Kuźnia Józefa Hamerli zasłynęła w latach sześćdziesiątych, gdy okazało się, że samochodziarze mogą w niej dobrze naprawić podwozia samochodowe, a szczególnie resory, nagminnie łamane wówczas na dziurawych drogach. Przyjeżdżali do niego właściciele prywatnych samochodów z okolic Częstochowy, a nawet z Katowic czy Krakowa, zwabieni famą o rzetelnej firmie.
Korzenie rodziny Hamerlów tkwią w Niegowej, gdzie mieszkali rodzice Józefa gospodarując na kilku hektarach marnej, jurajskiej ziemi. Dlatego, gdy pojawiła się okazja do osiedlenia się jako koloniści w województwie tarnopolskim rodzice Józefa (ojciec Aleksander i matka Jadwiga z domu Lamch) przenieśli się do wsi Horodnicy w powiecie Skałat w województwie tarnopolskim (obecnie Ukraina). Jako koloniści zakupili tam siedem hektarów dobrej ziemi i pobudowali zabudowanie wykorzystując drewno wycięte we własnym lesie w Niegowej. Józef, jako najmłodszy z czworga rodzeństwa (trójka braci i siostra) urodził się już w Horodnicy, 19 marca 1924 roku. Ojciec wkrótce zasłynął w okolicy, jako jeden z najlepszych gospodarzy w powiecie Skałat. Prowadził poletka doświadczalne, by jak najlepiej dobierać płodozmian.
Kuźnia Józefa Hamerli zasłynęła w latach sześćdziesiątych, gdy okazało się, że samochodziarze mogą w niej dobrze naprawić podwozia samochodowe, a szczególnie resory, nagminnie łamane wówczas na dziurawych drogach. Przyjeżdżali do niego właściciele prywatnych samochodów z okolic Częstochowy, a nawet z Katowic czy Krakowa, zwabieni famą o rzetelnej firmie.
Korzenie rodziny Hamerlów tkwią w Niegowej, gdzie mieszkali rodzice Józefa gospodarując na kilku hektarach marnej, jurajskiej ziemi. Dlatego, gdy pojawiła się okazja do osiedlenia się jako koloniści w województwie tarnopolskim rodzice Józefa (ojciec Aleksander i matka Jadwiga z domu Lamch) przenieśli się do wsi Horodnicy w powiecie Skałat w województwie tarnopolskim (obecnie Ukraina). Jako koloniści zakupili tam siedem hektarów dobrej ziemi i pobudowali zabudowanie wykorzystując drewno wycięte we własnym lesie w Niegowej. Józef, jako najmłodszy z czworga rodzeństwa (trójka braci i siostra) urodził się już w Horodnicy, 19 marca 1924 roku. Ojciec wkrótce zasłynął w okolicy, jako jeden z najlepszych gospodarzy w powiecie Skałat. Prowadził poletka doświadczalne, by jak najlepiej dobierać płodozmian.
Szukając rodziny
Swoją odwagę życiową wykazał ojciec Józefa Hamerli już w 1905 roku, gdy jako 15-letni chłopak wybrał się do Irkucka na Syberii, by odnaleźć wujków i ciotkę, którzy tam byli zesłani.
Nie mając adresów nie mógł trafić na ich ślad. Aby przeżyć zaczepił się do pracy u tamtejszego kowala, gdzie nauczył się kowalstwa. W 1910 roku wrócił do Niegowej. Dla kolonistów z centralnej Polski szanse na lepsze gospodarzenie stwarzała reforma rolna majątków magnackich, a właśnie ziemia Potockich była parcelowana na korzystnych warunkach w Horodnicy. Józef ukończył tam szkołę sześcioklasową i w Skałacie zaczął uczyć się w tamtejszym gimnazjum. Wybuch wojny w 1939 roku i zajęcie wschodnich ziem polskich przez Rosję Sowiecką zawaliło nadzieje rodziny na lepsze życie. Rodzinę Hamerlów wyrzucono z własnego gospodarstwa w czasie pierwszej wywózki Polaków w dniu 10 lutego 1940 roku. O szóstej rano do mieszkania wkroczyło trzech sowieckich żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału i kazali się pakować. Pan Józef był 15-letnim chłopcem i doskonale pamięta ten gwałt na Polakach. W Horodnicy zostało gospodarstwo z licznym inwentarzem, zapasy zboża, budulec na nowy dom. Przez miesiąc bydlęcymi wagonami wieźli ich na Syberię, a w każdym z 60 wagonów pociągu jechało około 40 osób. W tym pociągu ewakuacyjnym jechała również siostra Pana Józefa z trójką maleńkich dzieci. Jechała bez męża, przebywającego wówczas w niewoli niemieckiej. W Jakaterynburgu na Uralu pociąg rozdzielono. Rodzina Hamerlów została skierowana na północ, do rejonu nowolalińskiego, a część pociągu, w której jechała siostra z dziećmi, rodzina brata męża i drugi brat męża kawaler została skierowana do rejonu taboryńskiego. Skierowano ich do wyrębu lasu pod kołem polarnym. Ratując życie po podpisaniu paktu Sikorski-Stalin rodzina dostała się do Troicka w obwodzie czelabińskim. Tam przyszło spędzić im prawie cztery lata. Jeden ze starszych braci trafił wówczas do armii Andersa, a wraz z nią na zachód. Drugi brat trafił na pięć lat do lagru w Magnitogorsku. Znajomość Rosji, jaką wyniósł ojciec Aleksander z wcześniejszego młodzieńczego wojażu i znajomość kowalstwa dała ojcu szansę podjęcia pracy w kołchozie pod Troickiem w tamtejszej kuźni. Józef próbując wcześniej różnych zajęć trafił w 1943 roku do kuźni ojca i zaczął uczyć się kowalstwa.
Po półrocznej praktyce nauczył się na tyle, że mógł samodzielnie naprawiać maszyny rolnicze w kołchozie, wykonywać sposobem kowalskim prymitywne kłódki, noże, a nawet różne narzędzia: wiertła, pilniki, szlifierkę.
Dostał nawet pomocnika. W Troicku życie poprawiło się, gdy z ośrodków polskich podległych pod ambasadę w Kujbyszewie zaczęła do zesłańców płynąć pomoc w postaci konserw, odzieży, butów. Pomoc znikła po zerwaniu przez Stalina sojuszu z Sikorskim. Rodzice, z synem Józefem, byli nawet w stanie przesyłać paczki żywnościowe starszemu bratu w lagrze ratując mu tym samym życie. Józef był tak pojętnym uczniem, że w 1944 roku był w stanie dorobić część potrzebną do maszyny krawieckiej, a dla siebie wykonać brzytwę.
Powrót do Polski
Okazja do powrotu do Polski zaistniała w 1946 roku. W marcu ruszyli pociągiem ewakuacyjnym. W takich samych towarowych wagonach jak w 1940 roku, wracali do wytęsknionej Polski, tyle że już bez obstawy krasnoarmijców. Granicę przekroczyli w Medyce, gdzie skierowano ich na ziemie zachodnie. Dojechali do Myśliborza, a stamtąd jeszcze kilka kilometrów do wsi Sciechów. Z rodziny pana Józefa nie wrócili z Syberii: siostra (zmarła mając 25 lat), dwójka jej młodszych dzieci (zmarły w wieku 2 i 4 lat) i dwaj bracia jej męża. Brat Józefa z lagru wrócił kilka miesięcy później.
W Sciechowie zjawili się tuż przed Wielkanocą. Po sześciu latach mogli po raz pierwszy być w kościele. Objęli w posiadanie kuźnię z zabudowaniami gospodarczymi. Do gospodarstwa należało również 2 hektary ziemi. Zaczęli gospodarzyć, a po kilku miesiącach dołączył do nich starszy brat Józefa. Pracy nie brakowało. W 1948 roku zmarła matka nie doczekawszy się informacji o synu, który z armią Andersa dostał się na zachód. Po rozformowaniu armii zamieszkał w Anglii. List z wieścią o tym gdzie mieszka dotarł do Sciechowa w dwa dni po śmierci mamy.
W Częstochowie
W 1948 roku Pan Józef postanowił przenieść się do Częstochowy, gdzie mieszkał wujek oraz narzeczona, Maria z domu Szczepańczyk. W Częstochowie zatrudnił się w kuźni u Raniewicza przy ulicy Sobieskiego. Dziś w tym miejscu stoi blok mieszkalny. W Częstochowie funkcjonowało wówczas 36 kuźni (m.in. na Krakowskiej przy Katedrze, na Warszawskiej, Mirowskiej, Garibaldiego). U Raniewicza pracował około 1,5 roku. Stamtąd poszedł pracować do przedsiębiorstwa transportowego Hartwig. Tam podkuwał konie i zaczął naprawiać resory samochodowe. Drogi były wówczas bardzo marne i łamanie się resorów samochodowych było nagminne. Wkrótce usprawnił wykuwanie resorów tak skutecznie, że ich awaryjność spadła o 90%. Niestety, nie miał z tego usprawnienia żadnych profitów materialnych poza dyplomem uznania i satysfakcją, że jego usprawnienia zastosował przemysł przy produkcji resorów. W 1948 roku ożenił się i zamieszkał u żony przy ulicy Rocha 39. W 1949 roku Hartwiga upaństwowiono, tworząc w oparciu o jego majątek Polską Komunikację Samochodową. Ponieważ utrzymanie wysokości pensji dyrektor zaczął uzależniać od wstąpienia do partii, a rodzina Pana Józefa powiększyła się już wówczas o córkę Edwardę, zdecydował się przejść do pracy w Zjednoczeniu Budowy Huty (1951 r.), gdzie także naprawiał samochody. W listopadzie 1953 roku zdecydował się na wydzierżawienie kuźni od Rzykieckiego, który ze względu na wiek i rosnące restrykcje finansowe zdecydował się na zamknięcie swojej kuźni. Była to kuźnia mieszcząca się przy ulicy Warszawskiej 47. Dziś w tym miejscu znajduje się przystanek autobusowy. Start do własnego biznesu był najgorszy z możliwych. Stalinowskie władze likwidowały wówczas rzemiosło. Pierwszy domiar, zwany podatkiem, jaki Józef Hamerla miał zapłacić był większy niż obrót w kuźni. Gdy w 1954 roku rodził się syn Henryk, Pan Józef nie miał nawet pieniędzy na zapłacenie akuszerki. Kuźnia na ulicy Warszawskiej funkcjonowała do 1970 roku. W międzyczasie, po dojściu Gomułki do władzy polepszyły się warunki funkcjonowania rzemiosła. Pan Józef miał w warsztacie uczniów i zatrudniał do dwóch pracowników. Rosła sława jego warsztatu kowalskiego, który mógł zaradzić niejednej awarii podwozia, a szczególnie resorów. Powiększała się rodzina. Przed synem Henrykiem w 1951 roku urodziła się druga córka Krystyna, w 1955 roku urodził się syn Tadeusz, a po kilku latach w 1962 roku bliźniacy Piotr i Paweł (podobni jak dwie krople wody). W 1957 roku Pan Józef zakupił działkę pod nowy własny warsztat w dzielnicy Lisiniec na narożniku ulicy Wręczyckiej i Podhalańskiej. Powoli budował dom mieszkalny dla licznej rodziny i warsztat kowalski. W warsztacie na Warszawskiej przybywało maszyn, które Józef Hamerla sam projektował
i wykonywał. Zakupił też maszynę spawalniczą. Praca trwała od świtu do nocy. Czasami pozostawał w kuźni do północy. Wspaniała żona zajmowała się liczną gromadką dzieci, a niejednokrotnie donosiła do kuźni posiłek.
W 1970 roku nastąpiła przeprowadzka kuźni do własnego obiektu w dzielnicy Lisiniec. Wraz ze wzrostem ilości samochodów na drogach przybywało klientów kuźni. Zatrudnienie w kuźni znajdowali synowie Pana Józefa. Dalej uczył kowalstwa kolejnych uczniów. Wśród uczniów Pana Józefa był Marian Sprawka, dziś właściciel potężnego warsztatu mechaniki pojazdowej w dzielnicy Wyczerpy. W sumie wyuczył kowalstwa co najmniej 10-ciu uczniów. Teraz nie ma już chętnych do uczenia się kowalstwa. Przez cały okres prowadzenia kuźni hitem usługowym Pana Józefa była naprawa resorów samochodowych. Egzamin mistrzowski zdawał prowadząc już przez pewien czas warsztat kowalski. Jako pracę dyplomową dla Izby Rzemieślniczej w Katowicach, gdzie zdawał egzamin, wykonał świecznik trójramienny.
W 1985 roku warsztat kowalski zaczął przeszkadzać nowemu sąsiadowi. Kilka lat trwały spory i pomiary głośności. Okazało się, że warsztat zamiast 44 decybeli dopuszczalnych robi hałas na poziomie 47 decybeli. Wkrótce okazało się, że co prawda sąsiadowi przeszkadza hałas z kuźni 47 decybeli, lecz z ulicy Wręczyckiej dociera hałas oceniony po pomiarze na 73 decybele.
Pan Józef w 1985 roku przekazał warsztat synowi Henrykowi, lecz nie zmniejszyło to jego obecności w kuźni. Zawsze było czego doglądać, doradzić klientowi. Trzeba też było pomagać dzieciom w usamodzielnieniu się. Do domu ojca bliźniaczy dom dobudowała córka. W Gorzelni, w czasie sporów o hałas z sąsiadem, wybudował filialny zakład, lecz nie ma dziś tyle pracy, by trzeba było go uruchamiać.
Działalność społeczna
Rysem osobowości Józefa Hamerli, który ujawniał się przez całe jego życie zawodowe była życzliwość wobec drugiego człowieka. Nie szczędził też czasu na działalność społeczną. Należał do Cechu Metalowców, będąc przez pewien czas członkiem Zarządu Cechu. Na przełomie lat 70-tych i 80-tych był członkiem zarządu Banku Ludowego. Był to wówczas bank rzemiosła. Od 1990 roku jest członkiem Związku Sybiraków. Z odznaczeń kombatanckich ma Krzyż Więźnia Politycznego przyznany mu w 1995 roku, Order Męczeństwa i Zwycięstwa przyznany w 1996 roku, Kombatancki Krzyż Zasługi z 1998 roku. Obecnie jest wiceprezesem Związku Sybiraków w Częstochowie. Od 1994 roku ma Honorową Odznakę Związku Sybiraków.
Z odznaczeń zawodowych jako pierwsze otrzymał w 1969 roku Honorową Odznakę Rzemiosła Śląskiego przyznaną mu przez Izbę Rzemieślniczą w Katowicach. Izba Rzemieślnicza w Częstochowie Honorową Odznakę Zasługi dla Rzemiosła przyznała mu w 1986 r.Krajowy Związek Rzemiosła odznaczył go Honorową Odznaką Rzemiosła w 1980 roku. Rodzina Hamerlów składa się dzisiaj z Józefa i żony Marii, rodzin dzieci, dziewięciu wnucząt i sześciu prawnucząt. Najstarsza prawnuczka pójdzie w tym roku do I Komunii Świętej. Niestety, nie żyją już obie córki (Edwarda i Krystyna) i syn Tadeusz. Syn Henryk już 17-ty rok prowadzi przejęty po ojcu warsztat. Również wnuczek Robert Anioł kultywuje tradycje rzemieślnicze prowadząc warsztat samochodowy na ulicy Lwowskiej. Ogromne było zaangażowanie Józefa Hamerli z synem Henrykiem w budowę kościoła parafialnego pw. św. Piotra i Pawła na Lisińcu. W warsztacie kowalskim Hamerlów wykonano metalowe okna. Również mosiężne świeczniki i żyrandole znajdujące się w tym kościele wykonano w jego warsztacie. Zewnętrznym wyrazem uznania fachowości warsztatu Hamerlów było zlecenie mu w 1986 r. wykonania krzyża ze stali nierdzewnej na wieżę Jasnogórską. Dziś pielgrzymi idący na Jasną Górę dostrzegają z daleka ten oświetlony krzyż.
MIECZYSŁAW MALIK