Źródłem radości wielkanocnej jest zmartwychwstały Chrystus


Wielkanoc, święto radości i nadziei, poprzedza czas Wielkiego Postu. O przygotowaniu katolika na zmartwychwstanie Chrystusa rozmawiamy z ks. dr. Jarosławem Rodzikiem, Pallotynem, redaktorem naczelnym kwartalnika „Apostoł Miłosierdzia Bożego”

Księże Redaktorze, jaka jest rola Wielkiego Postu w życiu katolika?
– Wielki Post jest czasem wyciszenia, zatrzymania i refleksji. Czyniąc teologiczną analogię do wydarzenia z Ewangelii, kiedy Chrystus przebywa 40 dni na pustyni, wskazujemy że Wielki Post ma przygotować człowieka na ziemskie przeżywanie Świąt Wielkanocnych oraz na to, co czeka go w wieczności. Alleluja – Chrystus zmartwychwstał – jest uobecnianiem tego wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat. Dla katolika czas oczekiwania na Święta Wielkiej Nocy jest etapem powolnego wchodzenia w tę przestrzeń niedostrzegalną, niewidzialną nieweryfikowalną. Jest zachętą, by się zatrzymał, by zdał sobie sprawę z przemijalności tego świata.

Czy dzisiaj, w zagonionym i konsumpcyjnym świecie nie gubimy idei wewnętrznej, wielkopostnej odbudowy?

– Post jest konkretem. To nie jest idea. Czy go gubimy? Tak, gubimy. Sami wypieramy z naszego świata, to co wymaga wysiłku, co sprawia trudność, przykrość, co zmusza człowieka do refleksji. Przywykliśmy do życia bardzo szybkiego, bezcelowego. Proszę zauważyć, że u większości osób pierwszą czynnością po przyjściu do domu jest włączenie telewizora, radia czy założenie słuchawek. Człowiek ucieka od ciszy, ucieka od samotności. I ucieka od postu. Co zrobić, by to odwrócić? Przede wszystkim katolik powinien mieć świadomość, czym jest Wielki Post. Później, gdy przeskoczy poprzeczkę zrozumienia jego rangi i ważności, może zmierzyć się z tym, co dzieje się od 6 rano do 23. Na ogół, gdy kładziemy się spać, obiecujemy sobie od jutra poprawę, ale gdy się budzimy znowu wchłania nas pęd codzienności i znowu ucieka nam sens Wielkiego Postu. Konieczne jest zatem wprowadzenie ładu w godziny aktywności i wzbudzenie świadomości obecności Pana Boga w naszym życiu. Poukładanie tego co codzienne, z tym co stanowi o istocie Wielkiego Postu. Wiele osób kojarzy post z wyrzekaniem się. Czasem jak małe dzieci mówią: ja nie jem słodyczy. To jest banalizowanie Wielkiego Postu, który jest czasem stawiania sobie ważnych wymagań.

Czego mamy od siebie wymagać, by nie banalizować Wielkiego Postu i głębiej przeżyć jego istotę?
– Elementarza: dziękuję, proszę, przepraszam. Te słowa coraz rzadziej pojawiają się nie tylko w dyskursie społecznym, ale i w relacjach małżeńskich, koleżeńskich, przyjacielskich. W pracy i szkole. Ludzie są coraz bardziej znerwicowani, młodzież wręcz nabuzowana. Łacińskie powiedzenie: Homo homini lupus (est), niestety, coraz częściej nabiera prawdziwego kształtu. Co zrobić? Wymagać od siebie. Wielkim, pięknym postanowieniem na Wielki Post jest próba poprawy relacji z bliskimi. Postanowienie lepszego, serdeczniejszego odnoszenia się do swojej żony, swojego męża, do rodziców. Próba dojścia do osoby, z którą jesteśmy skonfliktowani. Pamiętam rodzinę, w której matka z córka nie rozmawiały ze sobą przez kilka lat, choć mieszkały w jednym domu. Przychodziła Wigilia i każda z nich pozostawała u siebie – matka na dole, córka na piętrze. Jeśli mówimy o Wielkim Poście, to nie szukajmy tego, co górnolotne, szukajmy konkretów.

Zatem najważniejsza jest poprawa naszych stosunków z bliskimi? Jednakowoż często podejmujemy postne przyrzeczenia, że nie będę jeść słodyczy, palić papierosów, pić alkoholu. One są mniej istotne?
– Najważniejsza jest nasza relacja z Bogiem! Trzeba jednak docenić zachowania sprowadzające się do uporządkowania spraw cielesnych. Chodzi jednak o znalezienie balansu pomiędzy tym co cielesne i co duchowe, a to co duchowe jest najważniejsze. Można wymagać od siebie na poziomie somatycznym, odmawiać sobie przyjemności, ale istotniejsze jest to, czy jesteśmy w zgodzie ze sobą, z innymi i z Panem Bogiem. To są trzy wymiary Postu. Dobrym punktem odniesienia jest rachunek sumienia. Ludzie w życie dorosłe przenoszą rachunek sumienia z poziomu ich dzieciństwa. Często przy konfesjonale słyszymy: pokłóciłam się z mamą, z tatą, byłam nieprzyjemna w pracy. Trzy grzechy po pół roku? To jest spłycanie spowiedzi. Wówczas zalecam rachunek sumienia według prostego schematu: moja relacja do Pana Boga, do ludzi i do siebie.

Okazuje się, że niewielu z nas ten sens spowiedzi rozumie. Czy jesteśmy niedojrzałymi katolikami?
– Z 90 procent polskiego społeczeństwa, które deklaruje się jako katolickie, do kościoła chodzi 40 procent, a z tych jeszcze nie wszyscy słuchają kazań – niestety, czasami nudnych, o czym też trzeba głośno mówić. Kościół współczesny ma do odegrania ogromną rolę edukacyjną. Ale nie tylko Kościół, również szkoła, rodzina. Te instytucje się wzajemnie przenikają.
Coraz trudniej Kościołowi jest dotrzeć ze swym przekazem. Stąd pomysły na niekonwencjonalne akcje duszpasterskie. Po kilkunastu latach kapłaństwa nie utyskuję, że inni próbują nowatorskich metod, ale uważam jednak, że tradycyjny przekaz jest sposobem docierania do ludzi. Nie podobają mi się próby budowania kumpelskich relacji z Panem Bogiem. To mnie irytuje. Pan Bóg nie jest kumplem.

Kościół nie powinien podążać za człowiekiem, lecz człowiek za Kościołem, czyli za Bogiem. Chyba w ostatnich latach nastąpiło zakłócenie tego kanonu wiary?
– Sobór Watykański II oraz nauczanie Jana Pawła II i Benedykta XVI mówią o Chrystocentryzmie. W centrum Kościoła jest Chrystus, my jesteśmy Kościołem. Jeśli jest zachowana właściwa relacja: że Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu. Utracenie tej zasady jest przyczyną bałaganu. Nie tylko na poziomie semantycznym. Dzisiejszy świat pojęć jest totalnie pogmatwany.
Człowiekowi trzeba przywrócić właściwą gradację: najpierw Pan Bóg, Ewangelia, przykazania oraz to, co człowieka obowiązuje w zakresie wiary i moralności. To jest gwarantem powrotu do normalności. Ewangelia to jest normalność. Ewangelia nie jest ponad siły człowieka. Niestety, można pięknie przeżywać gorzkie żale, różaniec, a po wyjściu z kościoła jak aktor zmienić strój i wrócić do swego środowiska. Amerykański socjolog Erving Goffman w swej książce „Człowiek w teatrze życia codziennego” pisze, że jesteśmy aktorami i mamy kilka masek, a Panu Bogu nie chodzi o to, byśmy byli aktorami, ale byśmy próbowali wchodzić w życie społeczne z czystym sumieniem, w zgodzie z założeniem: to co głoszę, powinno być spójne z tym co czynię. Gdy w tym wymiarze jest rozdźwięk, to zaczynają się problemy. Dotykają one ludzi stojących za ołtarzem, jak i tych z drugiej strony. Środowisko księży nie jest przecież wyjęte spod grzechu pierworodnego. Tak samo upadamy, jak wszyscy.

Księże Redaktorze, wracając do niekonwencjonalnych metod w Kościele, chciałabym zapytać o opinię Księdza na temat spowiedzi przez internet. Informacja o takich praktykach była dla mnie dość szokująca. Czy to nie za daleko posunięta innowacja?
– Sakrament pokuty jest pięknym sakramentem, niemalże namacalnie pozwala dotknąć Miłosiernego Ojca. Odchodząc od kratek konfesjonału człowiek mówi: czuję się jakiś lżejszy. W praktyce kwestia częstotliwości spowiedzi wygląda bardzo różnie. Jeśli ludzie przychodzą do spowiedzi po kilku, czasem po kilkunastu latach, to wówczas trzeba im powiedzieć, że fakt iż przyklęknęli przy konfesjonale jest ich zwycięstwem i na tym trzeba budować. Ludzi należy zachęcać do spowiedzi, ale spowiedź przez internet to pomyłka. Nie ma spowiedzi przez internet. Kościół konfrontując siebie z nowinkami technologicznymi, których sam jestem zwolennikiem, nigdy nie zgodzi się na spowiedź przez internet. Można rozmawiać przez internetowe komunikatory, ale nawet jeśli po obu stronach siedzą księża, to nie ma szans, by udzielić rozgrzeszenia. W co wówczas stukać? W klawiaturę? Istotą sakramentu pokuty, sakramentu egzystencjalnego, w którym dotykamy konkretu, jest osobiste spotkanie człowieka, który przychodzi, z Bogiem, który jest Bogiem Miłosierdzia. Żaden komunikator internetowy, nawet gdy pojawi się technologia, która pozwoli czuć człowieka, nie da takiej bliskości z Bogiem jak konfesjonał, nie da możliwości przytulenia się do Boga.

Zmartwychwstanie poprzedza Triduum Paschalne: Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielka Sobota. Jak katolik powinien rozumieć te trzy Dni? Jak winien je obchodzić?
– Te trzy dni są czasem szczególnym. Człowiek poważnie traktujący siebie, swoje zbawienie, ludzi, których Pan Bóg stawia na jego drodze, Triduum Paschalne, w miarę możliwości, powinien przeżyć jak najgłębiej. Wielki Czwartek – tajemnica Eucharystii i sakramentu kapłaństwa; Wielki Piątek – dzień szczególnego zatrzymania się nad Męką Pana Jezusa i nad tajemnicą cierpienia, którego każdy z nas doświadcza. Człowiekowi musimy przypominać, że krzyż jest wpisany w jego życie, nie ma ucieczki przed krzyżem. I Wielka Sobota – Liturgia Światła, przepiękne podprowadzenie do tego, co jest istotą Wielkiego Postu i Świąt Wielkiej Nocy. Bo istotą Wielkiego Postu jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Wielki Post oderwany od Zmartwychwstania Jezusa, to jest czas nie do końca dobrze pojmowany. Golgota musi być razem ze Zmartwychwstaniem.

Czy odstępstwo od postanowień wielkopostnych jest grzechem?
– Są dwie kategorie grzechu: lekkie i ciężkie. Postanowienia takie jak: odmawianie sobie słodyczy, odstawienie kawy, alkoholu na czas postu, są piękne, dobre i potrzebne. Jeśli nie wywiążemy się z nich – to popełniamy grzech lekki. Dobrze będzie jak powiemy o tym w konfesjonale.
Jak powinna wyglądać Wielkanoc w katolickiej rodzinie?
– Radosna, ale radość powinna wypływać nie z suto zastawionego stołu, ale ze faktu zmartwychwstania Chrystusa. Nie tylko z tego sprzed dwóch tysięcy lat, ale też z przeżywania tych wydarzeń tu i teraz. Jeśli jest to tylko radość zbudowana na tym, że się wspólnie gromadzimy, że jesteśmy dla siebie dobrzy i uśmiechnięci, a nie ma to zakotwiczenia w spowiedzi przedwielkanocnej, uczestnictwie we Mszy świętej, przyjęciu Komunii świętej, to jest to zeświecczone, zubożone świętowanie. Źródłem radości wielkanocnej nie jest drugi człowiek. Źródłem radości wielkanocnej jest Zmartwychwstały Chrystus, który staje pośród uczniów ze słowami „Pokój wam!”. Ale i staje pośród nas! Tak przeżywana radość musi zaowocować radością w codziennych relacjach. Bo cóż to za wierzący, który przeżywa radość ze zmartwychwstania Jezusa, a wobec ludzi najbliższych jest impertynencki, niekulturalny. To aberracja. Tylko radości wewnętrznej towarzyszy radość zewnętrzna.

Dziękuję za rozmowę

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *