W tradycji częstochowskiej śpiew i piosenka uliczna występują od dawna. Jeszcze w latach 50. kilkanaście zespołów podwórkowych wędrowało po mieście dając mieszkańcom kamienic krótkie koncerty. Dziś już ten rodzaj muzykowania należy do rzadkości. Częstochowska “Kapela Piosenki Wszelakiej” jest jego ostatnim bastionem. Rozmawiamy z jej twórcą i szefem Zdzisławem Sierpińskim.
W tradycji częstochowskiej śpiew i piosenka uliczna występują od dawna. Jeszcze w latach 50. kilkanaście zespołów podwórkowych wędrowało po mieście dając mieszkańcom kamienic krótkie koncerty. Dziś już ten rodzaj muzykowania należy do rzadkości. Częstochowska “Kapela Piosenki Wszelakiej” jest jego ostatnim bastionem. Rozmawiamy z jej twórcą i szefem Zdzisławem Sierpińskim.
– Jakie były początki istnienia “Kapeli”?
– Jak większość takich zespołów, powstała spontanicznie. Na pierwszym roku studiów, było to w 1980 r., pojechałem z przyjaciółmi na obóz nart wodnych do Olecka. Na nartach nie pływaliśmy, bo pogoda nie dopisywała, ale za to dużo śpiewaliśmy. Nasz kolega Jacek Kutwin grywał w “Kapeli Rakowskiej” na gitarze. Zabrał ją ze sobą na obóz, więc w słotne dni umilał nam czas graniem. Wspólnie z Jackiem i Tomkiem Knopem postanowiliśmy spróbować wspólnie pograć. U syna gospodarzy znalazł się akordeon i gitara. Za perkusję służyły nam pokrywki i futerał po akordeonie.
Na początku były to piosenki “Kapeli Rakowskiej”, które gdy tylko przestało padać, wykonywaliśmy na jednej z ławek na rynku Olecka. Potem doszły piosenki Grzesiuka, “Kapeli Czerniakowskiej” i wszystko co znaliśmy. Nasz “zespół” odświeżyliśmy w czasie juwenaliów. Powiększyliśmy skład. Zaprosiliśmy nasze koleżanki, które grały na skrzypcach: Teresę Turek i Annę Gołębiowską.
– W takim składzie “Kapela” gra do dziś?
– Niezupełnie. Gdy wszyscy śpiewaliśmy w Chórze Kameralnym Filharmonii Częstochowskiej doszli do nas jeszcze Artur Kmiecik i Sławomir Turek. Chociaż przez pierwsze kilka lat przez “Kapelę” przewinęło się wielu ludzi, np. kiedy Sławek był w wojsku zastępował go Grzegorz Papalski. Jakiś czas na bębnie grał też Przemysław Jeziorowski, który prowadzi obecnie chór i jest adinktem w WSP w Częstochowie. Warto wspomnieć, że na koncercie z okazji 75-lecia szpitala na Zawodziu występował z nami znany piosenkarz Andrzej Rosiewicz.
– Sceną “Kapel” podwórkowych są ulice miast. Gdzie najczęściej grywaliście w Częstochowie?
– Naszą stałą trasą były Wały Dwernickiego – od mostu do końca i z powrotem. Graliśmy także w podwórkach. Ludzie przyjmowali nas bardzo sympatycznie – otwierali okna, rzucali drobne, bili brawa. Dziś już chyba nie byłoby tak sympatycznie, ludzie są zbyt zabiegani. Pieniądze zbieraliśmy do bębna, który z braku kapelusza, pełnił funkcję skarbonki. Czasem, gdy graliśmy na Wałach dostawaliśmy główki kapusty, kiełbasę, a czasem jakiś flakon z płynem rozweselającym też się trafił. Chodziliśmy także do salonu fryzjerskiego Skurczyńskiego, dziś Zygmunta Krawczykowskiego. A definitywnie kończyliśmy na rogu Kościuszki i II Alei w “Juracie”, gdzie zajadaliśmy się śledziem po japońsku. O wszystkim tym opowiada jedna z naszych piosenek “Jurata”.
– Już wtedy nie graliście przedwojennych szlagierów, ale własne kompozycje.
– Tak, kiedy już “ograliśmy” nasz repertuar czuliśmy potrzebę czegoś nowego, bo stare się już przejadło. Wtedy napisałem pierwszą piosenkę “Ryneczek”, mówiącą o Wałach Dwernickiego. Koledzy i koleżanki dobrze przyjęli moje kompozycje, co zachęciło mnie do dalszej twórczości.
– Jest pan organistą. Czy Bach nie “gryzie” się trochę z Grzesiukiem?
– To, że jestem organistą nie przeszkadza mi grywać muzyki “street folk”. Wystarczy spojrzeć na muzyków naprawdę wysokiego kalibru, którzy wykonywali utwory poważne i lekkie. Podobnie poeci potrafili pisać rzeczy o różnym ciężarze gatunkowym. Jedno drugiemu nie przeszkadza.
– Dziś trudno was posłuchać w Częstochowie, bardzo rzadko występujecie, dlaczego?
– Pomimo, że jesteśmy zawodowcami – ja jestem organistą dyplomowanym i nauczycielem, Teresa Turek i Anna Gołębiowska to także nauczycielki muzyki, to ten rodzaj muzykowania uprawiamy po amatorsku. Gdy byliśmy na studiach mieliśmy więcej czasu, nie mieliśmy własnych rodzin, z biegiem lat nasze muzykowanie zeszło trochę na drugi plan, zajęliśmy się pracą zawodową i na występy pozostało mało czasu. Często nie widzimy się nawet rok, spotykamy się jednie, gdy uda się zorganizować występ. Od czasu, gdy nie działa Chór Kameralny, będący niegdyś miejscem naszych ciągłych spotkań, widujemy się bardzo rzadko. Zmniejszył się też nasz kontakt z muzyką.
– Czy oznacza to, że “Kapeli Piosenki Wszelakiej” już w Częstochowie nie usłyszymy?
– Na pewno będziemy jeszcze występować. W planach jest wydanie książki z piosenkami Kapeli i nagranie płyty. Mam także pomysły na nowe piosenki m.in. na temat starego dworca kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.
ŁUKASZ SOŚNIAK