W ratuszowej galerii „Poddasze” swoje prace malarskie i animacje filmowe prezentuje młody częstochowski artysta Karol Barton.
Wystawa „Retrospektiva” jest przekrojem pięcioletniej pracy artysty. Otwiera ją „Czas kolacji”, pierwsze dzieło Karola, które zwieńczyło jego sześcioletnią edukację w częstochowskim Liceum Plastycznym. Dalej rozpościerają się obrazy z cyklów: „Blokowiska”, „Yugoslavija yugoslavija” i najnowszego – „Pocałunki”.
Karol Barton ma niespełna 23 lata i już wiele dokonań, świadczących o dużym talencie i wrażliwości artystycznej. Jego twórczość charakteryzuje wnikliwa obserwacja rzeczywistości. Utrwalona na płótnach kreacja otaczającego świata, obok krytycznego, zdystansowanego spojrzenia zawiera również wysublimowane poczucie humoru.
W twórczości Bartona przewijają się odniesienia do Picassa, którego Karol uważa za swojego „guru”, ale widać również wpływy impresjonistów, fowistów czy pop-artu. Prace cechuje świetna kreska, wyczucie koloru i formy.
Podczas wernisażu 15 stycznia chwilę porozmawialiśmy z Karolem Bartonem
W Pana artystycznym spojrzeniu wyczuwa się dystans do rzeczywistości. Jest to spojrzenie krytyczne, ale nie pozbawione szczypty humoru
– W pewnym okresie denerwowały mnie tandetne gazety, napisy i reklamy, a z drugiej strony inspirował pop-art. Tak powstał krytyczny cykl „Blokowiska”. Ale nie chciałbym, by moje malarstwo wpisano w schemat sztuki brzydoty XXI wieku, chcę, by wywoływało pozytywne reakcje. Inspirację do malarstwa czerpię z mojej rzeczywistości. A tworzą ją: miasto, blokowiska, wydarzenia telewizyjne, ostatnio postać ludzka.
Pana mistrzem jest Picasso, który z jego okresów był dla Pana najbardziej inspirujący?
– Na początku – różowy i błękitny – oba utrzymane w melancholijnym charakterze postimpresjonistów. Później zacząłem odkrywać istotę kubistycznych dokonań Picassa, byłem pod wrażeniem jego eksperymentowania z bryłą. Uproszczone i przekształcone formy stały się dla mnie wyzwaniem. Muszę jednak powiedzieć, że od dziecka lubiłem formy kanciaste. Picasso był dla mnie guru tego stylu. Teraz najbardziej podoba mi się okres czarny (afrykański), choć cała twórczość Picassa jest dla mnie ważna artystycznie.
Jacy inny malarze inspirują Pana?
– Wiele osób sugeruje, że jest nim Chagal. Chcę to zdementować. Owszem bardzo lubię jego obrazy, sposób interpretacji, symbolikę, ale nie szukam w nich natchnienia. Oprócz Picassa moimi mistrzami są Andy Warhol czy Jean-Michel Basquiat. Artystycznie pobudzają mnie też impresjoniści, fowiści i polskie malarstwo przełomu XIX i XX wieku, głównie Malczewski, ze względu na symbolikę.
A z częstochowskich?
– Jest u nas wielu wspaniałych artystów. Mnie podobają się obrazy profesora Jarosława Kweclicha.
Długo powstawał „Czas kolacji”?
– Szczerze? Bardzo długo. To było w czasie Liceum Plastycznym. Założyłem, że uwagę odbiorcy ma przykuwać jeden centralny punkt i rolę tę spełniła płaska, żółta powierzchnia stołu. Obraz rysowałem, szkicowałem, przemalowywałem do czasu, gdy poczułem, że jestem z niego zadowolony.
Kiedyś podobnie stwierdził Jacek Frąckiewicz. Powiedział mi, że obraz podpisuje wówczas, gdy jest z niego zadowolony.
– Sądzę jednak, że artysta tak do końca nigdy nie jest zadowolony ze swoich prac. Ja zawsze mam świadomość potrzeby ciągłego poprawiania, zmieniania…
Zatytułował Pan swoją wystawę „Retrospektiva”. Na jakie okresy podzieliłby Pan swój pięcioletni czas twórczości?
– Pierwszy to czas Liceum Plastycznego, powstał wówczas jeden obraz, ale w moim mniemaniu – analizując moje umiejętności i wiedzę z tego okresu – ten najlepszy, którego się nie wstydzę. „Czas kolacji” do dzisiaj jest moim ulubionym obrazem. Drugi okres, to początek nauki w Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie na Wydziale Wychowania Artystycznego specjalizacja grafika warsztatowa. Powstał wówczas cykl „Yugoslavija yugoslavija” – około 20 obrazów. Równolegle malowałem „Blokowiska”, wykonałem pięć prac z tej serii. Aktualnie realizuję cykl zsyntetyzowanych postaci ludzkich, ale według innego założenia. Wcześniej chciałem pokazać rzeczywistość bardziej lub mniej zmienioną, obecnie uderzam w stronę jednej, zsyntetyzowanej formy – zespolenia dwóch postaci w jedną. To pewnego rodzaju come back. Inicjując swoją twórczość wyszedłem z założenia, że dobry obraz współczesny tworzy jedna, scentralizowana forma. Później odchodziłem od tego, a teraz powracam, ale myśl przedstawiam inaczej.
Pochodzi Pan z rodziny o artystycznych talentach.
– Tak. Mama odkąd pamiętam malowała, wprawdzie nie ukończyła szkoły plastycznej, ale pokrewną. Tata jest wrażliwy muzycznie. Talent plastyczny miał też mój dziadek.
Mama była pierwszym nauczycielem?
– Czasem mi podpowiadała, ale nie słuchałem jej, zawsze malowałem według własnych inspiracji. Któregoś dnia, gdy uczyłem się w liceum, obudziłem się rano i stwierdziłem, że w moim pokoju jest pusto. Postanowiłem sam namalować obrazy na ściany. Miałem wspaniałego nauczyciela w Liceum Plastycznym – Cezarego Stojka. Był on niezwykle otwarty na pomysły uczniów, bardzo mnie zachęcał do pracy.
I jakie obrazy wiszą w Pana pokoju?
– Zawsze „Czas kolacji”, to obraz, którego chyba nigdy nie sprzedam. Poza tym „TV show”, „Imperator”, „New Babilon”. I różne pamiątki.
Czym jest dla Pana malowanie?
– To sposób na wyrażenie siebie, sposób na życie. Nie wyobrażam sobie, by siedzieć i nic nie robić. Nie potrafię przyjść do domu, włączyć telewizor i przerzucać kanały. A zatem szkicuję, rysuję, maluję. Interesuję się też projektowaniem graficznym oraz filmem, animacją – tworzę z Piotrem Skoczylasem, ale traktuję to jako formę zabawy.
Dziękuję za rozmowę.
Na wernisażu Karolowi Bartonowi (drugi z prawej) towarzyszyli rodzice – Ireneusz i Alicja Bartonowie oraz brat Marek
URSZULA GIŻYŃSKA