W ostatnich wyborach samorządowych prezydentem Częstochowy został Krzysztof Matyjaszczyk, a w Radzie Miasta również triumfowała lewica. Eksprezydent Częstochowy Tadeusz Wrona i jego najbliższe zaplecze twierdzą, iż to Pana wina…
Wyraźnie przeceniają moje możliwości i być może, co jednak ze względów organicznych jest mało prawdopodobne, gryzie ich sumienie, że w stosownym czasie mnie nie słuchali.
Kto zatem jest winien zwycięstwa Krzysztofa Matyjaszczyka i lewicy w Częstochowie?
W ostatnich wyborach samorządowych prezydentem Częstochowy został Krzysztof Matyjaszczyk, a w Radzie Miasta również triumfowała lewica. Eksprezydent Częstochowy Tadeusz Wrona i jego najbliższe zaplecze twierdzą, iż to Pana wina…
– Wyraźnie przeceniają moje możliwości i być może, co jednak ze względów organicznych jest mało prawdopodobne, gryzie ich sumienie, że w stosownym czasie mnie nie słuchali.
Kto zatem jest winien zwycięstwa Krzysztofa Matyjaszczyka i lewicy w Częstochowie?
– Tadeusz Wrona i jego najbliższe zaplecze. Poza tym, nie jest to wina w sensie teologicznym lecz porażka polityczna. Wina natomiast Tadeusza Wrony i to najzupełniej osobistą jest styl i dorobek jego autorskich rządów w latach 2001-2009: ucieczka wielu przedsiębiorców z Częstochowy i blokada zewnętrznego kapitału inwestorskiego; zwyczajna, urzędnicza nieudolność w pozyskiwaniu środków unijnych ; chroniczny brak nowych miejsc pracy; brak perspektyw dla młodych ludzi, także po studiach, na pozostanie bądź powrót do Częstochowy; faktyczne sabotowanie procesu tworzenia Uniwersytetu Częstochowskiego; w praktyce; sukcesywne wyludnianie się Częstochowy, przy jednoczesnym przyjęciu przez eksprezydenta Tadeusza Wronę tak zwanej „strategii rozwoju”, zakładającej, iż nasze miasto za kilkanaście lat liczyć będzie 170 tysięcy obywateli; geriatryczny charakter zarządzania Częstochową – Wrona jest mężczyzną najzupełniej dojrzałym, ma 58 lat, a wszyscy jego trzej zastępcy: Jacek Betnarski, Zdzisław Ludwin, Bogumił Sobuś byli od niego znacznie starsi, co stanowiło ogólnopolski, swoisty eksperyment i rekord; oparcie osobistych rządów tylko na własnej, całkowicie podporządkowanej sobie kamaryli; głucha obojętność na jakiekolwiek głosy i sugestie z zewnątrz, czego sam wielokrotnie doświadczyłem.
Skutek: marazm, beznadzieja i kompletna klapa rządów Wrony po 2001 roku.
W efekcie: konstytucyjny bunt obywateli Częstochowy i z katastrofalnym dla Wrony wynikiem przegrane referendum 15 listopada 2009 roku.
Wspomniał pan przed chwilą, iż Tadeusz Wrona pozostawał obojętny także na pana sugestie…
– Nie obojętny. Wrona moje propozycje z premedytacją wielokrotnie odrzucał. Pierwszy bodaj raz w 2006 roku, na samym początku samorządowej kadencji, gdy jemu- już wybranemu prezydentowi Częstochowy – proponowałem, by stanął na czele koalicji: PO, PiS, Wspólnota Samorządowa. Tak postąpił w Łodzi Jerzy Kropiwnicki i przez wiele lat bardzo dobrze mu szło. Wrona do takiego ruchu okazał się niezdolny – moje sugestie odrzucił; wolał iść na niespektakularny, nawet nieoficjalny układ z Platformą Obywatelską, na zasadzie: dla was konfitury, dla mnie pełnia władzy. Gdyby Wrona zgodził się na moja koncepcję: koalicję Wspólnoty, PO i PiS – przy jego bardzo silnym, ustawowo zagwarantowanym przywództwie – opartą na partnerstwie i współodpowiedzialności – nigdy by nie doszło w Częstochowie do ubiegłorocznego referendum i tegorocznego zwycięstwa lewicy.
Czy nie szukał pan zrozumienia i poparcia dla swojej koncepcji, gdzieś, powiedzmy, w otoczeniu prezydenta Wrony?
– Owszem, szukałem. Rozmawiałem wielokrotnie z pierwszoplanowanymi dostojnikami życia publicznego Częstochowy. Jeden z nich powiedział mi: „ Panie Szymonie, ja Wrony nie widziałem już jakieś osiem miesięcy, a tak naprawdę, to on mnie w ogóle nie słucha”. Poczułem się wtedy, jakbym dostał w pysk i wiedziałem, że sprawa jest przegrana.
Czy później, ponownie, prosił pan o coś prezydenta Wronę?
– O nic pana prezydenta Wronę nie prosiłem, tylko oferowałem, wielokrotnie, współdziałanie polityczne na rzecz miasta. Na przykład, przed wyborami do Europarlamentu .
Na czym, tym razem polegała państwa oferta?
– Odwiedziłem prezydenta Wronę w jego gabinecie i zaproponowałem wspólne, przez Wspólnotę Samorządową i PiS , wystawienia Artura Warzochy wtedy świeżo po świetnym wicewojewodowaniu, jako jedynego kandydata do EuroparlAmentu. Powiedziałem Wronie:” Tadeuszu, masz swoje trzydzieści tysięcy głosów z ostatnich wyborów prezydenckich, my mamy swój elektorat, połączmy siły, postawmy razem na Warzochę, obaj lepszego kandydata w zasięgu ręki nie mamy, będziesz miał, jako prezydent Częstochowy, swojego człowieka w Brukseli. A nawet jak się nie uda, to i tak uzyskamy znaczący wynik, co może być dobrym prognostykiem i zaczynem współpracy przed wyborami samorządowymi w 2010 roku.
Niedwuznacznie sugerowałem, iż nie wykluczane poparcia jego – Tadeusza Wrony – na prezydenta Częstochowy.
I co na pańską ofertę odpowiedział prezydent Wrona?
– Nic. Odrzucił ją.
Dlaczego?
– Prawdopodobnie dlatego, iż musiał spłacić długi.
Długi? Wobec kogo?
– Polityczne długi. Wobec Marka Jurka i Jerzego Buzka.
Jak to? Jurka? Buzka? Przecież to skrajne bieguny polskiej polityki…
– Ano tak to. Wrona często tak postępuje – jeżeli widzi w tym swój interes – względy ideowe odkładając na bok. Jest zimnym pragmatykiem.
Proszę to jednak wyjaśnić bliżej.
– Marek Jurek, wbrew decyzjom centralnych i regionalnych władz PiS-u , gorliwie popierał Wronę na prezydenta Częstochowy, zarówno w 2002 roku jak i – już jako Marszałek Sejmu, co miało swoją wagę – w 2006 roku. Rewanż Wrony polegał, między innymi, na tym, iż wstawił na listę Jurka do Europarlamentu – Grzegorza Nienartowicza, którego wymyślił, lansował i wspierał, niekoniecznie osobiście i spektakularnie, bo przecież musiał Wrona spłacać długi – jednocześnie na drugim, poważniejszym nawet froncie: wobec Jerzego Buzka.
Jerzy Buzek kilka tygodni temu, oficjalnie wobec mediów ujawnił, że w 2006 roku w wyborach na prezydenta Częstochowy intensywnie wspierał Wronę. Rewanż Wrony na rzecz Buzka w 2008 roku miał równie spektakularny, cenny i skuteczny charakter: w europarlAmentarnym sukcesie byłego premiera, Tadeusz Wrona ma swój znaczący udział.
Ale w referendum Buzek i Jurek już Tadeuszowi Wronie nie pomogli…
– Marek Jurek nie był już Marszałkiem Sejmu, pozostawał poza PiS-em, na peryferiach wielkiej polityki ; pomagał zapewne jak umiał, ale wiele zrobić już nie był w stanie.. Inaczej przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Zaangażował się w referendum po stronie Wrony – z całą mocą, podobnie jak inny, ważny eurodeputowany PO, Jan Olbrycht. Ale i oni nie byli w stanie zapobiec referendalnej klęsce Wrony.
…Do której Pan i częstochowski PiS ponoć bardzo się przyczyniliście…
– Kolejna insynuacja podżegaczy i ludzi nie potrafiących się pogodzić z faktami. Przecież byłem zawieszony przez pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego w prawach członka PiS na okoliczność potwierdzenia, mojego ewentualnego czynnego udziału w kampanii referendalnej, a nazwiska lokalnych polityków – i nie tylko – którzy się z tego cieszyli i zacierali ręce, że już po mnie – są opinii publicznej dobrze znane.
Ostatecznie, po długich dla mnie 20 tygodniach, partyjne śledztwo zostało w mojej sprawie umorzone – z barku jakichkolwiek dowodów czy poszlak. Koniec kropka.
To jak w końcu było? Częstochowski PiS był za, czy przeciw Tadeuszowi Wronie w ubiegłorocznym listopadowym referendum?
– Ani za , ani przeciw. Nie wydaliśmy żadnego oświadczenia, ani nie poczyniliśmy żadnej sugestii w kierunku preferencji wyborczych na tak, bądź nie. Chcieliśmy tylko, by Częstochowianie, bez jakichkolwiek propagandowo – agitacyjnych nacisków – korzystając z konstytucyjnych uprawnień – godnie, swobodnie i zgodnie z własnym sumieniem, wypowiedzieli się w przedmiocie referendum. Mieszkańcy Częstochowy podzielili nasze proobywatelskie intencje: frekwencja była bardzo wysoka, ostatecznie sankcjonując porażająco niekorzystny dla Wrony rezultat.
Następnym ważnym wydarzeniem z politycznego kalendarza były już wybory samorządowe, w tym, na prezydenta Częstochowy…
Miałem tę świadomość, iż cały ten okres: między referendum 15 listopada 2009 roku, a listopadowo-grudniowymi wyborami samorządowymi w 2010 roku przebiegać będzie w atmosferze postreferendalnej, że mieszkańcy Częstochowy będą poddani tym samym, co w referendum – oczekiwaniom i emocjom, że innymi słowy: nie dopuszczą, by na lokalna scenę polityczną powrócił Tadeusz Wrona i w związku z tym – dla pewności – zagłosują masowo na lewicę i jej lidera – Krzysztofa Matyjaszczyka.
Miał pan na te okoliczność jakiś pomysł?
Wiedziałem, iż paradoksalnie Historia daje nam, w tych okolicznościach, pewną szansę; na wyrwanie się z objęć alternatywy, która od bez mała 20 lat określa, a przy tym ogranicza rozwój Częstochowy i jednocześnie, swoiście, karykaturyzuje wizerunek naszego miasta: albo Wrona, albo lewica.
Jak można tę, w pana sugestywnym opisie, niemalże fatalistyczna alternatywę przełamać?
– Wystąpiłem, tym razem do liderów Platformy Obywatelskiej: posłanek – Haliny Rozpondek, Izabeli Leszczyny i przewodniczącego Bogusława Chatysa z konkretną propozycją. Przekonywałem: my z rządami Wrony po 2002 roku nie mamy nic wspólnego; Wy, macie szanse – Kurpios na urzędzie – kategorycznie się od Wrony odciąć; możemy wspólnie uzyskać wiarygodność i motorykę siły politycznej, która wreszcie da mieszkańcom Częstochowy nadzieję i przyniesie tak potrzebne zmiany; w imię tej właśnie wiarygodności, nadziei i potrzeby rzeczywistych zmian potrzebny jest jeden, wspólnie wystawiany kandydat na prezydenta Częstochowy, najlepiej: nie należący ani do PO ani do PiS; za to – posiadający własny prestiż i mocną pozycję w życiu publicznym miasta.
Czy był taki kandydat?
– Tak i to wybitny. Często wówczas rozmawiałem z jednym z panów prorektorów, jednej z częstochowskich szkół wyższych; odpowiedzialnym za rozwój i współpracę międzynarodową swej uczelni. Już sam zakres jego prorektorskich obowiązków idealnie komponował się z potrzebami Częstochowy. Poza tym: powaga stanowiska; stateczność; doświadczenie i obycie międzynarodowe; znajomość języków; kilkadziesiąt prestiżowych konferencji międzynarodowych w dorobku; znakomite, na całym świecie, kontakty w sferze nauki, wysokich technologii i przemysłu. Trzeba więcej?
I jak na tę kandydaturę zareagowali lokali politycy PO?
– Typowo. Usłyszałem: wiesz Szymon, pomysł ciekawy, a nawet kapitalny, kandydat rewelacyjny, ale my chcemy postawić na swego, jak usłyszałem pieszczotliwie – „ platformiarza”, bo przecież inaczej nie wypada, skoro jesteśmy najsilniejsza partią w kraju.
To może argumentował pan niezbyt przekonywująco?
– Ależ skąd. Wyłożyłem całą kawę na ławę. Przekonywałem, iż ta koncepcja daje pełną gwarancję sukcesu i to, najprawdopodobniej, już w pierwszej turze; że elektoraty dwóch największych partii w kraju plus premie od wyborców za bezinteresowność i zgodę muszą przynieść zwycięstwo; że, jeżeli podyktujemy takie warunki to konkurenci do prezydenckiego fotela zrezygnują, albo przepadną z kretesem.
Ale przecież Krzysztof Matyjaszczyk z SLD uzyskał bardzo dobry wynik na prezydenta Częstochowy…
– Krzysztof Matyjaszczyk jest politykiem inteligentnym i realistycznym. Jeszcze jako poseł kilkakrotnie mi powtarzał: jeżeli się panu uda dogadać z PO i wystawić wspólnego kandydata na prezydenta Częstochowy to ja się wycofuję, bo mój start nie miałby sensu; dla dobra miasta życzę panu posłowi, by się pan z PO dogadał. Muszę przyznać z uznaniem, iż stać było Matyjaszczyka na taki gest.
Aha, bym zapomniał, kto to jest: ów tajemniczy prorektor, niedoszły – bo odrzucony przez PO – wspólny z PiS-em, kandydat na prezydenta Częstochowy?
– Ci co wiedzą, to wiedzą. Ci co się domyślają, to się domyślają. Ponieważ sprawy na dzisiaj nie ma, to w imię dobrych obyczajów – a pan rektor jest nieskazitelnym dżentelmenem – jego nazwiska nie wyjawię.
Po odrzuceniu przez PO pańskiej koncepcji wystawienia wspólnie z PiS- em, pozapartyjnego kandydata na prezydenta Częstochowy faworytem stał się Krzysztof Matyjaszczyk…
– Tak i to są zasadnicze „koszty” odrzucenia przez PO mojej koncepcji wspólnego – PiS-PO – kandydata. Krzysztof Matyjaszczyk, w postreferendalnej świadomości Częstochowian pojawił się bowiem jako jedyny skuteczny bicz na Tadeusza Wronę. I żeby obronić się przed Wroną, wyborcy gremialnie- i to jeszcze wyraźniej w drugiej turze – opowiedzieli się za Matyjaszczykiem.
Czy kandydat PiS, Artur Warzocha miał jakiekolwiek szanse na częstochowską prezydenturę?
– Miał, miał. Kalkulowałem, iż gdyby udało się przeforsować Warzochę do II tury, to wygrałby w niej z każdym: Matyjaszczykiem, Leszczyną, Wroną. Ale był jeszcze jeden ważny szczegół w tych wyborach. Z mojej inicjatywy, zwróciliśmy się do Tadeusza Wrony z przyległościami, o to, by nie rozbijał częstochowskiej prawicy, zrezygnował z kandydowania i przekazał swoje głosy na jedynego kandydata PiS –Artura Warzochę. Gdyby wówczas Tadeusz Wrona wzniósłby się ponad swój partykularny interes, prezydentem Częstochowy zostałby Artur Warzocha.
Z tego co tutaj nam i Czytelnikom „Gazety Częstochowskiej” pan odpowiada wynika, iż historia Częstochowy ostatnich kilku lat, to historia pańskich porażek politycznych w konfrontacji z Tadeuszem Wroną i Platformą Obywatelską…
– Nie przesadzajmy. Ja tylko formułowałem pewne strategiczne rozwiązania; przemyślane, całościowe i w zakresie zakładanych celów- całkowicie realne, a nawet dające pewną gwarancję sukcesu. Wiem, że gdyby Tadeusz Wrona i jego zaplecze w 2006 roku zgodzili się na wielką koalicję – PO – Wspólnota – PiS –rządzącą miastem, to zapewne nie byłoby referendum i wszystkich jego konsekwencji . Wiem, że gdyby politycy PO poszli na wspólne z PiS-em wystawienie ponadpartyjnego kandydata na prezydenta Częstochowy, to ten właśnie kandydat, a nie Krzysztof Matyjaszczyk, rządziłby dzisiaj miastem. Moje propozycje miały i ten walor, zupełnie zbagatelizowany przez adresatów, iż ich ratowały : Wronę przed referendalną klęską, powtórzona w tegorocznych wyborach samorządowych, a PO przed porażką w tegorocznych wyborach prezydenckich.
Ale co najważniejsze: gdyby mnie wysłuchano i posłuchano, to Częstochowa byłaby już dzisiaj na ścieżce cywilizacyjnego rozwoju, albo przynajmniej zyskałaby takie perspektywy.
No to ma pan przynajmniej satysfakcję…
– Ale gdzie tam. Najważniejsza jest Częstochowa i jej mieszkańcy, a tu sprawy nie idą najlepiej. Co? Mam się cieszyć, że miałem rację? Nie potrafię. Mam chodzić po moim mieście, zaczepiać ludzi i pytać… A nie mówiłem…? Nie chcę.
Dziękuję za rozmowę.
Z prezesem Okręgu Częstochowskiego Prawa i Sprawiedliwości, posłem Szymonem Giżyńskim rozmawiał Roman Tyk.
Roman Tyk.