Trudne fakty


Rozmowa z posłem Prawa i Sprawiedliwości Szymonem Giżyńskim.

W ostatnich miesiącach był pan celem licznych i niewybrednych ataków ze strony liderów Wspólnoty Samorządowej: Barbary Głąbówny i Adama Banaszkiewicza oraz całego grona usłużnych im adherentów – internautów.

W ostatnich miesiącach był pan celem licznych i niewybrednych ataków ze strony liderów Wspólnoty Samorządowej: Barbary Głąbówny i Adama Banaszkiewicza oraz całego grona usłużnych im adherentów – internautów.

I cóż mi zarzucały te zacne osoby? Między innymi to, iż należał pan do PAX-u i uprawiał wobec swojego środowiska politycznego nepotyzm.
– No to zacznijmy od PAX-u, do którego wstąpiłem jesienią 1978 roku. Wkrótce znalazłem się w grupie młodych działaczy, bezpośrednio współpracujących z sekretariatem Episkopatu Polski nad włączeniem całego potencjału instytucjonalnego i gospodarczego PAX-u w obszar działania polskiego Kościoła, z Jego Hierarchią na czele. Pamiętajmy, iż był to czas początków pontyfikatu Jana Pawła II, czas narodowego odrodzenia, entuzjazmu i coraz wyraźniejszych podmuchów wolności. W tej oto atmosferze; zatrudniony, jako dziennikarz redakcji „Kierunki” w Warszawie , pracowałem głównie z młodymi ludźmi poświęcając się pracy formacyjnej; organizacji konferencji i dyskusji, współbrzmiących z ogólnym fermentem w kraju, zapraszając na te spotkania wszystkich, którzy w tym naówczas bardzo szerokim spektrum się mieścili: od Marcina Króla po Marka Drozdowskiego czy Bogdana Urbankowskiego. A potem zaraz był sierpień 1980 roku i całkowicie służebny udział PAX-u w solidarnościowym zrywie. Miałem wówczas 24 lata, byłem studentem i pamiętam jak we wrześniu 1980 roku, w Warszawie w mieszkaniu Jacka Czaputowicza, razem z Ładysławem Piaseckim, Gospodarzem i paroma innymi, młodymi ludźmi, układaliśmy, bodaj jako pierwsi w kraju, zawiązki Niezależnego Zrzeszenia Studentów . Później, pamiętam, współorganizowałem spotkanie instruktażowo- założycielskie NZS-u, między innymi, w Warszawie, Łodzi, Szczecinie i Radomiu. Czas biegł szybko…..Nastąpił 13 grudnia 1981 roku i stan wojenny. Ponieważ PAX został przez współpracowników WRON- u /Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego/ przejęty i zawłaszczony; wraz z grupą przyjaciół natychmiast z PAX-u wystąpiłem , a organizacyjne legitymacje złożyliśmy na ręce księdza prymasa Józefa Glempa, w Pałacu Prymasowskim w Warszawie, przy Miodowej. Miałem wówczas 25 lat i to był koniec mojego paxowskiego epizodu.

Czym się pan zajmował w czasach stanu wojennego?
– W stanie wojennym i później, do roku 1989, politycznie działałem w kręgu opozycji niepodległościowej: Grupy Publicystów Politycznych w Warszawie i w Klubie Myśli Politycznej „Dziekania”: w Warszawie i Częstochowie. A na utrzymanie rodziny zarabiałem, między innymi, jako zaopatrzeniowiec i akwizytor, sprzedając keczup; soki owocowe i słynny płyn do uszczelniania przebitych dętek samochodowych – TAKON.

Skąd zatem zarzut wobec pana, o przynależność do PAX-u, sformułowany przez Barbarę Głąbówną?
– Nie wiem. Być może chodzi o przyklejenie mi paxowskiej łaty, kojarzącej się z działalnością tej organizacji w latach pięćdziesiątych czy z osobą twórcy PAX-u – Bolesława Piaseckiego.

A bliżej…
– Chodzi zapewne o przeciwstawienie PAX-owi i wykazanie wobec niego moralnej wyższości formacji, do której od kilkudziesięciu lat należą niektóre filary Wspólnoty Samorządowej, między innymi, Barbara Głąb i Adam Banaszkiewicz, czyli Klubu Inteligencji Katolickiej.
Głąb, Banaszkiewicz, Bogumił Sobuś, Zdzisław Ludwin i sam Tadeusz Wrona to liderzy częstochowskiej filii autorytetów moralnych ( wiernych kopii tych krakowskich i warszawskich), ludzi samych siebie określających jako „prawi”, „czyści”, a nawet „święci”, na co dzień zawodowo żyjących z podziału wspólnoty wiernych na katolików lepszych i gorszych, samemu i wedle własnych kryteriów dokonujących tej segregacji, a samych siebie, dożywotnio, pasujących do panteonu katolików lepszych.
O takich właśnie – „autorytetach moralnych” – pisał Stanisław Grochowiak w wierszu „Czyści”: „ Są bo na świecie ludzie tak wymyci, że gdy przechodzą, ani pies nie warknie lecz ani święci są, ani są też cisi”.

Ale przecież Kluby Inteligencji Katolickiej i organicznie z nimi powiązane środowisko Tygodnika Powszechnego i Znaku to legendarne nazwiska: Jerzy Turowicz, Stanisław Stomma, Józefa Hennelowa, Krzysztof Kozłowski…
– No właśnie … Słyszałem kilka razy na własne uszy, jak jeden z najwybitniejszych kapłanów Archidiecezji Częstochowskiej, jeden z najbliższych współpracowników ks. Infułata Ireneusza Skubisia, były osobisty sekretarz księdza kardynała Bolesława Kominka- ksiądz prałat Ksawery Sokołowski , wielokrotnie powtarzał, iż żywot i czyny Bolesława Piaseckiego są powszechnie znane, zarzuty i insynuacje wobec niego tysiące razy – roztrząsane; zaś Jerzy Turowicz, guru ruchu KIK-owskiego i właściwy twórca Tygodnika Powszechnego- swoją tajemnicę wziął za sobą do grobu, w Tyńcu.

Jaką tajemnicę?
– Nie wiem, bo to tajemnica. Wiem natomiast, iż sytuowanie się liderów – ogólnokrajowych, czy też lokalnych – ruchu Tygodnikowo-KIK-owskiego w nimbie nieskazitelności moralnych autorytetów i patriotycznego heroizmu jest wyjątkowo naciągane i niestosowne.

Ależ dlaczego…?
– Pani Barbara Głąb, pan Adam Banaszkiewicz i pozostałe autorytety moralne z kręgu częstochowskiego KIK-u oraz Wspólnoty Samorządowej zanim cisną w kogoś kamieniem zarzutu powinni się na chwilę zastanowić nad tym, o czym na pewno sami dobrze wiedzą: jak bardzo, w pewnych okolicznościach, przywódcy Klubów Inteligencji Katolickiej i Tygodnika Powszechnego szkodzili Kościołowi i Polsce, szkalując – i donosząc Władysławowi Gomułce i Stolicy Apostolskiej- na Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego, iż rzekomo, ksiądz prymas – zachowawczy i antysoborowy – jest niezdolny do rzeczowego, konstruktywnego dialogu z komunistyczna władzą i skoro jest ku temu dialogowi przeszkodą, to władza komunistyczna powinna się starać o własne, bezpośrednie kontakty z Watykanem- ponad głową ks. prymasa Wyszyńskiego – oczywiście, wykorzystując w tym celu światłe rady i pomoc KIK-owo- Tygodnikowych autorytetów. Ksiądz Prymas Wyszyński musiał również studzić ugodowe wobec władzy komunistycznej postawy tzw. minimalizmu politycznego, który w wydaniu, na przykład Stanisława Stommy, oznaczał dezawuację polskich zrywów niepodległościowych, w tym także Powstania Styczniowego, co spotkało się z silnym odporem Prymasa Tysiąclecia w Jego słynnych kazaniach, głoszonych w Kościele Św. Krzyża w Warszawie.

Brzmi to, co pan mówi, jak rewelacje, całkowicie sprzeczne z obliczem ideowym Tygodnika Powszechnego i KIK-ów, kształtowanym przez mainstreamowe media…
– O co się zapewne starali i nadal starają publicyści intelektualiści i politycy z tymi akurat mediami związani. A trzeba przecież pamiętać, iż minimalizmowi politycznemu, pojętemu, jako wersja postawy ugodowej wobec Wschodu, towarzyszyły, w wydaniu Tygodnika Powszechnego ,również: sympatie i odniesienia proniemieckie. No i rzecz chyb a najbardziej dla tego środowiska charakterystyczna: notoryczne pomawianie polskiego narodu o „wyssany z mlekiem matki” antysemityzm. W tym zakresie środowisko krakowskie Tygodnika Powszechnego i KIK-u wyprzedzało, a później dzielnie sekundowało warszawskiemu ośrodkowi KOR-owskiemu i „Gazecie Wyborczej”. Pamiętam , jak w 1989 roku , przed wyborami do „okrągłostołowego” Sejmu, podczas ogólnopolskiego zebrania Komitetów Obywatelskich w Warszawie, w kościele Św. Marcina, przywódca Tygodnika Powszechnego, Stanisław Stomma uniżenie, dosłownie w pas się kłaniając Bronisławowi Geremkowi, z emfazą wyrzekł te słowa: „ Panie profesorze, Tygodnik Powszechny – zawsze z panem”.

Czy to się przekładało na postawę liderów Częstochowskiego Klubu Inteligencji Katolickiej i Ligi Miejskiej?
– Jak najbardziej. Pamiętam swoją rozmowę z Adamem Banaszkiewiczem, w 1992 roku, w siedzibie „Gazety Częstochowskiej”, której byłem wówczas redaktorem naczelnym; rozmowy prowadzonej zresztą w spokojnym, bynajmniej nie agresywnie- polemicznym tonie. I w pewnym momencie Adam mówi: „Wiesz Szymon, ja ciebie rozumiem, że jesteś z Kaczyńskimi, byłeś współzałożycielem Porozumienia Centrum itd.; ale dla mnie mężem stanu i autorytetem moralnym jest Tadeusz Mazowiecki, a z naszych lokalnych polityków najbliżej mi i są dla mnie autorytetami: Jurek Zając i Jurek Ziora”. Przyjąłem to do wiadomości.

Czy taka postawa, poświadczona cytatem z wypowiedzi Adama Banaszkiewicza, miała jakieś praktyczne znaczenie w częstochowskim życiu publicznym?
– Jak najbardziej. Przed wyborami, w czerwcu 1989 roku , jako lider „Dziekanii” znalazłem się w wąskim, dziesięcioosobowym składzie Częstochowskiego Regionalnego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, którego zadaniem było skonstruowanie częstochowskiej, wojewódzkiej listy w czerwcowych wyborach do Sejmu i Senatu – jak się to wtedy mówiło – opozycji demokratycznej. Szybko, na tym tle , doszło w łonie Komitetu do zasadniczej polaryzacji stanowisk. Lewe skrzydło Komitetu – jego przewodnicząca, doc. Janina Ujma, dr Adam Banaszkiewicz, dr Jerzy Ziora, Jerzy Zając, Zbigniew Śliwiński, Michał Woziwodzki – mając kontakty w korowskiej części Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie w Warszawie, optowało, by na częstochowskiej liście Solidarności znaleźli się w zdecydowanej większości krajowi , opozycyjni działacze jednolitej, jeśli tak można powiedzieć, maści. Padały przy tym charakterystyczne nazwiska: Andrzeja Wielowieyskiego, Henryka Wujca i jego żony Ludmiły czy profesora Klemensa Szaniawskiego – wówczas jednego z najważniejszych przywódców polskiej masonerii.
Ja tym korowsko-spadochroniarskim koncepcjom stanowczo się sprzeciwiłem i mimo, iż byłem w częstochowskim Komitecie w tym stanowisku prawie osamotniony – poparł mnie tylko Piotr Tokarczyk z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Akademickiej – to ostatecznie udało mi się przeforsować opcję lokalną, wedle której, na liście poselskiej znaleźli się wyłącznie przedstawiciele – mieszkańcy województwa częstochowskiego: Marek Dziubek, Ryszard Iwan i Jarosław Kapsa, a do Senatu, mimo, iż nie mieszkańcy Częstochowy: warszawianin Andrzej Machalski i krakowianin Andrzej Rozmarynowicz, to jednak życiorysowo mocno z naszym miastem powiązani. Ze tak się ostatecznie stało, wielka , tu na miejscu w Częstochowie, zasługa księdza rektora Mariana Dudy, a w Warszawie, na forum Krajowego Komitetu Obywatelskiego, musiałem sobie radzić już sam, wykorzystując swoje warszawskie kontakty w środowisku opozycji niepodległościowej.

Czy w Częstochowie tak zwane środowisko zapamiętało panu tę akcję, z 1989 roku?
– Myślę, że tak i to nie tylko tę akcję.

Czy ta programowo-polityczna kontrowersja w gronie częstochowskiego Regionalnego Komitetu Obywatelskiego zapoczątkowała późniejszy, trwały podział na częstochowskiej scenie politycznej?
– Ideowo, formacyjnie – na pewno – tak. Ja niebawem współzakładałem Porozumienie Centrum: Jerzy Ziora i Jerzy Zając byli współzałożycielami ROAD, Unii Demokratycznej i Unii Wolności; jednocześnie stanowiąc punkt odniesienia i moralno-polityczny autorytet dla lokalnych liderów, takich jak kilkakrotnie już tu wspominany prezes Adam Banaszkiewicz. Osobna uwaga należy się w tym miejscu Jerzemu Zającowi, który na współczesnych losach Częstochowy odcisnął trwałe piętno, wymyślając kandydaturę, forsując ją i brawurowo przeprowadzając wybór Tadeusza Wrony na prezydenta Częstochowy – w 1990 roku. Jerzy Zając, w latach 1997 – 2001 , poseł Unii Wolności, wraca dzisiaj do polityki, startując z listy PO, z pierwszego miejsca w Śródmieściu, do częstochowskiej Rady Miasta.

Jak w świetle niedawnych dwudziestych rocznic: ubiegłorocznej – Komitetów Obywatelskich i tegorocznej – pierwszych, wolnych wyborów samorządowych wyglądają relacje miedzy częstochowskimi politykami, oczywiście tymi, którzy po dwudziestu latach pozostali na częstochowskiej scenie?
– Myślę, iż mimo różnych zawirowań, i zmiennych kolei losów, zasadnicze linie podziału, zwłaszcza w odniesieniu do kontekstów ideowych i uwarunkowań, rzekłbym: podskórno- towarzyskich – pozostały te same.

Czym pan to uzasadnia?
– Ich trwałością; właśnie na poziomie najgłębiej ideowym jak i materialno-towarzyskim – zdolności odnawiania wzajemnych interesów.

A przykłady?
– Praktycznie każdy istotny fakt najnowszej historii politycznej Częstochowy, choćby ostatnich kilku lat, potwierdza moją diagnozę.

Prosimy o konkrety
– W warstwie symbolicznej niechaj posłużą tu za przykład ubiegłoroczne obchody dwudziestej rocznicy powstania ruchu komitetów obywatelskich, zorganizowane w częstochowskim Ratuszu przez ówczesnego prezydenta Częstochowy, Tadeusza Wronę. Z tej okazji prezydent Wrona sfinansował ze środków Urzędu Miasta Częstochowy opus vitae pani Marii Nowakowskiej-Majcher „Opozycja w regionie częstochowskim 1981- 1989”, książki, akurat w partii dotyczącej częstochowskiego komitetu obywatelskiego, najsłabszej; obfitej w nieścisłości i nieprawdy, słowem: mocno bałamutnej, za to pełnej apologii ku częstochowskiej odrośli, ówcześnie bardzo modnego odłamu opozycji demokratycznej – Wolność i Pokój – autorskiej receptury panów: Konstantego Miodowicza i Jana Marii Rokity. Zachwycony książką pani Nowakowskiej, o której sama autorka powiedziała, iż „nie ma w niej pewnych spraw i osób… no i już…” – pan Jerzy Zając, za kilkanaście dni, częstochowski radny PO, zwrócił się podczas rocznicowego benefisu do prezydenta Wrony o następną dotacje z kasy Miasta tym razem w celu sfinansowania zakupu po jednym, obowiązkowym egzemplarzu dla każdej z częstochowskich szkół”.
Ja również, niechcący, stałem się przyczyną i współuczestnikiem pewnego, charakterystycznego zdarzenia, kiedy, podczas tego samego, ratuszowego spotkania , zabrałem głos i nawiązując do wydarzeń sprzed dwudziestu lat opowiedziałem jak skutecznie zagrodziłem ludziom Kuronia i Michnika drogę do częstochowskich list parlamentarnych w wyborach, w czerwcu 1989 roku; gwałtownie zerwał się do mikrofonu, główny i najbardziej wpływowy doradca polityczny prezydenta Wrony, Jarosław Kapsa i oświadczył, iż to właśnie „Jacek Kuroń, był jego – Jarosława Kapsy – największym nauczycielem i jednym z największych w życiu – przyjaciół”.

Ostatnia, ale bardzo bogata partia oskarżeń, jakie padają ze otoczenia strony Tadeusza Wrony wobec pana osoby dotyczy uprawiania nepotyzmu i polityki personalnej w mieście- wspólnie z PO…
– To są zarzuty mające bardzo konkretną polityczna funkcję : by odwracając kota ogonem, odwrócić uwagę od bezustannej współpracy od 2002 roku drużyny Tadeusza Wrony z ekipą Platformy Obywatelskiej, a zwłaszcza od najzupełniej zdumiewającego faktu, iż po referendum 15 listopada 2009 roku nic w tej współpracy: Wrony z PO- tak naprawdę – się nie zmieniło. Ona dalej trwa i dalej przynosi złe skutki dla miasta.

Ale przecież zdaniem ekipy Tadeusza Wrony, to pan wsadza swoich kolejnych ludzi do Urzędu Miasta i miejskich instytucji.
– Proszę mi podać liczbę ludzi Tadeusza Wrony zwolnionych przez prezydenta Kurpiosa, a ja podam liczbę osób z PiS-u, przez prezydenta Kurpiosa do pracy przyjętych.

To ile osób z ekipy byłego prezydenta Wrony zwolnił z pracy obecny prezydent Kurpios?
– Zero.

A ile osób z PiS-u do pracy prezydent Kurpios przyjął?
– Wystarczyło by palców dwu rąk i to po ciężkim wypadku na pile tarczowej.

Dlaczego zatem prezydent Kurpios wszystkie kluczowe stanowiska w Urzędzie, instytucjach i przedsiębiorstwach miejskich pozostawił w rękach ekipy byłego prezydenta Wrony?
– Bo sobie tego były prezydent Wrona życzył.

Ma aż taką siłę perswazji i osobistego uroku?
– Nie. Ma natomiast olbrzymią, szczegółowa wiedzę na temat współrządzenia miastem razem z Platformą, od 2002 roku, praktycznie do teraz.
Jest jeszcze jeden praktyczny, przyznać trzeba także, dość cyniczny, motyw. Politycy PO utrzymując po 15 listopada 2009 roku rzeczywiste status quo podtrzymali przy życiu i utrzymali na politycznej powierzchni osobę i formację Tadeusza Wrony. Chodziło zapewne o to, by w nadchodzących wyborach na prezydenta Częstochowy, Tadeusz Wrona był w stanie, w pierwszej turze, odebrać przynajmniej część głosów kandydatowi Prawa i Sprawiedliwości, postrzeganemu jako najpoważniejszy przeciwnik PO w zdobyciu władzy w mieście.

A zarzut pod pana adresem partyjnego nepotyzmu?
– Posłużyłem się przed chwilą metaforą piły tarczowej. Ktoś, kto stale podejmował szereg decyzji personalnych na rzecz swojego politycznego zaplecza, w ilości porównywalnej z książką telefoniczną małego miasteczka; ktoś, kto ma na swoich listach politycznej dobroczynności, również niektóre rodziny częstochowian – powinien siedzieć cicho.

Zbliżamy się powoli do końca naszej rozmowy…
– Jeżeli panie pozwolą, to, na koniec chciałbym powiedzieć: Tadeusz Wrona w swojej kampanii wyborczej używa sloganu – twarde fakty. To o czym mówiłem w tym wywiadzie, to są – dla Tadeusza Wrony i Jego politycznego środowiska – trudne fakty. Trudne także do zrozumienia i przyjęcia przez opinię publiczną Częstochowy.

Dziękujemy za rozmowę.
Z posłem Szymonem Giżyńskim, Prawo i Sprawiedliwość rozmawiały:

Agawa Sizalska i Gereza Abisyńska

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *