WIEŚ POD MSTOWEM?


Gdyby nie trudny do racjonalnego wytłumaczenia przypadek – decyzja księcia Władysława Opolczyka o lokacji klasztoru na Jasnej Górze – losy naszego miasto potoczyłyby się inaczej. Być może bylibyśmy stolicą… gminy w powiecie mstowskim…

Przyznam się, że należę do osób nie lekceważących roli przypadku w historii; do tych, którzy uważają, że gdyby Kleopatra miała inny kształt nosa losy świata toczyłyby się inaczej.
Przyjmuję zatem, że mogło być tak, jak w legendzie. Mogło zdarzyć się, że orszak księcia Władysława Opolczyka, wracający z Rusi Czerwonej do Opola, przypadkiem wybrał na miejsce popasu okolice starego kościółka pod Częstochową. I w podobnie przypadkowy sposób książę uznał, że to dobre miejsce, by umieścić w kościele wieziony cudowny Obraz, by opiekunami Obrazu ustanowić sprowadzonych z Węgier ojców Paulinów.
Nie neguję twierdzeń doktora Marcelego Antoniewicza, że książę opolski zawsze szczególną estymą darzył Częstochowę. Nie podważam też tezy dr. Jacka Laberschenka, że obok kościółka na Jasnej Górze wznosił się zamek – strażnica królewska. Ale nie jest to dowód przekonujący, że z tych względów Opolczyk wybrał nasze miasto. Tak, jak nie ma racjonalnych przesłanek uzasadniających wybór Żarek, w tym samym roku, jako miejsca lokacji drugiej z wiezionych z Rusi świętości.
Opolczyk wędrował traktem, grzbietem Jury, do Olsztyna. Potem, jak sądzę – na Mstów. Tam było najlepsze miejsce przeprawy przez Wartę – bezpośrednia droga Olsztyn – Częstochowa blokowana była szerokimi do kilku kilometrów rozlewiskami Warty. A więc Mstów, potem północnym brzegiem Warty, przez Jaskrów do Częstochowy. Dalej do owego starego kościółka (i – prawdopodobnie – zamku) w późniejszej Częstochówce. I wreszcie, stamtąd na Lubliniec i do Opola. Obraz naszej Matki Boskiej mógł zatem równie dobrze pozostać w Mstowie (pod opieką tamtejszych zakonników), w Olsztynie w kaplicy zamkowej, w Częstochowie w gotyckim kościele św. Zygmunta, a może także w Lublińcu czy – co wydawałoby się najbardziej prawdopodobne – w Opolu. Trafił jednak do nas – i to wyznaczyło dalszą historię Częstochowy.
A gdyby było inaczej?
Częstochowa była już wówczas miastem, akt lokacyjny pół wieku wcześniej nadał jej Kazimierz Wielki. Była, być może, ważnym ośrodkiem przemysłu (kuźnie żelaza) i handlu. Z szacunkiem do tej roli – ale nie przesądzała ona o niczym. Jednym z największym miast i ośrodków hadlowych średniowiecznej Polski był Szadek. Kto dziś o nim słyszał i wie, gdzie to jest? Z pokorą skonstatujmy, że Częstochowa ustępowała w naszym regionie nie tylko powiatowemu Lelowowi; także Krzepice oraz Mstów były ważniejszymi ośrodkami handlowymi. Najważniejszy trakt handlowy tych stron – słynny szlak wołowy, którym tabuny bydła pędzono z Wołoszczyzny i Rusi do Wrocławia – omijał w XIV w. nasze miasto. Prowadził z Mstowa bezpośrednio na Krzepice. W obu tych miastach były najlepsze miejsca przepraw przez rzeki – Wartę i Liswartę; i najlepsze łąki popasu dla pędzonego bydła.
Znaczenie Częstochowy wzrosło, zmalała równocześnie rola Mstowa, gdy zbudowano most w naszym mieście. Most sprawił, że szlak kupiecki zmienił swój przebieg. Podążył krótszą drogą z Olsztyna na Częstochowę, Kłobuck, Krzepice… Częstochowa, o czym się zapomina, nie miała wówczas bezpośredniego związku z Jasną Górą; dzięki klasztorowi rozwijała się osada zwana później Częstochówką. Ale z drugiej strony… Czy realizacja tak ważnego dla rozwoju naszego miasta przedsięwzięcia inżynieryjnego, jakim była budowa mostu, byłaby podjęta, gdyby nie specyficzne zapotrzebowanie w postaci pielgrzymek na Jasną Górę?
Dobrze. Był zatem ruch pielgrzymkowy, rozwijała się dzięki niemu Częstochówka, przy okazji także Częstochowa. Był most i prowadzący przez Częstochowę szlak handlowy. Ale to też nie był wystarczający w czasach nam współcześniejszych determinant rozwoju. Znaczenie szlaku wołowego w XVI w. zmalało, po wojnie ze Szwedami upadła wiekszość z liczących się miast – ośrodków handlowych Królestwa. Sama obecność klasztoru, sama rola centrum pielgrzymkowego, to dość ograniczony atut rozwojowy. Wspomnijmy, że Lourdes, Loreto i inne europejskie miasta pielgrzymkowe, to ośrodki najwyżej 30-tysięczne, wielkości Myszkowa.
Miasto nasze zyskało inny impuls. Budowa Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej sprawiła, że Częstochowa w końcu XIX w. stała się jednym z największych ośrodków przemysłowych Królestwa Polskiego. Można przy tym wyliczyć wiele rozmaitych powodów rozwoju naszego przemysłu – bliskość granicy pruskiej, zasoby wody, tanie grunty i wolne tereny pod zabudowę, tania siła robocza, w tym obecność wykwalifikowanych rzemieślników sprowadzonych z Niemiec i Czech. Wśród tych wielu powodów rola klasztoru Jasnogórskiego jawi się odległa. W dodatku, co tu kryć, po 1864 r. (gdy klasztorowi zagrażała kasata, gdy na Jasnej Górze stacjonował garnizon rosyjski) nasze miasto rosło jakby wbrew, jakby w innym kierunku niż sanktuarium. Miasto budowano wokół placu Daszyńskiego, tereny przy klasztorze przypominały dużą wieś…

Po kolei od kolei

Pierwsze plany przebiegu Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej nie uwzględniały naszego miasta. Projekty Teodora Urbańskiego i Stanisława Wysockiego przyjmowały minięcie Częstochowy od strony wschodniej, trasę przez Przyrów – Żarki. I było to logiczne z punktu widzenia inżynieryjnego. Nie mówiąc już o tym, że Żarki, Pilica, Ogrodzieniec nie były miastami dużo mniejszymi, czy mniej uprzemysłowionymi niż nasze. Wybór trasy przez Częstochowę (ostateczny projekt S.Wysockiego) znacznie podwyższał koszt inwestycji. Musiano bowiem “przebijać się” przez bagnistą dolinę gęsto zalesioną. Na odcinku prawie 100 km budowano kolej na bagnach…
Wyższe koszty wyboru tej trasy równoważyć mogło tylko oczekiwanie większego popytu na usługi kolejowe. A więc uwzględnienie i oczekiwanie, że kolej obsługiwać będzie duży ruch pielgrzymkowy do naszego miasta. Bez Jasnej Góry droga żelazna biegłaby zatem po jurajskich szczytach, a wiodącym ośrodkiem przemysłowym w Królestwie stałyby się – być może – Żarki i Pilica.
Nie bagatelizowałbym też bezpośredniego wpływu klasztoru na rozwój przemysłu. Może brzmi to dość przyziemnie, ale przyciągające pielgrzymów sanktuarium kreowało popyt na pewne dobra (od usług hotelarsko – gastronomicznych po dewocjonalia). A w końcu XIX w. “przemysł pielgrzymkowy” – jeżeli można to tak określić był branżą podobnej wielkości w Częstochowie, co włókiennictwo i metalurgia. Nieprzypadkowo nasze miasto nazywano “drugą Norymbergą”, nieprzypadkowo była to stolica krajowej wytwórczości galanteryjnej.
Przejdźmy do czasów nam współcześniejszych. W PRL nazwa Jasna Góra tkwiła w gardle niektórych decydentów jak ość z karpia. Może to i dobrze… Dzięki temu łatwo utrącono świetlany pomysł, by Sejm PRL nadał naszemu miastu nieśmiertelne imię Wielkiego Stalina. Ponoć, ktoś przytomny złośliwie wtrącił – “i co, będziemy mieli Matkę Boską Stalinogrodzką?”… Tak czy owak, i dzięki Bogu, nie zasłużyliśmy na ten honor. Na wniosek ludowego pisarza Gustawa Morcinka Stalinogrodem stały się Katowice. Wpływ klasztoru na losy miasta w PRL był jednak ewidentny. Zacznijmy od najważniejszej decyzji, kształtującej nasze losy – decyzji o rozbudowie huty “Częstochowa”. Była to pewna prawidłowość. Budowano hutę “Lenina” na żyznych glebach podkrakowskich, by stworzona w hucie (wytopiona w hutniczym piecu) klasa robotnicza zdominowała reakcyjny światek Krakowa. Z podobnych względów rozbudowywano hutę “Warszawa”. I identyczne były przesłanki dotyczące huty im. B.Bieruta. Drugorzędne znaczenie miały lokalne zasoby rudy żelaza, drugorzędne znaczenie już istniejącego zakładu metalurgicznego. Produkcja i
tak miała być, według planów, oparta głównie na rudzie radzieckiej. A hut, które można było modernizować pełno było na Górnym Śląsku. Tyle, że tam nie tęskniono za produkowaniem klasy robotniczej…
To była naprawdę wielka iżynieria społeczna. Wielka huta i wielki plan urbanistyczny (plan Kotelów), zmieniający oś rozwoju miasta z równoleżnikowej na południkową. To dowód na jak wielkie dzieła, na jak wielki wysiłek i na jak wielkie wydatki zdobywał się PRL w dobie walczącego komunizmu, by zdegradować, jak mówiono, “klerykalny ośrodek dywersji ideologicznej” – z jak poważną miną mówiono o Jasnej Górze.
Były także inne objawy owej troski władz o ideologiczny obraz miasta. Świadome niedoinwestowanie infrastruktury, która mogłaby służyć ruchowi pielgrzymkowemu. Administracyjna blokada rozwoju, począwszy od branży hotelarsko-gastronomicznej, przez drobną wytwórczość pamiątkarsko-dewocjonalną, po możliwości połączeń komunikacyjnych i sieci łączności. W 1989 r. nasze miasto było na przedostatnim miejscu w Polsce pod względem nasycenia telefonami, przez blisko 30 lat brakowało tu dworca kolejowego (zastępowały go po wyburzeniu starego dworca “wiedenki” dwie prowizoryczne budy”). Ilość miejsc noclegowych była w latach 70-tych niższa niż w Piotrkowie, Radomiu czy Sosnowcu.
Było zatem tak, od czasów średniowiecza, do czasów współczesnych, że nasze losy związały się na dobre i złe z Klasztorem Jasnogórskim. I gdyby nie przypadek, gdyby nie opisane w legendzie zatrzymanie się wołów ciągnących wóz ze świętym Obrazem; różnie być by mogło z nami.
Może bylibyśmy miasteczkiem obok miasta Mstów, może ze wsi Częstochowa, Błeszno, Raków dowożono by robotników do pracy w Pilicy, może przeżywalibyśmy wielką depresję społeczną po upadku miejscowego górnictwa rud i przemysłu z nim związanego. Kto wie jakby to było…
Lepiej już z dumą nosić przydomek “medalikarze” i szczycić się, że los związał nas z klasztorem, ulokowanym na białej (Jasnej) wapiennej górze.

JAROSŁAW KAPSA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *