Andrzej Grubba
Andrzej Grubba to w naszym sporcie człowiek-instytucja. Tak naprawdę trudno wprost zliczyć dokonania tego znakomitego pingpongisty, który sprawił, że na początku lat 80-tych polski tenis stołowy “wyszedł” ze świetlicowego zaścianka i zaczął gościć w największych halach. Tenisowy arcymistrz znad Wisły wygrywał prestiżowy turniej Europa Top 12, regularnie przywoził medale z mistrzostw Europy, że o tytułach czempiona naszego kraju nie wspomnimy. Gdy w 1988 roku triumfował w Pucharze Świata, bijąc na ich terenie całą koalicję zawodników z Azji, reprezentant Polski był na ustach chyba wszystkich kibiców tego sportu, nie tylko w naszym kraju.
To już zamierzchłe czasy. Dziś pan Andrzej sprawdza się w roli szkoleniowca w niemieckim klubie TCC Zugbrucke Grenzau, z którym jeszcze niedawno, jako zawodnik, sam sięgał po sukcesy. W Częstochowie gościł już po raz kolejny. Poprzednie wizyty miały jednak stricte sportowy charakter; ta ostatnia, kwietniowa z tego roku była nieco inna. Grubba wspólnie z Francuzem Jaquesem Secretinem przybyli dać pokaz tenisa stołowego w formule określanej jako pingpongowy show. A że Andrzej Grubba to spec od pingpongowych hec, publiczność miała nie lada frajdę.
– Która to pańska wizyta w Częstochowie?
– Niech pomyślę… Chyba piąta. Ale jeśli wliczę pingpongową galę z udziałem Szweda Jorga Perssona, to najprawdopodobniej szósta.
– Pracuje pan w Niemczech z wielkim pożytkiem dla niemieckiego pingponga. Nie dostał pan propozycji od władz Polskiego Związku Tenisa Stołowego? Czyżby w Polsce zapomniano o Grubbie?
– Sprawa wygląda trochę inaczej. Gdybym dał związkowi sygnał, że jestem do dyspozycji, pewnie by się dla mnie jakieś zajęcie znalazło. Póki co jestem jednak mocno zakorzeniony w Grenzau, bo robię coś, co lubię . Ale tak na dobrą sprawę, to żyję okrakiem. Jedną nogą w Sopocie, drugą w Grenzau. Granice Europy są otwarte, nie ma kłopotów z przemieszczaniem się. Podróżować można do woli. Więc podróżuję, choć prawdę powiedziawszy na niemieckiej prowincji czuję się bardzo dobrze.
– Cisza, spokój…
– Przede wszystkim bezpieczeństwo rodziny. Transformacja ustrojowa spowodowała, że w Polsce pojawiły się również elementy wielce negatywne. W Grenzau, na uboczu, żyje się znacznie wolniej, z dala od tych zjawisk. To trzyma mnie najbardziej w tamtych stronach.
– Niewykluczone jednak, że wróci pan do kraju na stałe?
– Moje myśli wciąż oscylują gdzieś wokół takiej decyzji, ale wciąż jestem w Grenzau. Mam tam na głowie zespół ligowy z całą plejadą zawodników i zawodniczek, którzy grają teraz na mistrzostwach świata. Jest ich dokładnie ośmioro, w tym nasz Lucek Błaszczyk. Do tego dochodzi szkoła pingpongowa, do której uczęszcza 110 uczniów.
– Niedługo do Grenzau przyjadą także nastolatkowie z Polski. Ponoć nagrodami w częstochowskich mistrzostwach Polski w minitenisie stołowym żaków i skrzaków są właśnie zaproszenia do pańskiego klubu?
– Tak, dzieciaki przyjadą do mnie na tydzień i zobaczą, jak wygląda proces szkolenia w Niemczech. To będzie dla nich cenne doświadczenie.
– Coraz więcej głosów, które dotarły także do Częstochowy, krytykuje poczynania Polskiego Związku Tenisa Stołowego. Na czele władz tego gremium stoi były pański trener, Adam Giersz. Z pewnością wiele pan zawdzięcza temu człowiekowi. Jak obecnie układają się wasze stosunki?
– Dobrze. Dalej prowadzimy przecież firmę Gasport. To nasze wspólne przedsięwzięcie. Nie próbuję wtykać swojego nosa w działania na niwie związkowej. Polityka prowadzona przez Adama, to zupełnie inna para kaloszy. Nie wnikam, jaka ona jest. Życie mnie tego nauczyło, że należy być z daleka od takich historii.
– Czego jeszcze pana życie nauczyło?
– Że nie sposób odmówić dzieciom. Dlatego przyjechałem do Częstochowy.
– Czy w takim razie grał z Secretinem pan za darmo?
– Ależ skąd. Zdawałem sobie jednak doskonalę sprawę, że takiego cennika, jaki choćby w Niemczech, nie mogę zastować. Dlatego, umówmy się, że wystąpiłem tutaj po promocyjnych cenach.
– Zagra pan jeszcze takie pokazówki w naszym kraju?
– Trudno powiedzieć. Na pewno pokażemy się jeszcze w Toruniu. Później czeka na mnie świetny Niemiec, Jorg Roskopf, z którym wyruszam, aby dać aż 15 takich spotkań w Szwajcarii. Żeby nie było niedomówień – już nie po promocyjnych cenach.
– Dziekuję za rozmowę.
ANDRZEJ ZAGUŁA