Zawsze bardzo interesowały mnie relacje polsko – rosyjskie, szczególnie te, które miały miejsce po 1989 roku. Już wówczas zastanawiałem się, choć poziom mojej świadomości z zakresu międzynarodowych stosunków politycznych był bardzo skromny, jaki był faktyczny odbiór ze strony Związku Radzieckiego tego, że Polska wydostała się z jego strefy wpływów?
Oczywiście, jak każdy normalny Polak, wychowany w atmosferze wymuszonej “przyjaźni” polsko – sowieckiej, szczerze nienawidziłem tzw. “ruskich” za ich kilkudziesięcioletnią okupację mojej Ojczyzny, pochodów pierwszomajowych i lekcji rosyjskiego w szkole. Podaję, rzecz jasna, utrapienia dnia codziennego ucznia socjalistycznej szkoły w Polsce, a jeżeli chodzi o te głębsze powody negatywnych uczuć do sąsiadów zza Buga, to do nich należą oczywiście owoce ich politycznej obecności w kraju, czyli: stan wojenny, morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki i nędzna egzystencja w czasach fikcyjnych etapów, równie fikcyjnej “reformy gospodarczej”.
Z takim oto balastem uczuć moje pokolenie przekroczyło próg lat dziewięćdziesiątych, wkraczając, tym samym w dojrzałe życie. Rzecz to niebagatelna, bo wraz z otwarciem się na cywilizowany świat, kształtowała się świadomość, coraz bardzie dorosłych już wtedy ludzi i, jeżeli chodzi o analizę naszych narodowych relacji z – wówczas jeszcze – “sowietami”, zaczęła kiełkować taka oto myśl, że za to, iż tak chętnie wyparliśmy się protekcji Wielkiego Sąsiada, to on teraz musi nas tak samo nie lubić, jak my dotychczas jego. Widok Rosjanina – handlarza na polskiej ulicy, objuczonego legendarną, olbrzymią torbą w kolorowe pasy, z jednej strony mógł wbijać w dumę, mieszaną z poczuciem sprawiedliwości dziejowej, z drugiej jednak podświadomie napawał grozą. Było to bowiem autentyczne upokorzenie tych ludzi, którzy nagle zrozumieli, że wbrew stalinowsko – breżniewowskiej propagandzie o potędze Związku Sowieckiego, naród rosyjski, tak naprawdę plasował się na najniższych szczeblach światowej drabiny ekonomicznej. Trzeba podkreślić, że owego upokorzenia wcale nie zafundowali Rosjanom Polacy, tylko realia, w jakich na początku lat dziewięćdziesiątych wszyscyśmy się obudzili.
W pewnym momencie jasne stało się, że upadek systemu komunistycznego w Rosji, do którego doszło na początku lat dziewięćdziesiątych, w wymiarze praktycznym doprowadzi jedynie do utraty pozycji światowego hegemona przez to państwo, a co gorsza, długo nie przyniesie oczekiwanych efektów ekonomicznych. Co tu zresztą mówić o dobrobycie, skoro Rosji nigdy nawet nie stać było na prawdziwą demokrację. Problemom tym nie sprostał ani “schorowany” Borys Jelcyn, za czasów którego renesans przeżywała postkomunistyczna oligarchia, ani prezydent Władimir Putin, który pozwolił dojść do głosu awangardzie dawnego aparatu KGB.
W warunkach realnej biedy łatwo rozpalić ogień frustracji, a co za tym idzie agresji za wszystko, co naród dotyka. Trzeba tylko znaleźć wroga. Jak wiadomo, zawsze Rosjan można straszyć ekstremizmem islamskim, do czego znakomicie, zdaniem Kremla, nadaje się Czeczenia. Jednak wróg ten nie jest w stanie zaszkodzić potężnej Rosji, więc zawsze można odwołać się do dyżurnego “wroga”, jakim jest Polak, do tego jeszcze katolik, który z mlekiem matki wyssał chęć dominacji nad braćmi ze wschodu.
Choć może wydać nam się bezsensowne, administracja Putina, bez cienia żenady utrwala taki właśnie stereotyp Polaka – najeźdźcy, opierając się na fałszywej interpretacji niektórych historycznych wydarzeń. Zapyta ktoś, czy to żart, bo przecież mamy takie oto fakty historyczne jak: Cud na Wisłą, Pakt Ribbentropp – Mołotow, Katyń, Jałtę, stalinowskie represje, etc.? Niestety, to nie żart, to konsekwentna polityka byłego oficera KGB, który zasiadłszy na Kremlu, jest “godnym” kontynuatorem imperialistycznej polityki Lenina i jego następców.
Tylko co z tego mają przeciętni Rosjanie? Biedę i sen o potędze.
ARTUR WARZOCHA