Rozmowa Gazety Częstochowskie
z Romanem Lisowskim, prezesem
AZS
Świętujemy 70-lecie AZS. Czym dla Pana jest ta organizacja?
– To od dwudziestu lat moje drugie życie. Wielka pasja, z
której jestem dumny i bez której nie mógłbym żyć.
Który czas dla AZS-u był najlepszy?
– Cały okres mojej dwudziestoletniej działalności, to był
dobry czas dla AZS-u. Do współpracy zachęcili mnie koledzy i
gdy moja firma została sponsorem drużyny zacząłem pomagać
drużynie finansowo. I tak jest do dzisiaj. Od czternastu lat
jestem w zarządzie z różnymi przerwami. Dla mnie
najważniejsze jest to, że AZS ciągle jest, a idą dla niego
dobre czasy.
Właśnie, w tej chwili AZS-owi brakuje sukcesów…
– Niestety, dzisiejsza siatkówka to sport zawodowy i bez
finansów trudno istnieć. My nie jesteśmy krezusami
finansowymi i walczymy na tyle na ile nas stać. Mam nadzieję,
że przyszłym sezonie zaczniemy odnosić większe sukcesy.
Pojawili się nowi sponsorzy, nowi ludzie, którzy chcą pomóc
AZS-owi. Można liczyć, że wszyscy kibice, sympatycy będą
zadowoleni.
Czy może Pan już zdradzić nam, kto pomoże klubowi?
– Na dzisiaj niestety nie, jest to tajemnica handlowa. Są to
firmy duże i znaczące z Częstochowy i z kraju.
Czyli finanse to podstawa sukcesu?
– Jeżeli chcemy zdobywać medale, to dzisiaj potrzebne są duże
pieniądze. Żeby mieć dobrych graczy, to trzeba im zapłacić.
A Pan gra w siatkówkę?
– Gram z kolegami rekreacyjnie, spotykamy się w hali w
Olsztynie. Natomiast zawsze byłem sportowcem. Uprawiałem
sport dla siebie, ćwiczyłem grałem w piłkę ręczną i piłkę
nożną. Siatkówka to trzecia moja dyscyplina, obecnie –
najważniejsza.
A sportowy idol?
– Myślę, że mimo wszystko – Adam Małysz.
URSZULA GIŻYŃSKA