400 wolontariuszy, 30 koordynatorów, dwie skradzione puszki i jedna przykra sprawa – taki jest bilans Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Częstochowie.
Orkiestra Jerzego Owiaka to duże przedsięwzięcie, z pewnością trudne do całkowitego ogarnięcia. Orkiestra nie wszędzie dobrze zagrała.
Do naszej redakcji zgłosiła się mama jednej z wolontariuszek. Była oburzona organizacją akcji, która jej zdaniem zniechęciła młodych ludzi do pracy na rzecz innych.
– Nasza córka i jej koleżankami po raz pierwszy włączyły się do Orkiestry. Wszystkie były pełne entuzjazmu, cieszyły się, że zostały wybrane, że będą zbierać pieniądze dla chorych dzieci. Niestety, ich zapał wyparował, bo potraktowane zostały jak petentki – mówi pani Anna N.
Kłopoty zaczęły się od samego rana. Na umówioną zbiórkę (godz. 9.30 gimnazjum przy ul. Rocha) nikt z organizatorów się nie stawił, choć było tak zapewniane. Kilkanaścioro dzieci czekało na mrozie ponad godzinę. Nikt z koordynatorów nie dotarł, nie zadzwonił. Wróciły więc do domów. – Nie wiedzieliśmy co robić, bo pierwszy raz nasze dzieci się zaangażowały. Niestety, to nie był jedyny przypadek chaosu. Wiele z obiecanych rzeczy nie zostało spełnione – mówi pani Anna.
Mimo wszystko dziewczynki zaczęły zbierać pieniądze, najpierw w szpitalu na Parkitce, po południu rodzice zawieźli je na pl. Biegańskiego. – udzielały się przez kilka godzin, ale nie zapewniono im nawet ciepłej herbaty. Wcześniej mówiono, że będą bułeczki, a nawet zupa. Nie chodzi nam o to, by narażać organizatorów na wydatek, bo nasza córka miała pieniądze i kupiła sobie coś ciepłego, ale nie wszystkie dzieci były na taką okoliczność zabezpieczone i przez wiele godzin nic nie jadły – mówi mama wolontariuszki. Jej zdaniem zawiodła również organizacja przy odbieraniu puszek z pieniędzmi. – Dlaczego te zmęczone dzieci stały na mrozie ponad godzinę, żeby zdać puszkę. Czy nie można było przygotować więcej stanowisk odbioru, by szło to sprawniej? Gdy wreszcie zdały pieniądze, zamiast kurtuazyjnego dziękuję, usłyszały: a dlaczego tak mało? – opowiada pani Anna.
Swoje spostrzeżenia rodzice usiłowali przekazać głównemu koordynatorowi. Jak mówią, nie spotkali się ze zrozumieniem. – Chodziło nam o to, by uniknąć w przyszłości takich błędów, ale dowiedzieliśmy się, że to nasza wina. Pan stwierdził, że wszelkie organizacyjne sprawy były jasno przekazane na spotkaniach z wolontariuszami i to my zawiedliśmy– przekazuje treść rozmowy pani Anna. – A córka mówi nam co innego. Teraz wiemy, że powinniśmy udać się z córką na zebranie i wziąć pełną odpowiedzialność za jej udział w akcji, ale jednak organizacja powinna wyglądać trochę inaczej, bo już od początku wszystko szło nie tak jak powinno – dodaje.
Dziewczynki były tak zniechęcone, że nie chciały czekać na Światełko do Nieba. Jak mówi pani Anna ich ponowny udział w akcji raczej jest mało pewny, bo wszystko zduszono w zarodku.
Dlaczego tak się stało zapytaliśmy głównego koordynatora Orkiestry w Częstochowie Adriana Wypycha. Sprawę znał i pamiętał rozmowę z rozmowę z rodzicami. – Wszelkie informacje były przekazywane na spotkaniach organizacyjnych. Nasi pracownicy byli w umówionym miejscu, a rodzice podpisali specjalne ankiety, w których zobowiązywali się do opieki nad swoimi dziećmi podczas zbierania pieniędzy. Posiłki też były zapewnione, ale jeżeli ktoś wolał sobie coś kupić, to my na to nie mamy wpływu – wyjaśnia Wypych.
URSZULA GIŻYŃSKA