjny teatr lalek Kamishibai, z którym wędruję po różnych ośrodkach czy warsztaty z lalkami teatralnymi. Teraz jednak, kiedy mam małą córeczkę, trudniej mi dotrzeć do każdego, kto mnie potrzebuje. Nadal teatralnie podróżuję, ale ograniczyłam znacznie te wojaże. Postanowiłam działania skumulować w jednym miejscu. W grudniu powołałam do życia, na razie jeszcze nieuprawomocnione, Centrum Arteterapii w Kamieniczce Art. Potraktowałam to jako moją „Szlachetną Paczkę”. Były zajęcia z bajkoterapii, podczas których bajki terapeutyczne czytał ze mną Olek Klepacz, ponadto zajęcia z muzykoterapii, teatroterapii, budowa lalek, plastykoterapia: piankolina, malarstwo sztalugowe z malarką p. Danutą Żak. Do tych zajęć zaangażowałam swoich znajomych i przyjaciół, którzy także pracowali w czynie społecznym, co trzeba podkreślić, bo nie każdego stać na taki gest. W zajęciach uczestniczyły właśnie dzieciaczki z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego nr 5 , Szkoły Specjalnej nr 28 i inne dzieci zdrowe oraz niepełnosprawne z rodzicami. Spotkaniom przyświecała potrzeba arteterapeutycznej integracji. Teraz pomyślałam, aby powołać do życia Fundację Arteterapii. Niestety, na dłuższą metę ograniczają mnie trochę fundusze, bowiem niektóre zajęcia, jak na przykład plastyczne, pochłaniają sporo środków finansowych. Jednak nie chodzi mi o to, aby pobierać pieniądze za zajęcia, bo nigdy tego nie czyniłam, ale by ofertę warsztatów rozszerzyć na większą skalę i móc płacić innym prowadzącym warsztaty. Zależy mi na zawodowcach, profesjonalistach w danej dziedzinie. Tak jak to miało miejsce podczas pilotażowych zajęć w Centrum Arteterapii Arte-Warte.
Ale to nie jedyne Pani obszary prospołecznego działania. Z czego wynika to Pani niezwykłe zaangażowanie społeczne i wolontaryjne?
– Szczęśliwie nie mam nikogo w rodzinie, kto jest poważnie chory czy urodził się z niepełnosprawnością a mimo to ta potrzeba pomocy była we mnie od zawsze. Już w liceum, jeszcze przed Akademią Teatralną, działałam w pogotowiu opiekuńczym. Po studiach aktorskich (równolegle z pracą zawodową w teatrach) kontynuowałam naukę na innych kierunkach studiów. Ukończyłam dziennikarstwo w Warszawie, terapię pedagogiczną z arteterapią w Częstochowie, kursy scenariuszowe w Krakowie. To wszystko próbuję wykorzystać w pracy społecznej, nie tylko z dziećmi, ale też z młodzieżą, dorosłymi, seniorami. Jedną z grup, z którą podjęłam współpracę są bezdomni. Przygotowałam z nimi spektakl „Wystawieni” – został pokazany w Filharmonii podczas Gali Wolontariatu w 2016 roku, którą od kilku lat współprowadzę. I oto, jakie spotkało mnie zdarzenie. Na egzamin z dziennikarstwa (jakiś czas później) wiózł mnie taksówkarz, który wystąpił w tym spektaklu. Mężczyzna był bankowcem, a wskutek różnych okoliczności wszystko stracił. Potem znalazł się pod opieką Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy AGAPE, które pomogło mu się usamodzielnić. Obecnie pracuje jako taksówkarz w Warszawie. Powiedział, że ten występ był dla niego odbiciem od dna. Moje zaproszenie do udziału w spektaklu dowartościowało go. Uwierzył w siebie i poniekąd odzyskał swoje człowieczeństwo. To były dla mnie wielkie słowa. Szczere i wzruszające. Stworzyłam też spektakl z osobami chorymi na raka z Hospicjum Dar Sera. Być może reaktywujemy go w przyszłości. Tymczasem zapowiada się kontynuacja: polsko-francuska współpraca teatroterapeutyczna dotycząca tematyki onkologicznej pod koniec maja br. Ponadto odwiedzam domy dziecka, szpitale, różne ośrodki, szkoły, przedszkola, współpracuję z Fundacją „Częstochowskie Anioły”, organizowałam regularne zbiórki dla bezdomnych czy akcję „Zawieszony Posiłek” dla potrzebujących…
Reasumując, moje zaangażowanie wynika z potrzeby serca. Nie robię tego dla poklasku a efekty od razu lub z czasem przychodzą same. Ta praca jest dla mnie na tyle budująca, że jakbym profesjonalnie rozkręciła temat zajęć arteterapeutycznych może byłabym w stanie zostawić nawet na jakiś czas teatr. Jestem szczęśliwa, dzieląc się swoimi umiejętnościami. Najważniejsze jest to, by praca miała sens.
Właśnie miałam zapytać, czy teatr nie cierpi na Pani oddaniu celom prospołecznym?
– Teatr? Raczej nie cierpi. Odkąd mam córeczkę, to najważniejsza jest rodzina i staram się rozsądnie wszystko rozdzielać, aby nie zaniedbywać dziecka. Wcale nie jest to proste zadanie przy godzeniu obowiązków i pracach w dwóch miastach (Częstochowa – Kraków). Będąc sama, byłam bardziej dyspozycyjna. Natomiast ta wielość zajęć nauczyła mnie asertywności, której nie posiadałam i jeździłam prawie wszędzie, gdzie mnie zapraszano. Teraz potrafię powiedzieć, że w danej chwili nie mogę przyjechać. Po założeniu Centrum Arteterapii odezwali się do mnie zawodowi arteterapeuci i mówili, że chcą u mnie pracować. To budujące. Jednak bywało, że zgłaszały się także instytucje, które nie potrzebowały wolontariackiego wsparcia i czułam, że chcą mnie wykorzystać. A nie o to w tym chodzi, chcę pomagać bezinteresownie, ale tam, gdzie jest to potrzebne. Ta praca nauczyła mnie uważności a macierzyństwo przewartościowało pewne tematy. Nadal wychodzę z założenia, że ludzie są z natury dobrzy, ale bywa, że mają różne intencje.
W teatrze pracuję od 2005 r. (w częstochowskim od 2007), choć nie było mnie prawie 2,5 roku, ponieważ podczas ciąży poszłam na zwolnienie lekarskie a potem miałam całościowy urlop macierzyński. Uznałam, że bycie z dzieckiem jest najważniejsze, że praca nie jest na tyle ważna, aby dziecko zostawiać z nianią na dłuższy czas. Tego czasu nikt nam nie zwróci a spektakle to tylko sztuka, choć piękna, to ulotna. Za moment wejdę w nowe próby. Karuzela zawodowa kręci się nieustannie, a życie biegnie swoją drogą. Na chwilę obecną ostatnia moja premiera to spektakl „Czyż nie dobija się koni” w reż. Magdaleny Piekorz. Cieszę się, że nie podzielam losu granej przez siebie aktorki Alice, która jest nieszczęśliwą kobietą i finalnie zostaje sama z obłędem wobec brutalnej rzeczywistości. Mam rodzinę, pasję, mam dom. O tym marzyłam. To moje szczęście, największy życiowy sukces.
Dziękuję za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA